Artykuły

Pędźmy za nim biegiem, biegiem!

- Gdy zostałem dyrektorem Teatru Nowego, jednym z moich najważniejszych marzeń zawodowych było zaproszenie Tadeusza do pracy nad Learem. Podczas tych wszystkich kontaktów przekonałem się, że był szalenie uważnym, ciekawym, ujmującym rozmówcą i bardzo troskliwym człowiekiem. To całkowicie kłóciło się z obiegowymi opiniami na jego temat, że jest uzurpatorem, tyranem, furiatem... - mówi EUGENIUSZ KORIN, reżyser, dyrektor artystyczny Teatru 6. Piętro w Warszawie, w latach 1989-2003 dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu.

20 lat temu na scenie Teatru Nowego w Poznaniu zmarł Tadeusz Łomnicki

Z Eugeniuszem Korinem [na zdjęciu z Tadeuszem Łomnickim na próbie "Króla Leara"] o spektaklu sprzed 20 lat rozmawia Marek Zaradniak:

Dziś mija 20 lat od śmierci Tadeusza Łomnickiego. Zmarł on podczas przygotowań do premiery "Króla Leara" Szekspira. Pamięta pan ten moment?

- Trudno o nim zapomnieć. Myślę, że wszyscy, którzy byli wtedy obecni przy tym tragicznym zdarzeniu w Teatrze Nowym i widzieli moment zasłabnięcia Łomnickiego, zapamiętali tę chwilę na całe życie. To się zdarzyło na 7 dni przed premierą, na próbie, podczas której chciałem zobaczyć spektakl w całości, bez przerywania.

Jaka była Pana pierwsza reakcja na zasłabnięcie aktora?

- Tadeusz grał jedną ze swoich najważniejszych scen w tym przedstawieniu: rozmowę obłąkanego Leara z oślepionym Gloucesterem. Pod koniec tej sceny Lear ucieka swoim prześladowcom. Tadeusz wybiegł za kulisy, i jak potem się okazało, usiadł w fotelu, który był przygotowany do następnej sceny z jego udziałem. Tam, w kulisie czekał na swoje wejście nieżyjący już aktor Marek Obertyn i to on zobaczył, jak nagle Tadeusz spada z krzesła i opada na podłogę. Ja i kilku współpracowników, którzy oglądali próbę z widowni, usłyszeliśmy dziwny odgłos i krzyk, prawdopodobnie Marka. Pobiegliśmy za kulisy i zobaczyliśmy leżącego Tadeusza. Wszyscy myśleliśmy, że to jakieś zasłabnięcie, wiedzieliśmy też, że ma wstawiony rozrusznik serca. Szybko przyjechała karetka pogotowia i przewieziono go na OIOM. Razem z jego żoną Marysią Bojarską, która była też obecna na próbie, czekaliśmy w szpitalu na wynik badania. Po kilkudziesięciu minutach dowiedzieliśmy się od lekarza, że Tadeusza już nie ma z nami.

Jakim człowiekiem był Tadeusz Łomnicki?

- Był wybitnym, genialnym artystą, jakich bardzo rzadko natura wydaje na świat. Właśnie artystą, a nie tylko aktorem. Dlatego Tadeusza-człowieka trudno było oddzielić od Tadeusza-artysty. Całe jego życie było dziełem sztuki. Nie znaczy to, że w życiu grał - była to tak wyjątkowa osobowość, że każdy, kto posiadał choć trochę wrażliwości, odczuwał to w kontaktach z nim. Mogę to powiedzieć, bo znałem go bardzo długo.

Kiedy zetknął się Pan z nim po raz pierwszy?

- Zdawałem na reżyserię do PWST w Warszawie, kiedy Łomnicki był jej rektorem. Po zdanych z powodzeniem egzaminach, nagle okazało się, że w moich dokumentach brakuje jakiegoś bardzo ważnego zaświadczenia i dlatego nie mogę być przyjęty na studia. To właśnie Łomnicki zadecydował, że jednak mnie przyjmie. Jeszcze w trakcie studiów zaproponował mi reżyserię w Teatrze na Woli, którego był dyrektorem, potem w Teatrze Telewizji. Był rok 1980 i z różnych względów, powiedzmy polityczno-społecznych, do tego nie doszło. Potem, gdy zrealizowałem we Wrocławu "Kosmos" Gombrowicza, zaproponowałem Tadeuszowi Łomnickiemu jedną z głównych ról. I znów do współpracy nie doszło, tym razem z powodów terminowych.

No i trafił Pan do Poznania...

- Gdy zostałem dyrektorem Teatru Nowego, jednym z moich najważniejszych marzeń zawodowych było zaproszenie Tadeusza do pracy nad Learem. Podczas tych wszystkich kontaktów przekonałem się, że był szalenie uważnym, ciekawym, ujmującym rozmówcą i bardzo troskliwym człowiekiem. To całkowicie kłóciło się z obiegowymi opiniami na jego temat, że jest uzurpatorem, tyranem, furiatem... Owszem, byłem świadkiem, jak zdarzyło mu się raz czy dwa wybuchnąć, ale zawsze racja była po jego stronie. Wściekał się, kiedy nie szanowano jego pracy. Nie znosił zarozumiałych leni, zakochanych w sobie beztalenci i kiedy oni stawali na Jego drodzy ku wymarzonej kreacji, wybuchał. Ale jednocześnie miał nieskończenie dużo wyrozumiałości dla tych, którzy pracują, ale im nie wychodzi. Dla nich był człowiekiem niezwykle ciepłym i bardzo pomocnym. Osobiście wspominam go jako szalenie ciepłą osobę.

Dziś Teatrem Nowym imienia Tadeusza Łomnickiego kieruje Piotr Kruszczyński. Spogląda pan w kierunku Poznania i tego co się dzieje w pana dawnym teatrze?

- Jeszcze, gdy byłem dyrektorem czyniliśmy wiele starań, aby mógł on nosić imię Tadeusza Łomnickiego i w 10. rocznicę śmierci aktor został naszym patronem. Dziś jestem zajęty pracą w Teatrze 6. Piętro, ale życzliwie przyglądam się poczynaniom dyrektora Kruszczyńskiego, który jeszcze jako student był moim asystentem podczas prac nad "Czajką" Czechowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji