Artykuły

Wirus naszych czasów

Nie od dziś wiadomo, że teatr polski potrzebuje dopływu nowej krwi reżyserskiej i aktorskiej. "Bzik tropikalny", będący jednym z najciekawszych przedstawień, jakie można teraz oglądać w Warszawie, zaliczany także do najlepszych premier tego sezonu, wydaje się jej dostarczać. Jest to bowiem debiut reżyserski Grzegorza Horsta. Dodatkowo w głównych rolach występują świeżo upieczeni absolwenci szkół teatralnych z Warszawy i Krakowa.

Spektakl jest kompilacją dwóch sztuk Witkacego: "Mister Price'a, czyli Bzika Tropikalnego" i "Nowego Wyzwolenia". Akcja pierwszej z nich dzieje się właśnie w tropikach, gdzie ściągają zblazowani Europejczycy w poszukiwaniu mocnych wrażeń.

Właśnie tropiki oferują im nie znane do tej pory doznania erotyczne i narkotyczne. Urzeczeni egzotyczną aurą padają ofiarą owego bzika tropikalnego, o którym Witkacy pisze, że faktycznie jest groźną chorobą nerwów w tropikach, powstającą pod wpływem szalonej temperatury, o jakiej żaden upał ukraiński bladego pojęcia dać nie może, następnie pod wpływem pieprznych potraw, alkoholu i ciągłego widoku nagich kobiecych ciał.

Na Rangoon spotykamy państwa Goldersów. Ryszard robi jakieś podejrzane interesy, zbijając na nich fortunę. Natomiast jego żona Ellinor - jak podkreśla Witkacy - "piekielnie ponętna" kobieta, i na dodatek czystej krwi arystokratka, spędza czas na wymyślaniu co raz to nowych perwersyjnych rozrywek. Napotykamy tu również polsko-angielskie małżeństwo Brzechajłów z synem Jack'iem. Ojciec rodziny jest właścicielem wielkiej firmy handlowej w Singapurze; zajmuje się więc pomnażaniem kapitału. W tym miejscu przebywa także tytułowy Mister Price, który od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Ellinor. Na pozór jest to para stworzona dla siebie, bo oboje pragną doświadczyć "dziwności istnienia". Ale z tą różnicą, że dla Pani Golders jest to jeszcze jedno, nowe doświadczenie zdolne tylko na jakiś czas zabić nudę. Tymczasem dla Price'a tropiki i ich dobrodziejstwa wydają się ratunkiem, są być może ostatnią szansą na wzbudzenie "dreszczyka metafizycznego" pozwalającego zachować uczucia wyższe.

Ellinor wpisuje się w poczet Witkacowskich "demonicznych kobiet". Na końcu zabija Price'a, bo takie ma upodobania. Wcześniej prawdopodobnie niejednego nieszczęśnika osobiście pozbawiła życia lub w najlepszym razie przywiodła do samobójstwa. Ponadto dowiadujemy się, że bohater był też zabawką w rękach jej męża, który perfidnie wykorzystał jego umiejętności nie dając mu nic w zamian. A kiedy już był mu zbyteczny oddał go żonie, która dokończyła dzieła. Sydney pada więc ofiarą pary wykolejeńców, z których jedno żądne jest krwi, drugie zaś pieniędzy. Jak łatwo się domyślić, Price nie jest ostatni na liście tego idealnie uzupełniającego się, wprost stworzonego dla siebie potwornego duetu. Jego miejsce zajmuje Jack Brzechajło, który - jak można przewidzieć - skończy podobnie. Jaki z tego morał? Ano taki, że dla żadnego z nich, ani dla Price'a, ani dla młodego Brzechajły, nie ma miejsca w bezwzględnym świecie biznesu. Obaj są zbyt wrażliwi i zbyt naiwni.

W przedstawieniu Horsta przenikają się różne konwencje. Błyskotliwie uknuta i dlatego angażująca intryga jest jak z powieści lub filmu sensacyjnego. Reżyser wyciął niektóre partie tekstu tak, żeby nieprzerwanie trzymać widza w napięciu i niepewności. Ani przez chwilę nie spodziewamy się więc, że Ellinor zadźga Sydneya szpilką od kapelusza i dopiero w finale dowiadujemy się, jakie są jej pobudki. Tym sposobem Horst uzyskuje efekt jak w trillerze erotycznym. Wspominałam, że w spektaklu reżyser wykorzystał też inną sztuczkę Witkacego "Nowe Wyzwolenie". Sceny z tej jednoaktówki są projekcjami wizji narkotycznych Jack'a Brzechajło, który spędza głównie czas w palarniach opium, przechodząc kolejne stopnie wtajemniczenia. Jego wizje są rodem jak z powieści grozy lub horroru. Na dodatek najbardziej upiorne postaci z tego dramatu przemykają się czasem w mieszkaniu Goldersów, wydając z siebie złowieszczy rechot.

Horst wszystkie te konwencje traktuje z przymrużeniem oka, co jest zgodne z intencją Witkacego. Bo tak jak kpi on tutaj z literatury dla kucharek, rozpowszechnionej w jego czasach, tak też Horst szydzi z dzisiejszej literatury popularnej, z kiyminałów i kiczowatych romansideł z serii Harlequina oraz komercyjnych filmów. Do najlepszych scen należy na przykład parodia typowego mordobicia, wywołująca salwy śmiechu na widowni. Podczas bójki o Ellinor, Price i Golders prężą mięśnie, demonstrując swoje warunki fizyczne, jak na pokazie kulturystyki. A już po chwili okładają się pięściami. Ale, że dzieje się to w zwolnionym tempie, więc odbiera to pojedynkowi powagę. Przykłady można mnożyć. Sprawia to, że przedstawienie aż kipi purenonsensowym humorem.

Horst wykazał się także dużą umiejętnością pracy z aktorami, co nieczęsto zdarza się u młodych reżyserów. Grają oni z dyskretnym dystansem do ról, z pewną dozą ironii, lekko drwiąc ze swoich postaci. Adam Nawojczyk jako Jack Brzechajło jest prowincjonalnym młodzieńcem zaślepionym tropikami, który - ku rozpaczy rodziców - narkotyzuje się lub ugania za spódniczkami. Z kolei Maja Ostaszewska w roli Ellinor to typowa femme fatale, kobieta modliszka, uwodząca każdego, kogo się da. Natomiast Cezary Kosiński, grający Mister Price'a, przyjmuje typowe pozy dla nienasyconego, namiętnego amanta.

Horst sprawnie przykroił i połączył dwa nie najwyższych lotów dramaty Witkacego tworząc nową jakość. Jego spektakl dowodzi, że w teatrze można podnieść na wyższy poziom artystyczny nie najlepszej klasy literaturę. Co więcej udało mu się opowiedzieć historię bardzo dzisiejszą. W jego spektaklu, jak w krzywym zwierciadle, odbija się bowiem współczesny świat, w którym - jakby powiedział Witkacy - następuje stopniowy zanik uczuć metafizycznych. Z kolei reżyser w komentarzu do przedstawienia zaznacza, że bzik to niebezpieczny dla życia wirus, który przenika wszystkie struktury naszej codzienności, i powoli, lecz skutecznie zaczyna drążyć nas od środka.

I jeszcze słowo o publiczności. Zauważyłam, że między sceną a widownią, składającą się głównie z młodych ludzi, panowało idealne porozumienie. Horst znalazł sposób, żeby przemówić do ich wrażliwości. Młodzież reagowała entuzjastycznie, odnajdując tu swoje "klimaty". Mam wrażenie, że jest to dla nich coś na kształt przedstawienia kultowego. "Bzik tropikalny" w warszawskich Rozmaitościach to rzadki przykład spektaklu uznanego przez krytyków przy wypełnionej po brzegi widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji