Artykuły

Świat do góry nogami

Stery Teatr w Krakowie zamknął swoje trzy sceny i udał się na urlop, ale w repertuarze zostawił na następny sezon kilka świetnych przedstawień, m.in. "Gwałtu, co się dzieje!" Aleksandra Fredry.

Wszystko w tej sztuce - i w tym przedstawieniu - jest, to czego szuka dziś widz teatralny, polska klasyka i zabawa, reminiscencje pradawnych motywów przebierankowych, wreszcie popisowa gra aktorów.

Stara anegdota plebejska o kretyństwach i katastrofach świata zawładniętego przez kobiety nabiera u Fredry cienkich aluzji politycznych (dlatego cenzura carska w Warszawie zakazywała wystawiania tej sztuki) i wymowy dydaktyczno-obyczajowej. Najdziwniejsze, jednak, że w tej arcyzabawnej i trochę rubasznej komedii, promiennej wdziękiem farsy i skrzącej się smakiem groteski, można usłyszeć i takie oto zdanie, kiedy Urszula, władająca w Osieku zamiast swego męża-burmistrza, obalonego i zredukowanego do babsko-gospodarskich zajęć, ogłasza wyrok: "Nikomu nie wolno być szczęśliwym ani się smucić bez naszego rozkazu". Co? Czyżby hrabia Fredro już w 1826 r, przeczuwał urzeczywistnianie się w naszym stuleciu ponurych utopii totalitarnych, kiedy "wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów"? Czyżby już poddawał temat i ton czarnemu nurtowi literatury utopijno-ideologicznej naszego czasu?

Skojarzenia te brzmią nieprawdopodobnie, niczym groźna bajka, dławiąca uśmiech radości, właśnie podczas spektaklu, w którym sytuacje komiczne piętrzą się, jedna na drugiej, aż do piramidalnego nadmiaru nierzeczywistości.

Ale przecież śmieszność na scenie triumfuje. Także dzięki cudownej grze aktorskiej. Aktorzy też się pięknie bawią tym, co wyczyniają. Oto Anna Polony. Elżbieta Karkoszka i Ewa Kolasińska, przebrane po męsku, groźnie rządzą, polują, piją, palą fajki, ferują wyroki, aresztują... Robią to przepysznie, z parodystyczną przesadą, z biało-głowską euforią, zapowiadającą tym samym rychły koniec głupiej hecy. A Jerzy Bińczycki, Andrzej Grabowski i Stefan Szramel, ustrojeni w niewieście spódnice, suknie, czepeczki i buciki rozkosznie wdzięczą się demonstrowaną potulnością, rezygnacją, nieporadnością, skontrastowaną z ich supermęskimi sylwetkami. Iście plebejska prostota, podszyta diabelskim koncertem. Trochę tu cyrku, dużo teatralnej przewrotności. Spod przerysowanych gestów i tonów wyziera precyzyjnie nakreślony zamysł.

Tej szóstce aktorskiej znakomicie partnerują: Stanisław Mucha jako lizus-kapuś na służbie babskiej władzy, Artur Dziurman jako dzielny amant i przedstawiciel rozsądku. Jan Guntner jako nieustraszony szeregowiec i Marta Kalmus jako piękna i rezolutna uczestniczka miłosnego fortelu i buntu przeciw głupocie kobiecej rewolucji.

Na scenie wszystko wraca do normalności. Zwycięża rozsądek i wiekami utrwalone doświadczenie, z pouczającymi poprawkami - ale wobec strachu przed wrogą inwazją. Zabawa i śmieszność ma podteksty satyryczne i dydaktyczne, jak to u Fredry.

Trafny pomysł repertuarowy Starego Teatru. Sukces reżyserski słynnej aktorki Anny Polony. Murowane powodzenie na wiele miesięcy. Powodzenie wyśmienicie wspomagane scenografią i kostiumami Kazimierza Wiśniaka oraz oprawą muzyczną Józefa Opalskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji