Artykuły

Poszukiwany nowy Raskolnikow

Twórcy spektaklu nie potrzebują wielkiej literatury, aby mówić o problemach współczesnego świata. Traktują teatr jako doraźną trybunę do wyrażania swoich poglądów społeczno-politycznych - o spektaklu "Kto zabił Alonę Iwanowną?" w reż. Michała Kmiecika w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Michał Kmiecik sprawia wrażenie, jakby urwał się z choinki. W tytule swojego najnowszego spektaklu stawia pytanie, kto jest mordercą Alony Iwanowny. Zabieg co najmniej dziwny, skoro wszyscy wiedzą, że chodzi o Rodiona Romanowicza Raskolnikowa, głównego bohatera "Zbrodni i kary". Po co więc zajmować się tym w formie zagadki szpiegowskiej? Tym bardziej, że o wiele ciekawsze jest samo podłoże ideologiczne tej zbrodni. Dostojewski w swojej powieści potrzebował ofiary, aby przekonać się, że człowiek wszechwładny nie jest, tak samo jak nie rozporządza całkowicie swoim losem. Kmiecika jednak te egzystencjalne rozważania w ogóle nie interesują. Jego zdaniem, we współczesnym świecie ktoś taki jak Raskolnikow nie może być interesujący ani wiarygodny. Dlatego usuwa go ze swojego spektaklu, szukając na jego miejsce godnego następcy.

Nasz świat podsuwa liczne kandydatury. Reżyser tworzy cały katalog zbrodni i zbrodniarzy różnego formatu i narodowości, znanych i anonimowych, z którymi stykamy się na co dzień. Są tu m.in. islamscy terroryści, norweski nacjonalista Anders Breivik, zafascynowany Hitlerem Lars von Trier. Nie chodzi o to, aby wybrać z nich jednego reprezentanta współczesnego oblicza zła, ale raczej o to, aby przyjrzeć się funkcjonowaniu tego problemu w otaczającej nas rzeczywistości. Dzięki mediom zalewani jesteśmy informacjami o zgonach z różnych części świata do tego stopnia, że już nawet ich nie zauważamy. Reagujemy z oburzeniem, kiedy na Śląsku w niejasnych okolicznościach ginie kilkumiesięczna dziewczynka, ale już spokojnie pijemy kawę, słuchając doniesień z Syrii czy Egiptu. Przywykliśmy, że w tym regionie ludzie giną codziennie i dlatego nie robi to już na nas większego wrażenia. Kmiecik świadomie sięga po niedawne wydarzenia, aby tym mocniej dotknąć widza i wytknąć mu jego znieczulenie na powszechną krzywdę społeczną.

Owa ignorancja, która zdaje się kluczowym zarzutem reżysera, przejawia się także na polu naszej kultury. Aktorzy z upodobaniem żonglują nazwiskami wybitnych pisarzy czy twórców, które dla współczesnego społeczeństwa już niewiele znaczą. Co chwila ze sceny padają kwestie w stylu: wiecie, kto to był? Znacie to? Rozczarowanie i rezygnacja na twarzach aktorów świadczą o tym, że już nie. Część kanonu straciła na aktualności (chociażby sam Dostojewski, o którym dziś przeciętny obywatel wie tylko tyle, że to jakiś Rusek), o znacznej większości zapomniano. Jedynym punktem zaczepienia w świecie oderwanym od tradycji kulturowej stają się seriale. Kojarzymy już tylko aktorów, którzy grają w popularnych tasiemcach. Taka diagnoza postawiona jest moim zdaniem na wyrost, jednak reakcje publiczności w pewnym stopniu ją potwierdzają. Nikt nawet się nie zaśmiał, kiedy scenę akcji protestacyjnej pod Barem Prasowym zakończył okrzyk "Bar wzięty!" (dowcip miał polegać na dwuznaczności nazwy lokalu gastronomicznego i ukraińskiego miasta, zaś samo zawołanie jest cytatem z powieści "Ogniem i mieczem"), za to wszyscy żywo reagowali, kiedy jeden z aktorów opowiadał o swoich przeżyciach z domniemanymi fankami "Barw szczęścia".

Twórcy spektaklu nie potrzebują wielkiej literatury, aby mówić o problemach współczesnego świata. Traktują teatr jako doraźną trybunę do wyrażania swoich poglądów społeczno-politycznych. Bardzo to wszystko piękne i szlachetne, ale zastanawia mnie, po co w takim razie w ogóle wspominać o dawnych dziełach. Ze "Zbrodni i kary" w spektaklu Kmiecika zostają jedynie trzy postaci wymienione z nazwiska, które równie dobrze mogłyby pozostać anonimowymi przedstawicielami naszego społeczeństwa. Sytuacja nabiera smaku, kiedy te postaci mówią metateatralnym językiem, komentując swój literacki status. I tak np. Alona Iwanowna (Małgorzata Maślanka) domaga się, aby ktoś ją wreszcie zabił. Najciekawsze pod tym względem wydało mi się niespodziewane wejście... Iwana Wojnickiego (Krzysztof Ogłoza), tytułowego bohatera jednej ze sztuk Czechowa. Wymachując bronią i strzelając do pozostałych krzyczy, że autor kazał mu dwa razy strzelać z niewielkiej odległości i dwukrotnie spudłować, co bardzo go frustruje. Postanowił więc znaleźć sobie jakąś inną historię, w której będzie mógł nareszcie kogoś zastrzelić. Komediowy charakter tej sceny pokazuje, że dyktatura klasyków wyraźnie kłóci się z buntowniczym nastawieniem zarówno postaci, jak również samego reżysera. Domagają się nie tyle wolności, ale zainteresowania sobą i tym, co tu i teraz.

W tym miejscu ujawnia się jednak pewien brak komunikacji pomiędzy sceną a widownią. Publiczność z zainteresowaniem ogląda półprywatnie obecnych na scenie aktorów, z pokorą wysłuchuje nagany, czasem zaśmieje się z własnej nieświadomości czy niedbalstwa, po czym bez większego przekonania bije brawa i wychodzi z teatru. Bo czego by nie głosili współcześni rewolucjoniści, wciąż znajdujemy się w obrębie konwencji wyznaczonej przez sceniczną sytuację. Nie idziemy na demonstrację czy polityczny wiec, ale do miejsca, które rządzi się własnymi prawami. Kiedyś nazywano je po prostu sztuką. Wojujący społecznie twórcy ewidentnie to przeoczyli. Piszę o tym nie z uwagi na moje artystyczne preferencje czy upodobania, ale dlatego, że takie całkowite ograbienie teatru z jego wartości estetycznych znacznie osłabia przekaz ideologiczny. "Kto zabił Alonę Iwanowną?" jest tego najlepszym dowodem. Kompozycyjny chaos, brak wyrazistych ról, bagatelizowanie sfery plastycznej i muzycznej (piosenki aranżowane i wykonywane są w sposób, od którego bolą zęby; o dykcji części zespołu nawet nie wspomnę) rozpraszają i poprzez budowanie krytycznego dystansu sprawiają, że trudno rzeczywiście poczuć wagę stawianych problemów. Być może to kolejna oznaka naszej znieczulicy, skoro bez formy nie potrafimy już przyjąć żadnej treści. Ja jednak nie widzę w tym nic złego. Jeśli chcę publicznej debaty, biorę do ręki gazetę lub włączam telewizor. Natomiast jeśli idę do teatru, oczekuję czegoś więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji