Artykuły

Strzeżmy się bohaterów

Dejmek spostrzegł w "Święcie Winkelrida" nie tylko aktualność, lecz wartości trwałe. Za ich to przyczyną piekącą gorycz utworu, czytanego w kontekście roku 1944 czy 46, odczuwamy i dzisiaj, w 1956 r. z niezmien­ną ostrością. Dla teatru Dejmka, teatru walczącego, politycznego, i który w swoim czasie (1950 r.) podjął tematykę polityczną i w dobrej wierze wystawił "Brygadę szlifie­rza Karhana", wprowadzając na scenę ro­botnika jako bohatera pozytywnego, by póź­niej szukać odpowiedzi na aktualne proble­my polityczne w "Horsztyńskim" (r. 1952) i ostatecznie sięgnąć do ostrej broni pamfletu w "Łaźni" Majakowskiego (na przełomie r. 1954) - "Święto Winkelrida" było kolej­nym ogniwem i nowym atutem w dyskusji politycznej.

Siedząc na widowni usiłowałem przebić się przez niesłychanie zabawną i wciąż od nowa usidlającą kabaretową otokę sztuki, przez owe aluzje i metafory, które co chwi­la wyrywały z ust widzów znaczące szepty i porozumiewawcze uśmiechy. Roi się tam od drobnych złośliwostek. Wzbogacają one i urozmaicają niewątpliwie widowisko o pew­ne aktualności dziennikarskie, ale trzeba się z nich otrząsnąć, by dotrzeć do spraw, któ­re wyznaczają sztuce jej rangę polityczną. Oceniając zaś sztukę w płaszczyźnie poli­tycznej wydaje mi się, że te drobiazgi two­rzą jakby dywersję wewnętrzną: pozwalają rozcieńczyć problem w atmosferze rozróbki kawiarnianej. Zdaję sobie sprawę, że przed­stawienie bez nich straciłoby wiele ze swego wdzięku, ale obawiam się, że te drobne, hojnie szafowane ukłucia, mogą przesłonić gniew pisarza, który w gorzkim pamflecie zajął należne mu miejsce sędziego.

Widziałem tego wieczoru na widowni kil­ku dygnitarzy. Wszyscy byli kiedyś bohate­rami. Może nie takimi, jak burmistrz Ja­kub, który tylko wołał: "żołnierze, od was zależy los ojczyzny!" Ci ludzie bili się rów­nież sami, walczyli. Ale dziś zapomnieli o swych dawnych żołnierzach. Przywarli do foteli i nic nie wskazuje, by łatwo zre­zygnowali ze swoich burmistrzowskich sta­nowisk. Otóż w czasie przedstawienia śmieli się, i jak gdyby to zgoła o kogo innego cho­dziło. Odniosłem wrażenie, że urzekli się ową kabaretową powłoką sztuki. Jeden tylko był nachmurzony. Myślę, że ta chmu­ra na czole nie była wyrazem troski, jaką w nim posiał gorzki ton sztuki, głos prze­strogi i szlachetnego gniewu pisarzy. Ra­czej oburzyła go śmiałość, z jaką poeci obnażyli mit bohatera, tak bliski sercu dygnitarza, zwłaszcza, że każdy ma się za zbawcę ojczyzny. A może po prostu nie zrozumiał? W okrzykach "burmistrz! bur­mistrz!" słyszą oni jedynie i niezmiennie głosy maszerujących na Kowno, czy za Olzę. Nie dotarły jeszcze do ich świadomości te bliższe historycznie okrzyki - z 1946 r. albo z 1952, kiedy to jedno słowo, odmie­niane w wielu językach, manifestowało in­ternacjonalizm uczuć krzyczących, i w wy­niku przyniosło tyle szkód, takie sprawiło spustoszenie.

Trzeba powiedzieć wyraźnie, że istotna zawartość polityczna "Święta Winkelrida" nie wywodzi się z najzabawniejszych nawet alu­zji do jakiegoś wydarzenia, czy kombinacji personalnej. Jest ona o wiele szersza i głębsza: zawiera w poetyckim skrócie gorzki sąd o współczesności, wysnuty z gorz­kich doświadczeń. Jest to sztuka o Pola­kach a jednocześnie pamflet na władzę.

To nie autorzy są wieszczo przewidujący, gdy piszą (odsłona I, rozmowa Halabardni­ków): ...,Usiłowałem przekonać go, aby pil­niej i uważniej wysłuchiwał przemówień naszego burmistrza. Dowiedziałby się wte­dy, że od czasu uwolnienia naszego kraju spod przemocy cesarskich, ...w Federacji naszej nie zdarzają się żadne rabunki, na­pady, ani tym bardziej morderstwa". Prak­tyka niedawnej przeszłości, drętwa mowa prasy, zapewnienia działaczy - podsuwają dowody słuszności tych słów. Fakt że rze­czywistość przylega do ogólnych sądów i spostrzeżeń jest miarą nieustającej aktual­ności i dojrzałości politycznej utworu.

Przerzucam kartki egzemplarza. Roi się tam od takich właśnie uogólnień, które czas znakomicie potwierdził, poparł przykładami, albo ukonkretnił. Poruszenie na widowni wywołuje taki np. aforyzm: ..."wielkość i więzienie idą z sobą w parze. Jeśli wielkie­mu człowiekowi uda się uniknąć krat, to syna na pewno one nie ominą". Albo te sło­wa burmistrza: ..."życie bohatera liczy się dopiero od jego śmierci".

Kamienie, z których autorzy chcieli usy­pać grób bohaterowi, zamieniły się w bolesne aluzje do dzisiejszych spraw politycznych. Przykładów można by cytować mnó­stwo. A każdy z nich będzie świadectwem, że to nasze czasy ukonkretniły, sprecyzo­wały adres społeczny wielu celnych i os­trych sztychów, zawartych w "Święcie Winkelrida". Podobny charakter mają aluzje do lite­ratury. Próba skompromitowania poezji Gabriela ("czym mój zatarga niech sumie­niem świata") to nawiązanie do znanych (choćby z Wyspiańskiego) motywów, roz­prawa z pokutującymi u nas i w poezji i w praktyce politycznej hasłami iw rodza­ju " Polska Winkelridem narodów". Racjo­nalistyczna i gorzka kpina z funkcja tej poezji jest w utworze jeszcze jednym ka­mieniem rzuconym na grób bohatera.

W przedstawieniu cios jest cięższy. Gdy Gabriel przychodzi do szkoły na próbę, nauczycielka - chcąc popisać się tresurą patriotyczną swoich wychowanków (wymo­delowanych na wzór przedszkola dzieci dygnitarskich ze Studenckiego Teatru Satyryków) - pyta dzieci:

- Powiedz Janko, kim jest pan Gabriel?

- Inżynierem dusz i naszym duchowym przewodnikiem.

W tekście było tylko "duchowym prze­wodnikiem". Dopisano teraz "inżynierem dusz". Do grandelokwencji i cierpiętnictwa poezji romantycznej dodano "romantyzm" socjalistyczny naszej pieśni masowej, powieści produkcyjnej i resztę socrealistycznego sztafażu, podpierającego mit bohatera.

Jeden z przyjaciół, z którym byliśmy na przedstawieniu, słusznie zauważył, że spek­takl ma - prócz Andrzejewskiego i Zagór­skiego oraz twórcy przedstawienia Dejm­ka - jeszcze jednego, niewymienionego autora: XX Zjazd. I o tym trzeba pamiętać.

Ale pamiętać to znaczy wyciągnąć prak­tyczne wnioski. Główną nauką, głównym wnioskiem z przedstawienia "Święta Winkelrida" jest przede wszystkim to, co zawarli w siwym utworze Andrzejewski i Zagórski: walka z mitem bohatera. 12 lat temu, przed Powstaniem Warszawskim była to walka z mitem "bohaterskich" wodzów powsta­nia, z przywódcami, którzy niefrasobliwie szafowali życiem ludzkim. Dziś słyszy się w "Święcie Winkelrida" przestrogę przed przewrotnością burmistrzów, którzy na wi­dok zbuntowanego przeciw nim ludu mówią z niezmąconym spokojem: "W dwudziestą rocznicę sławnego zwycięstwa wkraczamy w nową epokę historii", by podchwycić okrzyk: "Niech żyją TRZY WU!" i przejmując już całkowicie inicjatywę, ..."zaznajomić się z ruchem ideowym, na które­go czele"... sami chcą stanąć. A więc ostrze­żenie (przed oszustwem politycznym, które leży na dnie sentencji: plus ca change, plus ca reste la meme chóse.

Nie chodzi tylko o groźbę mitu bohatera. Niebezpieczeństwo tkwi również w nas sa­mych, w grozie jałowego przegadania spra­wy, w dyskusjach między "swoiście" a "właściwie" pojmowaną wolnością, w sfo­rach, które wyrywają z ust jednych słowo "precz", a z drugich "zdrada", jak w owej niesamowitej wprost scenie sporu między chórem Cesarskich a chórem Szwajcarów, która kończy się zgodą na wiadomość, że nieupoważnieni obiecują drugiej stronie większe pensje.

Nie bujajmy się politycznie - zdają się mówić autorzy sztuki, nie urzekajmy się słowami, nie pozwólmy się uwieść mitami - oto jest najogólniej pojęty sens sztuki.

I tym się legitymuje waga polityczna "Święta Winkelrida" w dyskusji, jaka się dziś u nas toczy. Jest to wielki artystyczny atut w walce z kultem jednostki. Nie ze stali­nizmem tylko i nie z faszyzmem sanacyj­nym wodzów powstania. Z każdą "jednost­ką", z każdym mitem, z pustką pozoru, z oszustwem.

Przedstawienie Teatru Nowego jest suk­cesem artystycznym całego zespołu. Jasną myśl inscenizacyjną Dejmka wsparła zna­komicie scenografia Rachwalskiego. W ele­mentach dekoracji znaleźliśmy nie tylko alu­zje do naszych "osiągnięć" plastycznych z okresu skandowania okrzyków "bur­mistrz, burmistrz!", ale i obnażenie ich ni­cości. Ażurowy kandelabr MDM, ażurowe kolumny, pilastry były jakby syntezą pla­styczną "etapu". Ironia celna i ostra. Rów­nie ostra ironicznie była wymowa ilustracji muzycznej Kiesewettera, która w podobny sposób ukazywała dno artystyczne pieśni masowej i triumfalnych marszów. Była równie ostra i równie czytelna. Ale chyba jeszcze bardziej śmieszna, zabójczo śmiesz­na.

Walor scenografii i muzyki polega jed­nak nie na wymowie suwerennej, lecz na ich całkowitym podporządkowaniu idei głównej przedstawienia. Taka harmonia kompozycyjna poszczególnych elementów widowiska rzadko się zdarza na naszych scenach.

O każdym z występujących w sztuce ak­torów da się powiedzieć to samo: był świa­domym, zdyscyplinowanym elementem tej bardzo ciekawej kompozycji teatralnej.

I temu chyba trzeba przypisać, że głos łódzkiego Teatru Nowego zabrzmiał w poli­tycznej dyskusji, jaka się u nas toczy, tak donośnie i przekonywająco. A głos to groźny, bo brzmiał w nim śmiech. Wiadomo zaś, że nic tak nie zabija, jak śmieszność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji