"Ciemności kryją ziemię i lud we śnie leży"
KIEDY po zakończonym spektaklu burzliwym oklaskom, zdawało się nie będzie końca, a publiczność wstając z miejsc gorąco wiwatowała na cześć autora i reżysera - stało się więcej niż jasne, że widownia łódzkiego teatru uczestniczyła tego wieczora w wydarzeniu, którego sens i wymowa daleko wykraczają poza sferę artystyczną.
Przyszły historyk teatru napisze, być może, że oto w mieście starych rewolucyjnych tradycji odbyła się premiera sztuki, która rozpalonym umysłom i niespokojnym sumieniom październikowego pokolenia dała artystyczny wyraz. W uwagach szczegółowych dotyczących owego wieczoru być może i to również zanotuje: oto pisarz i reżyser, po raz drugi po "Święcie Winkelrida" - owym teatralnym pendant do polskiego trzęsienia ziemi, podali sobie ręce, dowodząc, że rozumieją się jak rzadko inni twórcy, że Andrzejewski znalazł w Dejmku partnera o idealnie podobnych ambicjach, zamierzeniach i tendencjach twórczych; Andrzejewski - pisarz zdecydowanie polityczny, związany wszystkimi tkankami swego pisarstwa ze współczesnością i Dejmek - reżyser również na wskroś polityczny.
Kiedy powieść Andrzejewskiego "Ciemności kryją ziemię" zaczyna w odcinkach ukazywać się w "Przeglądzie Kulturalnym", Dejmek od początku - jak wyznaje - pochłonięty lekturą, jest już wówczas na tropie jej adaptacji scenicznej. Już w czerwcu przedkłada ją gotową pisarzowi. Powiada dziś, że odkrył w powieści niemałe wartości dramaturgiczne, lecz jest pewne, że pociągnęła go przede wszystkim jej gryząca polityczna aktualność.
Nikogo nie myliła historyczna maska powieści i nikt tej maski nie brał na serio. W powieści pod zewnętrzną historyczną powłoką żyli ludzie współcześni, władcy współcześni, ukrywały się sprawy i problemy współczesne. Oczywisty też był wybór przeszłości, do której przeniósł Andrzejewski akcję swej powieści: Hiszpania z okresu Inkwizycji.
Dejmek zabrał się do powieści po swojemu. Uległa, bo musiała ulec skondensowaniu a czasem i uproszczeniu jej problematyka rozciągnięta w powieść na długie opisy kronikarskie, rozważania, sytuacje. Część epicką powieści przejął u niego narrator. On komentuje wydarzenia i dialogi, charakteryzuje myśli i czyny postaci. Jest mniej więcej tym, czym był chór w antycznej tragedii a u Brechta - śpiewane songi. Nie bez kozery narrator ów ubrany jest jak najbardziej współcześnie. Jest jakby jednym z widowni, wybranym spośród widzów do prowadzenia owego teatralnego wieczoru. Sens tego zabiegu jest oczywisty: pozornie historyczne wydarzenia rozgrywane na scenie ogląda współczesny człowiek, myślący współcześnie kategoriami swych przeżyć, współczesność przypomina tu tym samym o swoim istnieniu.
A w Dejmkowym przedstawieniu koncentrują się owe wydarzenia wokół dwóch głównie postaci i tego, co one sobą reprezentują, postaci wielkiego Inkwizytora Torquemady i zakonnika Diego, później sekretarza osobistego Inkwizytora. W historii, losach, myślach, przeżyciach tych dwóch postaci, w ich wzajemnych początkowych starciach zawarł Dejmek podstawową problematykę sztuki. Problem władzy i problem oportunizmu jako postawy życiowej.
Oportunizmu owego Diego, który wie, że ludzie niewinnie umierają, sam boleje nad wszystkim, pali go habit zakonny, który noszą - jak powiada - również zbrodniarze, przeżywa dramat sumienia, a później przystaje na zbrodnie, sam na swego dawnego przyjaciela podpisuje wyrok śmierci. Problem władzy natomiast, to przede wszystkim bezwzględny, wyniosły Torquemada. Władzy wyniesionej ponad człowieka, wyzbytej z podstawowej doń miłości i zaufania, władzy opartej na tyranii i tyranię, cierpienie, krzywdy, ofiary, a przede wszystkim strach wynoszącą jako niezłomne swoje zasady. Sztuka cała piętrzy się od myśli. Myśli bolesnych, rozjątrzających, ale też myśli, w których jest głośne stwierdzenie: władza oparta na więzieniu i kaźni musi runąć, i równocześnie głośne, wyjęte jakby z ust wszystkich zawołanie: nigdy więcej. Przedstawienie wymierzone jest całe przeciw tyranii i przeciw oportunizmowi - przeciw "ludowi we śnie leżącemu", gdy rodzi się zbrodnia, przeciw ugodzie i postawie na klęczkach. Upomina się o pełnego człowieka, z pełną godnością, z podniesionym czołem. I oto tego przedstawienia sens humanistyczny wykraczający poza rachunek z przeszłością.
Mają sceniczne "Ciemności kryją ziemię", kształt ogromnego dialogu moralno-filozoficzno-politycznego. Mają wiele z antycznej, surowej prostoty. Nie są sztuką sceniczną w tradycyjnym znaczeniu. To raczej obrazy, które łączy postać narratora. Niektóre z nich mają dużą siłę dramatyczną. Scena snu Diego, w czasie którego rozmawia z Torquemadą, przypomina mickiewiczowską scenę "wadzenia się" Konrada z Bogiem z Wielkiej Improwizacji: tu Diego po wypowiedzeniu ostatniej kwestii tak jak Konrad pada na ziemię zemdlony, Dejmek posłużył się przy tym elementami filmowymi: przez cały czas trwania snu, na żelaznej kotarze - podstawowym elemencie scenograficznym przedstawienia - wyświetlane są obrazy ciemne niby skłębione chmury. Dejmek osiąga tu dużą plastykę ruchu i mimo iż scena ze swym filmowym, nowoczesnym charakterem nie bardzo pasuje do surowej, niemal antycznej prostoty całości, jest jednak niezwykle sugestywna. Ale są też w przedstawieniu sceny niekiedy nużące, naładowane jednostajnie prowadzonym dialogiem - będące niestety tylko literaturą. Jest to: cena adaptacji, cena oporu, jaki stawiał materiał powieściowy, który Dejmek wziął na warsztat. Nie we wszystkim konsekwentnie poza tym układa mu się przedstawienie. Niektóre obrazy są całkiem luźne i łączy je jedynie słowo narratora.
Nie wszyscy aktorzy potrafili w ów literacki dialog tchnąć życie. Dejmek nie ma zbyt wielu dobrych aktorów. Zazwyczaj "mocno" obsadza czołowe dwie-trzy role. Tak jest i w tym przedstawieniu. Poza Butrymem w roli Torquemady, zresztą dość jednostajnym w swej grze, poza świetnym Pawlickim w roli Diego, dysponującym bogatym materiałem dramatycznym - inni są niestety, tylko deklamatorami. Mimo to przedstawienie jest wydarzeniem i głośno o nim będzie jeszcze długo.