Artykuły

Polska szopa ze skrętem. Weselisko w Węgierce

"Wesele" w reż. Bogusława Semotiuka w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Bez wiejskiej chałupy, bez chochoła, za to z aromatycznym blantem, zielonymi trampkami i muzyką techno. Tak też można spojrzeć na Wyspiańskiego i efekt jest nienajgorszy. Tekst broni się świetnie. Ale nam nastrój podupada: prawda o Polakach jest jednak gorzka.

"Wesele" na scenie po ponad stu latach od premiery może niektórym wydać się staroświeckie. Nic z tych rzeczy. Aż trudno uwierzyć, jaką siłę nadal ma tekst wielkiego Stanisława, jak drwiąco i przenikliwie mówi o polskich przywarach. Białostocki spektakl dostarcza jednak przykrej refleksji: mimo transformacji, pokoleniowych i historycznych przełomów - niewiele się zmieniliśmy. Nadal niektórym się śni, marzy, nadal niektórych zrywa, ale uniesienie mija szybko, gnuśniejemy, bywa, że stajemy się śmieszni i żałośni.

Bogusław Semotiuk, reżyser "Wesela" w Teatrze Dramatycznym, postawił na absolutną ascezę, operując głównie aktorem, światłem i maszyną do dymu. Spektakl praktycznie pozbawiony jest scenografii, dzieje się w przejściu między rzędami widzów, na schodach prowadzących na scenę, a tę zapełnia tylko symbolicznych kilka róż z przyweselnego ogrodu. Nie ma więc roztańczonej i pękającej od hołubców wiejskiej chałupy, nie ma ciasnoty, tak sugestywnej w filmowej adaptacji Wajdy. Do widza docierają raczej tylko strzępy zabawy - gdzieś zza ściany, zza otwartych drzwi, którymi wpadają na chwilę weselnicy. Publiczność jest w sytuacji obserwatorów, którzy przyglądają się kolejnym postaciom, słuchają ich rozmów.

A galeria to nadzwyczajna, prawdziwa "polska szopa" jak mówi jeden z bohaterów: ludzie z miasta i ze wsi, prości i ci z inteligenckiego świata, którym się w mieście nudzi, więc przyszli się bawić wśród wiejskich ludzi. Mnóstwo patosu i konkretu, co chwila zderzają się tu ze sobą różne światy. Świetnie owe kontrasty i dysonanse oddaje tekst Wyspiańskiego, a białostoccy aktorzy ciekawie go publice podają.

To pierwsze pozytywne zaskoczenie, właściwie już od pierwszych kilkunastu minut przedstawienia: sporo bowiem w białostockiej adaptacji naprawdę dobrych ról. Często to wręcz rólki, nieduże kwestie, aktorzy pojawiają się na chwilę i zaraz znikają. A jednak właściwie wszyscy mówią Wyspiańskim z szacunkiem, z lekkością, wyczuciem. Tego się w dużej mierze naprawdę dobrze słucha, bo też tylko z rzadka pojawia się jakaś nieznośna maniera, przekombinowanie, egzaltacja. Trudno wszystkie te nieźle zagrane role wyliczyć, tak ich dużo - w spektaklu gra cały zespół Węgierki, nawet inspicjent dostał swoją kwestię, nie wspominając o głosie Ducha z offu, którym przemawia znakomity aktor teatralny i telewizyjny Jan Nowicki. Wspomnijmy więc tylko może o kilku: bon vivant, zblazowany Poeta, który ma swoje za pazuchą (Bernard Maciej Bania), poetyczna Rachela, z której wejściem zmienia się cały nastrój spektaklu (ciekawy debiut Agaty Lewandowskiej), jak woda i ogień Państwo Młodzi (interesujący Monika Zaborska i Rafał Olszewski), Żyd (dobra, delikatna rola Sławomira Popławskiego), zadziorny Czepiec (wyrazisty Maciej Radziwanowski), pijaczyna Nos (Piotr Dąbrowski), ostoja rozsądku Gospodarz (Krzysztof Ławniczak), dobrze wiedząca czego chce Haneczka (Justyna Godlewska), Kasia, która zdaje się mieć średnią opinię (Magdalena Kiszko-Dojlidko) czy wreszcie dwóch chłopaków wiejskich: Chwat i Jasiek (Piotr Szekowski i Piotr Półtorak), i inni.. Ta zresztą zabawna para to bohaterowie jednej z najśmieszniejszych i pomysłowych scen w spektaklu - oto podochociwszy sobie nieźle, upalają się blantem i mówią głosem zdeformowanym przez hel z balonika. Ot wesołe, beztroskie, głupawe trochę chłopaki, jakich spotkać można w każdej epoce.

Co ma aromat "zioła" i balonik do "Wesela". Ano właśnie. Reżyser uwspółcześnił wizualnie niektóre postaci, wrzucił do ascetycznej inscenizacji też nowoczesne gadżety. Są tu więc telefony komórkowe, są zielone trampki, w których biega roztargniony Jasiek, czy spodnie w panterkę i różowe futerko, w które odziana jest Haneczka, są też baloniki i skręt.

Część aktorów z kolei ubrana jest tradycyjnie, w stroje jakby żywcem z "Wesela". Tak jak zderza się tu język literacki i ludowy, sceny nastrojowe z przyziemnymi, tak zamysł inscenizacyjny z użyciem gadżetów XXI w. ma zdaje się pokazać uniwersalność tekstu Wyspiańskiego. Rzeczywiście, czasem wygląda to tak, jakby współczesna rzeczywistość wdzierała się w archaiczną i odwrotnie. Jakby zaglądały sobie w okna dwie epoki, zaczepiając się nawzajem, jakby spotkały się w godzinie duchów. Jednak, o ile niekiedy rzeczywiście daje to interesujące efekty, to pozostawia też często wrażenie niekonsekwencji i chaosu.

Spektakl ma różne tempo - sporo tu scen szalonych, weselnie rozedrganych, sporo lirycznych i nastrojowych. Najlepiej wypada pierwszy akt, w którym słuchanie wiersza Wyspiańskiego może sprawić autentyczną przyjemność. Gorzej jest w drugiej części przedstawienia - rozkłada ją na łopatki irytująca i męcząca scena, w której odziani jedynie w zawoje na biodrach czterej aktorzy uczestniczą w dziwacznej, niezrozumiałej (również pod względem dykcji) godzinie duchów.

Znakomicie brzmi w spektaklu - wyraziście oddająca nastroje i weselne drgnienia - muzyka Michała Lorenca: przytłumiona, docierająca zza drzwi. To miks najróżniejszych kompozycji, podobnie jak kostiumy, łączący dwie epoki: jest trochę hip-hopu, techno, muzyki poważnej.

Teatr Dramatyczny, "Wesele", reż. Bogusław Semotiuk, najbliższe spektakle: śr.-czw. godz. 10 (7-8 marca), wt.-czw., godz. 10 (13-15 marca), sob.-niedz., godz. 19.30 (24-25 marca)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji