Artykuły

Polska rebelia po niemiecku

Jan Klata wystawił w Bochum "Zbójców" Schillera jako dramat o wrzeniu oburzonych - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Wystawiać "Zbójców" w Niemczech to jak wystawiać "Dziady" w Polsce: reżyser, który bierze się za ten pomnik niemieckiego romantyzmu, musi skonfrontować się z oczekiwaniami widowni i tradycją inscenizacyjną.

W Bochum na poprzedzającym premierę spotkaniu z Janem Klatą jedno z pierwszych pytań dotyczyło legendarnej inscenizacji Petera Zadeka z lat 60., w której banda rabusiów Karola Moora wystylizowana była na członków lewicowej partyzantki z pistoletami maszynowymi w rękach, prototypy późniejszych terrorystów z RAF. Autor pytania chciał wiedzieć, czy Klata pójdzie tropem wielkiego poprzednika i będzie szukał we współczesnych Niemczech odpowiednika schillerowskich zbójców.

Polski reżyser odrzucił tę sugestię. Stwierdził, że jest w tej dobrej sytuacji, że nie zna historii inscenizacji schillerowskich na niemieckich scenach, może więc ze świeżym umysłem interpretować klasyczny tekst. A od dzisiejszych Niemiec bardziej interesuje go uniwersalny mechanizm buntu, który analizuje w swojej sztuce Schiller.

I rzeczywiście, przedstawienie na dużej scenie Schauspielhaus Bochum jest oderwane od lokalnego kontekstu. Klata włączył dramat Schillera w swój teatr rewolucji zapoczątkowany "Szewcami" Witkacego i kontynuowany w "Dantonie" Przybyszewskiej i "Koprofagach" według Conrada. Wcześniej zajmował się rewolucją jako społecznym przewrotem, który wyrównuje krzywdy i nierówności, niosąc jednocześnie przemoc i okrucieństwo. Najnowsze przedstawienie opowiada nie o rewolucji, ale o rebelii, ślepej, pozbawionej motywu, lecz równie niszczącej.

Próżno szukać tu atmosfery "burzy i naporu", która kojarzy się z wczesną twórczością Schillera. Klata zerwał z romantycznym wizerunkiem buntowników, którzy zabierają bogatym i rozdają biednym. Jego zbójcy wyglądają jak członkowie miejskiego gangu. Ich obnażone do pasa ciała pokrywają tatuaże, wśród których powtarza się wypisane gotykiem słowo "Freiheit" - "wolność". Bez przerwy manifestują siłę, skaczą na metalowe ściany i walą nogami w scenę, swoje kwestie skandują, zamiast je wygłaszać. Gdybym nie wiedział, że to aktorzy, pomyślałbym, że na scenę wdarła się grupa kiboli, którzy urwali się z jakiegoś meczu.

Z romantyczną scenerią lasów czeskich, gdzie rozgrywa się akcja dramatu, zerwała również autorka scenografii Justyna Łagowska. Z zamku hrabiego Moora pozostał tylko zarys fasady z falistej blachy, zamiast drzew scenę porasta las ultranowoczesnych świetlówek. Bohaterowie wystylizowani są na ikony popkultury: wytatuowana banda przypomina gang z "Mad Maxa", narzeczona herszta Amalia (Kristina Peters) to postać z japońskiej mangi, a stary Moor (Andreas Grothgar) z pobieloną twarzą i w białej szacie wygląda jak tancerz butoh.

W dramacie linia konfliktu między dobrem a ziem wydaje się oczywista. Z jednej strony jest buntownik Karol, z drugiej cyniczny Franz, który podstępem chce wydziedziczyć brata i zająć jego miejsce. Klata odwraca akcenty: "dobry" Karol (Felhc Rech) nie odróżnia rebelii od zwykłego bandytyzmu i sieje samo zniszczenie. Z kolei "zły" brat Franz (Florian Lange) usiłuje bronić starego porządku, w którym synowie słuchali ojców, kobiety mężczyzn, a drobne defekty ciała ukrywano za pomocą stroju. Sam pod białym garniturkiem nosi zasznurowany gorset, który przytrzymuje jego wydatny brzuch. Co z tego, że sięga po brudną intrygę, kłamie, oszukuje ojca, napastuje narzeczoną brata, jeżeli jego celem jest ratowanie świata przed barbarzyństwem.

Klata rysuje tu starcie dwóch radykalizmów: z jednej strony niszcząca siła gniewu, z drugiej - beznadziejna próba obrony anachronicznego reżimu, którego symbolem jest jeżdżący na wrotkach kamerdyner z miotełką do odkurzania. Oba ponoszą klęskę: Franz popełni samobójstwo, wieszając się na sznurówce z własnego gorsetu, Karol doprowadzi do śmierci ojca i narzeczonej, a następnie odda się pod sąd.

Można się spierać, czy diagnoza Klaty jest trafna, czy obraz rewolty, która przynosi wyłącznie destrukcję, nie jest przesadzony, czy - z drugiej strony - stary porządek, którego symbolem jest w spektaklu umierający hrabia Moor, jest rzeczywiście taki słaby, jak go przedstawia reżyser. Tak czy inaczej spektakl ma temperaturę wrzenia, uwodzi radykalną estetyką, działa na emocje. I mimo że nie odnosi się bezpośrednio do ostatnich protestów w europejskich miastach, zmusza do zastanowienia nad sensem i konsekwencjami każdego przewrotu społecznego.

To już czwarte przedstawienie Klaty w teatrach niemieckojęzycznych, a drugie w Bochum - po udanej "Ameryce" Kafki. Próba przełożenia Schillera najęzyk popkultury podobała się premierowej widowni, wywołała natomiast konsternację recenzentów: miejscowa gazeta z Essen "Westdeutsche Allgemeine" narzekała, że za mało w przedstawieniu Schillera, za dużo "potu, ryku i bicia w ścianę".

Ale niemieckie teatry chcą z Klatą nadal współpracować: we wrześniu w Dreźnie premiera "Tytusa Andronikusa" w koprodukcji z Teatrem Polskim z Wrocławia, a w przyszłym roku ponownie Bochum i "Hamlet". Wygląda na to, że niemieckiemu teatrowi przybył nowy reżyser.

***

"Zbójcy" Fryderyka Schillera

reż. Jan Klata

scen. Justyna Łagowska

choreogr. Maćko Prusak

premiera 3 marca

w Schauspielhaus in Bochum

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji