Artykuły

Mam apetyt na Generałową z Płatonowa

- Nauka zawodu nigdy się nie kończy. Spotkanie z każdym kolejnym twórcą, reżyserem, aktorami, gdzie każdy jest inny i każdy ma do zaoferowania coś innego, to jest zawsze rozwojowe, zawsze czegoś uczy. Jeśli kiedykolwiek stwierdzę, że już wiem i potrafię wszystko - niech ktoś mną potrząśnie! - mówi KATARZYNA ANZORGE, aktorka Teatru im. Szaniawskiego w Płocku.

Z aktorką teatru płockiego Katarzyną Anzorge rozmawia Lena Szatkowska:

Została pani umieszczona w subiektywnym spisie aktorów teatralnych Jacka Sieradzkiego jako "nadzieja" sceny. Jak pani odebrała to wyróżnienie?

- Znalezienie się w "subiektywnym spisie" pana Sieradzkiego to ogromny zaszczyt. Takie wyróżnienie zobowiązuje i mobilizuje do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Wdzięczna mu jestem także za radę dotyczącą dalszego rozwoju.

Pozostaje nie zawieść redaktora naczelnego "Dialogu".

- Zrobię wszystko co w mojej mocy. Pan Sieradzki dostrzegł w moich rolach (Wioleta w "Beauty 3.0", Asia w "Lovers saute" i Roksana w "Wydmuszce") kwintesencję współczesnych kobiet i zasugerował obsadzenie mnie dla odmiany w roli "wyrafinowanej manipulatorki". Nie ukrywam, że ja sama także mam apetyt na taką rolę, jak choćby Generałowa z "Płatonowa" czy Lady Makbet. Poniekąd już rola w "Kochankach nie z tej ziemi" była takim wyzwaniem; musiałam w sobie rozbudzić ogromną dojrzałość. Niemniej jest to jednak komedia i na wspomnianą dojrzałość trzeba było nałożyć trochę zabawnych "kobiecych słabostek".

Wybierając szkołę teatralną, myślała pani o filmie czy teatrze?

- Zdecydowanie o teatrze! Wprawdzie zarówno teatralni, jak filmowi twórcy zmierzają do tego samego: kreują pewną rzeczywistość, do której chcą wprowadzić widza, jednak zawsze uważałam, że siedząc w sali kinowej z popcornem w jednej ręce i colą w drugiej albo w domu przed telewizorem zajadając pomidorową, w przerwach na reklamę strofując kota, który właśnie usiłuje ukraść z blatu kawałek rozmrażającego się mięsa, nie osiągnie się nigdy takiego skupienia, jak w teatrze. Gdy oglądamy film, zawsze znajdzie się coś, co odciągnie naszą uwagę. Ekran buduje dystans. W teatrze widz staje się poniekąd uczestnikiem wydarzeń, doświadcza ich pełniej i głębiej. Wszystko, co widzi, dzieje się tu i teraz. Na wyciągnięcie ręki stoi przed nim człowiek, który wyraża swoje emocje, który jest na skraju załamania nerwowego lub za chwilę stanie się nieobliczalny. Taki żywy kontakt musi poruszyć. To jest właśnie magia teatru.

Tak mówi prymuska PWSFTviT w Łodzi...

- Prymuska?! Nie! Nie próbuję też deprecjonować sztuki filmowej. Oglądam bardzo dużo filmów, uczę się z nich, często są źródłem inspiracji. Już na studiach odkryłam dużą przyjemność płynącą z pracy przed kamerą. Zagrałam w wielu etiudach, prof. Paweł Siedlik zaproponował mi udział w łódzkim serialu "Sprawa na dziś...". Bardzo lubię oszczędność środków w aktorstwie filmowym. Nadal chętnie podejmuję współpracę ze studentami (w etiudach, mimo popełnianych błędów, jedno jest pewne: wszystkim się chce, wszystkim zależy). Magia teatru jest jednak czymś wyjątkowym. Prymuska?... Kiedyś może rzeczywiście byłam perfekcjonistką, ale raczej nie prymuska. Gdyby zajrzeć do tekstów, nad którymi pracowałam na pierwszym, drugim roku studiów, to były one pełne notatek. W pewnym momencie zrozumiałam jednak, że w mojej pracy dobrze jest czasami czegoś nie wiedzieć. Dobrze jest zostawić coś jako niedopowiedziane, nieustalone, zostawić przestrzeń do improwizacji.

Kiedy zdecydowała się pani na aktorstwo?

- Dojrzałą decyzję o aktorstwie podjęłam w wieku około 15 lat. Punktem zapalnym było obejrzenie spektaklu pt. "Sarkazja" toruńskiego Teatru Wiczy Rodzina. Przedstawienie zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że po przyjściu do domu po raz pierwszy na głos powiedziałam: Ja muszę to robić". Było w nim coś, czego nie potrafiłam nawet opisać, coś, co dotykało w widzu rzeczy najbardziej intymnych. Nie mogłam uwierzyć, że można tak wpłynąć na odbiorcę podczas jednego spektaklu! Dzięki tamtemu doświadczeniu zainteresowałam się tańcem butoh oraz poszukiwaniami Jerzego Grotowskiego i ten nurt teatru przez długi czas był mi najbliższy. Prawdę mówiąc, stosunkowo późno zaczęłam akceptować fakt, że teatr może być również źródłem rozrywki.

Młody aktor kończy szkołę artystyczną i natychmiast zderza się z prozą życia. Pewnie niełatwo znaleźć etat.

- Każdego roku wydziały aktorskie państwowych szkół teatralnych opuszcza około 80 młodych ludzi. Dodając do tej liczby absolwentów wydziałów lalkarskich i uczelni prywatnych - grono to znacznie się poszerza. Zdolni, młodzi, pełni pasji ludzie! Teatrów w całym kraju jest wprawdzie dużo, ale przeważnie mają już kompletne zespoły artystyczne. Rzeczywiście zdobycie etatu wymaga wytrwałości i determinacji. No cóż, taka specyfika tego zawodu. Brak etatu może mieć też swoje dobre strony: możliwość gościnnej współpracy, czas na castingi itp. Cierpliwość i zapał są wpisane w to, czym się zajmujemy. Moi starsi koledzy ze szkoły filmowej mieli duże szczęście, dyrektor Jerzy Zelnik zaproponował bowiem całemu aktorskiemu rocznikowi angaż w Teatrze Nowym w Łodzi. Piękny gest. W moim przypadku okres niewiążącej współpracy z różnymi artystycznymi instytucjami trwał dwa lata. Dyr. Zelnik włączył do repertuaru Teatru Nowego mój spektakl dyplomowy "Gąska" N. Kolady w reż. W. Śmigasiewicza i przez pewien czas graliśmy go w tym teatrze. Gdy dyrekcję objął Zbigniew Brzoza, brałam udział w pierwszych próbach czytanych do "Brygady Szlifierza Karhana". Chodziłam na castingi, nakręciłam dwie reklamy, grałam w serialu. W lipcu 2008 r. dyr. Rudzki zaproponował mi etat w płockim teatrze. Wielka radość. Gdy zobaczyłam budynek teatru, poczułam się onieśmielona jego okazałością. Zaskoczył mnie tylko płocki rynek (teatr mieści się przecież przy Nowym RYNKU); nie mogłam na nim znaleźć żadnej kawiarni czy restauracji. Dopiero potem ktoś mi pokazał Stary Rynek i kamień spadł mi z serca. Kiedy zobaczyłam Wisłę, Wzgórze Tumskie, to zakochałam się w tym mieście. Piękne miejsce.

Aktorzy próbują się zaczepić w serialach. Kto się dostał - żartuje, że zarabia na etat w teatrze.

- O ile zobowiązania etatowe dają czas na inne zajęcia... To jest w ogóle trudny temat. Odwieczna walka między "być" a "mieć", między sztuką a komercją. Każdy artysta co jakiś czas staje przed takim trudnym wyborem. Miałam to szczęście, że serial, w którym grałam przez dłuższy czas, był naprawdę na wysokim poziomie (mówię o "Egzaminie z życia"). Miałam okazję spotkać się w pracy z tak wspaniałymi aktorami jak pani Zofia Kucówna czy Krzysztof Dracz.

Casting jest niespodzianką?

- Do "Egzaminu" nie trafiłam przez casting. Odwiedziłam bezpośrednio dom produkcyjny i zostawiłam tam swoje portfolio. Po kilku dniach zostałam zaproszona do zagrania epizodycznej roli. Dzięki reżyserowi - Waldemarowi Krzystkowi moja postać została w serialu na dłużej. Jeśli chodzi o samą formę castingu... Stoi się w kolejce. Jest nas dużo. Czasem bardzo dużo. Wchodzimy na przesłuchanie według listy. Czeka się np. dwie godziny. Najczęściej ktoś, kto wychodzi ze studia, mówi, co trzeba zrobić. Przed wejściem dostaje się krótki tekst, opis sytuacji, a same uwagi reżyserskie - już w środku. Najbardziej lubię w castingach to, że spotyka się dawno niewidzianych znajomych.

Na płockiej scenie pracuje pani czwarty sezon. Czy to jeszcze okres prób, uczenia się czegoś nowego, czy już pełne zawodowstwo?

- Myślę, że nauka zawodu nigdy się nie kończy. Spotkanie z każdym kolejnym twórcą, reżyserem, aktorami, gdzie każdy jest inny i każdy ma do zaoferowania coś innego, to jest zawsze rozwojowe, zawsze czegoś uczy. Jeśli kiedykolwiek stwierdzę, że już wiem i potrafię wszystko - niech ktoś mną potrząśnie!

Spotkania z którymi reżyserami okazały się szczególnie ważne albo ciekawe?

- W czasie realizacji "Lata w Nohant" poznałam Jana Skotnickiego. Bardzo dużo się od niego nauczyłam. To chodząca mądrość, inteligencja i miłość do ludzi. Przekazuje innym wszystko, co ma najlepszego w sobie. Ciekawe było spotkanie z Krzysztofem Prusem. Niektórzy mają zastrzeżenia do tego, że "przewrócił naszego Mazepę do góry nogami", ja jednak nie mam nic przeciwko takim zabiegom. Jeśli na potrzeby dzisiejszych czasów i odbiorców znajdziemy coś aktualnego, np. w tekście klasycznym, to czemu tego nie podkreślić? Ostatnio wspaniałe było spotkanie z Piotrem Urbaniakiem; ma bardzo dobry kontakt z aktorami, doskonale słyszy wszystkie interpretacyjne fałsze. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała możliwość pracować z Rafałem Matuszem. Symbolika zaproponowana przez niego w "Beauty 3.0" jest bliska mojemu gustowi. Tego rodzaju poszukiwania są bardzo inspirujące.

W "Beauty 3.0" trzeba się było rozebrać...

- Taka praca... Nagość jest normalna we współczesnym teatrze. Ja sama czułam, że w naszym spektaklu ma ona sens, ale faktem jest, że po raz pierwszy postawiono przede mną takie zadanie. Musiałam pokonać własne bariery. W końcu moje ciało, głos, twarz - to instrumenty, na których gram. Dystans do siebie jest niezbędny. Dzięki wspaniałym koleżankom i reżyserowi uśmiałam się przednio podczas pierwszych "nagich prób".

Czego by pani nie zagrała?

- Chyba nie ma niczego takiego. Krzesło. Stół. Wszystko. Chociaż... Z przerażeniem słucham o eksperymentach, które ze sztuką nie mają już nic wspólnego, a aspirują do tego miana. Słyszałam o spektaklu, w którym trzy aktorki w rytmie oddawały mocz do trzech wiader. Czy to jeszcze sztuka czy już tylko reżyserski ekshibicjonizm?

Aktor jest ciągle wystawiony na krytykę ze strony reżysera i widzów. Jak pani ją znosi?

- Słucham uważnie uwag i bardzo często czyjeś spostrzeżenia otwierają mi oczy na błędy, których sama nie dostrzegłam. Bywa i tak, że mówię komuś: "Szanuję twoje zdanie, ale akurat w tej konkretnej sprawie jestem pewna co do słuszności swoich działań". Nie lubię krytyki rzuconej pod wpływem negatywnych emocji. Odarcie takiej wypowiedzi z nasycenia emocjonalnego i wyodrębnienie z niej konstruktywnej treści wymaga pewnego wysiłku. Jeśli mam coś poprawić, to poprawiam, ulepszam. Nigdy nie tracę wiary, że mogę coś zrobić lepiej i na tym się skupiam.

Płocka widownia - życzliwa, sympatyczna, wymagająca czy obojętna?

- Niedawno po spektaklu "Kochanków" zdarzyło mi się rozmawiać z widzami. Jeden z nich powiedział, że dzięki takim zdarzeniom jak to po wyjściu z teatru ma się ochotę być lepszym człowiekiem. To najlepsza nagroda za pracę. Prezent. Najbardziej żywiołowo reagują dzieci. Klapanie małych rączek to cudowny dźwięk. Mali widzowie są bardzo wymagający i szczerzy. Potrafią rzucić taki komentarz, że my, aktorzy, pękamy ze śmiechu. Ostatnio przy "Cudownej lampie Alladyna" podpowiadały złemu czarownikowi, gdzie się ukrył Alladyn.

Od bajki do dramatu. Tak można?

- Tak trzeba. Po latach w Teatrze im. Szaniawskiego będzie Szaniawski; pracujemy nad "Żeglarzem" w reżyserii Macieja Kowalewskiego. Premiera planowana jest na 25 marca, przy okazji obchodów Dnia Teatru. Dużo rozmów odbyło się podczas prób czytanych. Lubię, kiedy reżyser pracuje w ten sposób. Teraz przeszliśmy już do prób sytuacyjnych. Maciej Kowalewski szuka rozwiązań, które usatysfakcjonowałyby autora, a jednak robi wersję... jakby współczesną. Podobno sam Szaniawski powiedział, że chciałby, żeby "staroświeckość i nowoczesność były w spektaklu żartobliwie pomieszane". Sama jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie. Gram narzeczoną Jana - Med.

Jak pani odpoczywa?

- Lubię aktywny wypoczynek - adrenalina daje napęd i energię. Od kilku lat próbuję się nauczyć jazdy konnej (bezskutecznie!!), lubię też jeździć rowerem po leśnych nierównościach. Czasem przyjaciółka porywa mnie na spontaniczny wyjazd. Jeździmy autostopem, poznajemy ludzi, nie wiemy, gdzie będziemy spały, mieszkały. Takie wyprawy są wielką przygodą. Między tymi szaleństwami potrzebuję też chwil wyciszenia. Uwielbiam pływać w jeziorach - to jest jak medytacja. Czasem wystarczy mi po prostu usiąść gdzieś na świeżym powietrzu z książką w ręce i kotem na kolanach. Tak, tak, mam dwa koty. Frida i Toulouse są rdzennymi słupczanami. Przyjemność sprawia mi też wszelkie rękodzielnictwo. Niedawno zainteresowałam się decoupage'em i przymierzam się do ozdabiania mebli tą techniką. Wyciszeniu służą także podróże samochodem, których ostatnio mi nie brakuje. Po trzech latach wynajmowania teatralnego mieszkania w Płocku zdecydowałam się przeprowadzić do Warszawy, żeby mieć więcej czasu dla rodziny i przyjaciół. I dobrze jest... tylko koty tęsknią do nocnych spacerów po zielonej Skarpie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji