Artykuły

Minister Zdrojewski: Mamy 67 milionów w euro na kulturę

- Polskie przepisy prawa są dla dyrektorów niezbyt korzystne. Nie mają gwarancji na określony poziom finansowania, podlegają nadzorowi samorządów często niezwykle upolitycznionym a ponadto trafiają na zespół, w którym zmiany kadrowe są zazwyczaj niemile widziane - minister Bogdan Zdojewski w rozmowie z Małgorzatą Matuszewską z Polski Gazety Wrocławskiej.

Małgorzata Matuszewska: Jak Pan ocenia sto dni rządu w kulturze?

Bogdan Zdrojewski: Bardzo trudno oceniać sto dni, bo byłem ministrem kultury przez poprzednie cztery lata, więc ten czas się zlewa. Udało mi się zakończyć kilka ważnych inwestycji, np. salę koncertową Filharmonii Świętokrzyskiej, Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu, którą kończyliśmy na przełomie kadencji tego i poprzedniego rządu. Podpisałem umowy na remont Łazienek - Starej Pomarańczarni i Teatru Stanisławowskiego, na realizację elewacji wschodniej wraz z wymianą całej stolarki Zamku Królewskiego w Warszawie, udało się zdobyć środki finansowe na remont Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. MKiDN w lutym wprowadziło pierwszy w Polsce podręcznik e-bookowy: "Muzykoteka.pl", a także odnotowaliśmy sukces w postaci powiększenia budżetu na rok 2012 w stopniu do tej pory nieodnotowywany.

Poza tym w ostatnich trzech miesiącach uzyskaliśmy środki z funduszu norweskiego. Jesteśmy dysponentami 67 mln euro w perspektywie lat 2012-2014. To są poważne środki finansowe. Do tego dochodzi rezerwa krajowego wykonania POiŚ, a także nasze własne oszczędności.

Można już pisać aplikacje o dotacje na konkretne projekty prowadzone w tych latach?

- Tak. Właśnie rozpoczynamy nabór konkursowy na infrastrukturę kultury, a zaraz potem na zadania finansowane z EOG. Ten drugi program zostanie uruchomiony najprawdopodobniej w ciągu 6-10 tygodni. Dla mnie ważne jest, iż MKiDN stało się liderem absorpcji środków europejskich i to nie tylko w Polsce, ale także w europie. To dzięki temu dostaliśmy 63 mln euro z rezerwy krajowej. Wraz z uwolnionymi oszczędnościami pojawia się kwota umożliwiająca np. przeniesienie inwestycji Pawilonu Czterech Kopuł z listy rezerwowej na właściwą.

W styczniu Mariusz Hermansdorfer, dyrektor Muzeum Narodowego, skarżył się, że zwleka Pan z podjęciem decyzji o wypłacie 50 mln na przebudowę zabytkowego obiektu.

- Czekaliśmy na uwolnienie środków z rezerwy krajowej i uzyskanie zgody na wykorzystanie spływających oszczędności z innych projektów finansowanych ze środków europejskich. Ze smutkiem stwierdzam, iż skarga pana dyrektora jest dowodem na jego niekompetencję w tej sprawie. Zwracam na to uwagę, bo gdyby ta decyzja miała być podjęta w chwili pojawiającego się roszczenia, musiałaby być negatywna lub bardzo ograniczona finansowo. Na to nie mogę sobie pozwolić. Nie interesują mnie rozwiązania częściowe lub pozorne. Z tego też powodu uznaję wystąpienie pana dyrektora Hermansdorfera za niestosowne. Łagodniej mówiąc: "przedwczesne". Rozumiem niecierpliwość, doceniam determinację, ale poza tym niezbędna jest wiedza o mechanizmach, zasadach i terminach dystrybucji środków europejskich, będących w dyspozycji MKiDN.

Będzie modernizowana Opera Wrocławska. Kiedy podpisał Pan umowę?

- Środki zostały uwolnione właśnie w okresie tych symbolicznych 100 dni rządu.

Przed wyborami spotkał się Pan w Operze, żeby podpisać zapowiedź realizacji inwestycji. Komentowano, że dopina Pan wszystkie sprawy, które być może nie będą już leżały w Pana gestii.

- By nie było żadnych podejrzeń, ani też typowych dla kampanii decyzji bez właściwej podstawy prawnej, podzieliłem decyzję na dwa etapy. Ten pierwszy był całkowicie niemedialny, ale bardzo ważny i oznaczał przeniesienie inwestycji z listy oczekujących do właściwej realizacji. Nie chciałem ewentualnemu mojemu następcy (nie miałem przecież wiedzy, pewności, iż sam mogę tą misję kontynuować) pozostawić obietnicę bez pokrycia. Podpisywałem jedynie dokumenty mające solidną podstawę prawną. Mam w pamięci pre-umowy mojego poprzednika, Kazimierza Michała Ujazdowskiego i niezliczone kłopoty w rozmowach z potencjalnymi beneficjentami, iż były to jedynie przyrzeczenia (obietnice) a nie umowy właściwe. Zwłaszcza na parę chwil przed zakończeniem kadencji wyczucie w tej materii i daleko idąca powściągliwość powinna być w szczególnej cenie i poważaniu.

Jak Pan ocenia budowę Narodowego Forum Muzyki?

- Wielokrotnie podkreślałem znaczenie tej inwestycji i jednocześnie wyrażałem niepokój związany z nikłymi szansami na dobre tempo realizacji. Z przykrością stwierdzam, iż trafiałem na mur obojętności, zaprzeczeń lub niedowierzania. Ważne jest jednak, iż w przypadku tej inwestycji zawsze była zgoda, co do znaczenia samego przedsięwzięcia i konieczności pokonania wszelkich przeszkód. Dziś powoli nabieram pewności, że damy radę wykonać zadanie i zmieścić się w końcowych terminach realizacyjnych. Inwestycja powinna być gotowa na pierwszy, wielki koncert w pierwszym kwartale 2014 roku, czyli później niż to zakładają dziś władze miasta, ale jeszcze w okresie dającym szansę rozliczyć całe przedsięwzięcie bez straty środków unijnych, pochodzących z MKiDN.

Dość późno.

- Tak, to prawda, ale mam wrażenie, iż analiza przyczyn niczego w tej materii już nie zmieni. Dziś warto się skupić na etapie finalnym i zagwarantowaniu sali najlepszej akustyki. Na szczęście inwestor ma świetnego partnera w tej materii i mam nadzieję, iż to daje gwarancję na ostateczny sukces. Cieszę się też, iż w ostatniej chwili udało się przygotować kolejną ważną inwestycje adresowaną tym razem dla szkoły muzycznej I i II stopnia przy ulicy Piłsudskiego. Niestety tym razem, wyższy koszt realizacji, był przyczyną zwłoki wynikającej z konieczności zapewnienia wyższego wkładu własnego z środków MKiDN. To, że się to udało, i w tak krótkim czasie, to coś na granicy cudu. Była to o tyle niespodzianka, że do tej pory każda inwestycja prowadzona przeze mnie była tańsza od założeń, ta jedna, jednak nie.

O ile zwiększył się koszt budowy nowej szkoły muzycznej?

- Niedużo, kilka milionów złotych. To de facto nie tyle wyższy koszt od założonego, lecz konieczność zapewnienia wyższej szczelności dźwiękowej od strony ulicy Piłsudskiego niż wynika to z norm powszechnie obowiązujących.

Teatry: Lalek i Współczesny wciąż czekają na dyrektorów. To nie należy do Pana, ale chyba Pana martwi?

- Trochę sam jestem winien, bo zabrałem Roberta Skolmowskiego do Białegostoku, uważając, że minister powinien zagwarantować Operze Podlaskiej właściwą kadrę na otwarcie gigantycznego przedsięwzięcia. Roberto Skolmowski jest doświadczony w świecie muzyki, teatru operowego i uważam, że tam jest jego miejsce. Nie chcę ingerować we wrocławskie obsady. Do jednego się przyznaję: przez trzy lata broniłem status quo Teatru Współczesnego, czyli dyrekcji Krystyny Meissner. Rafał Dutkiewicz dotrzymał umowy, że nie przez rok, ale przez trzy lata i przez następną edycje festiwalu Dialog Krystyna Meissner zostanie we Współczesnym, więc nie mogę domagać się następnego przedłużenia. Faktem natomiast jest, iż nie jest w Polsce łatwo, jeśli chodzi o dobrych kandydatów na dyrektorów.

Według powszechnej opinii do Wrocławia nikt nie chce przyjechać...

- Ten sam kłopot jest w wielu warszawskich instytucjach teatralnych, w innych miastach. Po prostu najwybitniejsi szefowie scen, będący jednocześnie reżyserami, nie chcą kierować placówkami. Wolą mieć wolną rękę, jeździć po Polsce czy też europie i nie mieć swojej sceny. Jeśli pojawia się taki wyjątek, jak np. Krzysztof Warlikowski, który marzy o swojej scenie, to i tak będąc ewenementem woli czekać na realizację swojego marzenia i jednocześnie nie przyjmować dyrekcji żadnej innej sceny.

Dlaczego?

- Bo polskie przepisy prawa są dla dyrektorów niezbyt korzystne. Nie mają gwarancji na określony poziom finansowania, podlegają nadzorowi samorządów często niezwykle upolitycznionym a ponadto trafiają na zespół, w którym zmiany kadrowe są zazwyczaj niemile widziane. W ubiegłej kadencji udało się wprowadzić kontrakty menadżerskie dla szefów instytucji artystycznych, ale niestety zablokowano podobne rozwiązania dla zespołów artystycznych. Potrzeba czasu by wszystkie strony sporu doceniły szanse w układzie wzajemnego zobowiązania do realizacji określonych zadań repertuarowych i wyniku artystycznego, a także finansowego.

Jest Pan rozczarowany sprawą ACTA?

- Trochę tak. Do dziś nie byłem świadkiem żadnej merytorycznej dyskusji. Debaty są bardzo emocjonalne, bardzo płytkie, często wręcz infantylne. Zdarzają się nawet gigantyczne uproszczenia, nazywane przeze mnie " wulgaryzmami intelektualnymi". Nie dotknęliśmy prawdziwego problemu, jaki wiąże się z samą umową handlową i je konsekwencjami. Nie było żadnego ważnego tekstu analizującego wszystkie składniki, elementy i konsekwencje prawne samej umowy. Opinie, które się pojawiają, bywają też nieadekwatne do samych intencji i faktycznych zamierzeń w skali międzynarodowej tego aktu prawnego. Odpowiadam tak, pomimo, iż z jednej strony nie byłem wielkim zwolennikiem ACTA, ale też nie należałem do grupy osób powątpiewających w sens uregulowań międzynarodowych w tej materii. Uważam, że

Uzgodniona po latach negocjacji umowa jest dość przeciętnym kompromisem, mocno dotknięta "zębem czasu" o niepewnych skutkach prawnych, ale jednak bez realnie istniejącej alternatywy. Minister kultury nie ma wyjścia, musi dbać o możliwości rozwoju twórczości, jej ochrony, a zwłaszcza zabiegać, by ci, którzy ponoszą koszty inwestowania w nowe projekty, przynajmniej mieli szanse na zwrot poniesionych nakładów. Dziś takie gwarancje stają się niestety coraz częściej dość iluzoryczne.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego odrestaurowało "Bitwę pod Wiedniem" i "Bitwę pod Parkanami", które można podziwiać w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Obrazy wrócą na Ukrainę. To znaczy, że dbamy o naszą historię poza granicami Polski?

- Zdecydowanie tak. Staramy się także uczestniczyć w ważnych przedsięwzięciach konserwatorskich, związanych nie tylko z naszą historią. Restaurowaliśmy np. Carskie Wrota, stanowiące część ikonostasu w soborze św. Zofii. Odratowaliśmy dzięki pracy specjalistów, muzealników z Krakowie sztandar Mazepy z 1687 roku, który wrócił do Charkowa. Obie "Bitwy..." autorstwa Marcina Altomontego, nadwornego malarza Jana III Sobieskiego pochodzą z Żółkwi, mamy prawo do ich długo trwającej ekspozycji. Udało się je odrestaurować, choć szanse na dzisiejszy wygląd zwłaszcza "Bitwy pod Parkanami" były mizerne. Podjęliśmy się remontu świątyni w Żółkwi, bo taki był warunek strony ukraińskiej: obrazy nie mogły wrócić do zniszczonej świątyni. Teraz negocjujemy, by nie wróciły do muzeum, w którym nie ma możliwości ekspozycji tych gigantycznych płócien. Do końca czerwca będą w Polsce, z Wrocławia pojadą do Krakowa, mamy już wstępne deklaracje ukraińskich władz, ale czekamy na pozytywne decyzje i powrót obrazów do miejsc, dla których zostały stworzone.

Kilka lat temu we Lwowie trwał konflikt między polską parafią rzymskokatolicką a zarządcami świątyni - Polacy chcieli zwrotu kościoła pw. św. Marii Magdaleny, który stał się salą muzyki organowej i kameralnej. Co się tam dziś dzieje?

- Szansa, żeby ta parafia funkcjonowała tak, jak byśmy sobie życzyli, są nieduże. Bardzo wysokie są szanse na to, że świątynia będzie konserwowana pod dobrą opieką. Prowadzimy rozmowy w tej sprawie. Będziemy partycypować w kosztach, ale nie w stu procentach. Na razie za wcześnie na bardziej konkretne deklaracje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji