Artykuły

Sprawy polskie u Skuszanki

W ostatniej scenie "Fantazego", kończącej sztukę i przedstawienie - jak "W śnie srebrnej Salomei" pełnymi gorzkiej ironii "happy endem". pojawiają się w tylnym planie rosyjscy żołnierze z karabinami. I nową inscenizację Krystyny Skuszanki w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego trzeba odczytywać - nie tylko ale również - poprzez tę właśnie końcówkę: tragiczny koniec Powstania Listopadowego i jego konsekwencjie dla narodu polskiego. Miała Skuszanka prawo do takiej końcówki:

"A jutro - wszystkim chłopom biorą pługi I w każdej chacie stawiają żołnierza" - mówi Dianna w pełnej urażonej dumy ale i rozpaczy scenie z Fantazym, w której - jak to sam określił - "duchowi memu dała w pysk i poszła!". Doprowadzony do ruiny majątek jej rodziców, wywiezionych po Powstaniu Listopadowym na Sybir z dwiema małymi córkami oraz zagrożone ruiną nędzne gospodarstwa chłopskie - to trwające jeszcze po dziesięciu latach skutki tego powstania. I to jest cena sprzedaży Dianny hrabiemu Fantazemu: pół miliona rubli. Ale jest i inna cena: dziesięć lat niewolniczej poniewierki powstańca Jana.

To oczywiście tylko jedna warstwa dzieła, i u Słowackiego i u Skuszanki - dobrze, że przez nią tu wydobyta, chyba po raz pierwszy w tak wyraźny sposób, mimo iż było po wojnie inscenizacji "Fantazego" trzydzieści kilka, w tym również pamiętne wrocławskie przedstawienie Skuszanki. Więc są elementy tragikomedii, jest drwina z romantycznej egzaltacji, jest autoironia Fantazego (Wojciech Ziętarski), i ironia Idalii (Anna Lutosławska), są satyryczne akcenty w postaciach hrabiny Respektowej (Halina Żaczek) i Rzecznickiego (Józef Harasiewicz) - ale dawkowane z umiarem i dyskrecją, by nie przesłoniły ukazywanych od czasu do czasu ludzkich twarzy tych postaci. Pamiętając o właściwych relacjach międzypostaciowych oraz o dramaturgicznych proporcjach i funkcjach bohaterów dzieła, Skuszanka eksponuje jednak wyraźnie postać Jana, a przez nią dramat narodu polskiego po trzydziestym roku, jak również postać dobrodusznego i szlachetnego majora Hawryłowicza z jego "kordianowską" tragedią młodości, dramatem "z moskalenia" i tragikomedią śmierci. Myślę, że takim byłby Jan za lat kilkanaście, gdyby nie hojny posag Majora...

Oczywiście urzeka płynąca ze sceny poezja, zwłaszcza z ust Anny Lutosławskiej - fascynującej ale i po prostu bardzo ludzkiej hrabiny Idalii, bardzo bliskie są wrażliwości współczesnej widowni tony sarkazmu i ironii, wydobytej bezbłędnie przez Wojciecha Ziętarskiego z tekstu Fantazego. Jedynym mankamentem przedstawienia wydaje się zbyt wyciszony w niektórych partiach dialog, kwestie wygłaszane ze środka sceny lub "profilem" są słabo słyszane nawet w pierwszych rzędach.

ALE przed krakowskim "Fantazym" ujrzałem poprzedniego wieczoru w tym samym teatrze prapremierowe przedstawienie sztuki Jerzego Żurka "Sto rąk, sto sztyletów" w reżyserii Jerzego Krasowskiego.

I być może dlatego "Fantasy" tak bardzo mi się kojarzył ze sztuką Żurka, która jest jakąś współczesną wersją "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego oraz współczesną kontynuacją zawartej tam historiozofii. Więc dramat Jana i upadek (także i moralny nie tylko ekonomiczny) byłych zesłańców sybirskich hrabiów Respektów wydał mi się naturalną konsekwencją tej szalonej nocy listopadowej, którą pokazuje na scenie Jerzy Żurek. Skojarzenia ze Słowackim a zwłaszcza Wyspiańskim są oczywiste, ale są to skojarzenia dotyczące samej materii obu dramatów oraz ich historiozofii - Żurek nie nawiązuje bezpośrednio do Wyspiańskiego tak jak np. Bryll.

Można by się wprawdzie dopatrzyć także i jakichś zapożyczeń konstrukcyjnych - a właściwie znakomicie rozwiniętego teatralnie jednego pomysłu z "Nocy listopadowej", sceny V aktu 1 rozgrywającej się w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Tu również - podobnie jak u Wyspiańskiego - wśród widzów znajduje się gen. Chłopicki (u Żurka: Chłopecki), tu również podczas przedstawienia wpadają na widownię powstańcy, otaczając oficerów rosyjskich i zwalniając ich na rozkaz Chłopickiego - ale na tym kończą się podobieństwa.

Swój dramat "nocy listopadowej" Żurek spiął ironiczną klamrą beztroskiej pustej zabawy: przedstawienie zaczyna się i kończy fragmentami "Matki chrzestnej" Scribe'a (u Wyspiańskiego, jak pamiętamy, w ten sam listopadowy wieczór w Teatrze Rozmaitości grany jest "wodewil ze śpiewami (...) z Kudliczem w roli Mefista", w który z kolei wpisany jest teatrzyk Satyrów, przedstawiający satyryczną sztukę o Wielkim Księciu). Tylko że Żurek stworzył reżyserowi większe możliwości inscenizacyjne, które uzasadniają mówienie wprost do widowni bez obawy natrętnego eksponowania aluzyjności.

Bo powstańcy są na scenie, przerywając przedstawienie "Matki chrzestnej" zderzając się ostro z jego klimatem; powstańcy są też na widowni, w ciągłym ruchu, zmieszani z publicznością - tą z nocy listopadowej 1830 roku i tą dzisiejszą, odwołując się do tej i tamtej w swym wielkim sporze politycznym i historiozoficznym z generałem Chłopeckim (siedzącym w bocznej parterowej loży ze swym przyjacielem płk. Schwerinem). Drugi spór toczą na scenie z urzędnikiem carskiej policji Rożnowskim, ich więźniem.

W tych ostrych starciach i zderzeniach autor dokonuje gorzkiego obrachunku z naszej historii dziewiętnastowiecznej i z naszej historii najnowszej. Gdzie kończy się szlachetny patriotyczny zryw a zaczyna nieodpowiedzialne szaleństwo? Gdzie kończy się polityczna mądrość, płynąca z rzetelnego poczucia odpowiedzialności za losy kraju a zaczyna się tchórzliwy oportunizm? Mechanizmy policyjnej władzy i mechanizmy politycznej gry. Wallenrodyzm i machiawelizm. Ale przede wszystkim: rzecz o wolności, jej granicach i jej cenie, ale też i jej dialektyce.

Żurek chociaż doprowadza do ostrych, gwałtownych starć różnych postaw, pozwala jednak teatrowi na własne akcentowanie. Skorzystał z tego Krasowski: w gorącej temperaturze, prowadzi jednak cały ten dramatyczny dyskurs w sposób mądrze wyważony, nie udając, że jest mądrzejszy od autora i historii, ale też dbając o to, by nie sprowadzić w odbiorze widowni myśli historiozoficznej na manowce demagogii.

Reżyser dysponuje znakomitą młodzieżą aktorską, inteligentną, wrażliwą i dyscyplinowaną; protagonistą jest literat Kamil (Mochnacki?), z młodzieńczą pasją ale i z goryczą doświadczeń grany przez Pawła Galię. Jego przeciwnikami są wytrawni aktorzy Mieczysław Górkiewicz (gen. Chłopecki) oraz Stanisław Igar (Rożnowski). Czwartym, godnym ich partnerem w tej grze jest Wojciech Ziętarski; jego filozofujący intelektualista Walewicz usiłuje dystansem intelektualnym i relatywizmem filozoficznym z akcentami ironii bronić się przed agresywnością postaw trzech wymienionych postaci, wyraźnie jednak skłania się ku młodym.

Po opuszczeniu teatru przez powstańców aktorzy wznawiają przerwane przedstawienie: znów jesteśmy w bezmyślnej aurze "beztroskiej zabawy", wręcz szokującej po zderzeniach i napięciach scen właściwego dramatu. Krasowski nie zaufał tej mało jednak czytelnej ironii - wprowadza w końcówce przedstawienia własny, czytelny akcent: muzyka przechodzi w zgrzytliwą kakofonię a rozpląsani aktorzy martwieją w zdeformowanym ruchu i grymasie. Bo otarli się o dziejącą się na ich oczach historię.

Jak reżyser znającą ją nie tylko z "Fantazego" i z "Nocy listopadowej".

Opuszczamy przedstawienie usatysfakcjonowani emocjonalnie i intelektualnie - z radosną świadomością, że oto narodził się wybitny talent dramatopisarski i że w teatrze Skuszanki i Krasowskiego znów powiało dawną Nową Hutą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji