Czechow od kulis
NIE PO RAZ PIERWSZY sięga Zbigniew Zapasiewicz po teatralne nowele Czechowa w scenicznej adaptacji Władysława Zawistowskiego. Poprzednio, zrealizowane w Teatrze Telewizji, uwodziły urokiem delikatnej patyny i prawdą zakulisowego życia, dorzucając co nieco smaku do tego, co wszyscy o tym już wiemy. Było tak nie tylko za sprawą znakomitych wykonawców, ale i potoczystego rytmu spektaklu.
Wszystko to jednak wyparowało z przedstawienia na deskach Teatru Powszechnego. Zapasiewicz najwyraźniej nie odnalazł pasującego klucza do tych opowieści toczących się równolegle, ale przecież bez wyrazistego dramatycznego pędu. Powstał zbiór epizodów dość luźno ze sobą powiązanych, granych bez wiary, a niekiedy nawet niewiarygodnie nieporadnie. Oczywiście, mistrzowie sobie z tym poradzili, zwłaszcza Władysław Kowalski i sam reżyser Zbigniew Zapasiewicz. Poradzili sobie także Adam Woronowicz w roli aktora alkoholika-utracjusza i Kazimierz Kaczor jako teatralny producent-pijawka. Reszta pogubiła się najwyraźniej za sprawą braku rytmu i nie najszczęśliwiej obranej konwencji - coś pomiędzy naturalizmem i symbolizmem. Paskudna dekoracja -wprawdzie dość rzetelnie oddająca brzydotę kulis, nie przypominąjących "przepychów" sceny i widowni, dość nieprzychylna aktorom (podesty, schody, zakręty, słowem mnóstwo niewygody) dodatkowo utrudniała zadanie.
Szkoda, bo opowieści teatralne Czechowa mają urodę nieco staroświeckiej anegdoty, dotykającej wszakże prawdy aktorskiej egzystencji. I choć zmieniły się warunki działania, to zapewne ta historia o nieprzytomnej miłości do scenicznych desek mogłaby nadal śmieszyć i wzruszać, gdyby nie była tak oschła i obojętna.