Artykuły

Rzeczpospolita babska czyli pod rządami Anny Polony

Ta sztuka w sposób szczególny "rymuje się" z temperamentem pani reżyser, która stwierdza, że Polacy w pewnym wieku gnuśnieją, a ona tego ścierpieć nie może. Tryskająca energią Anna Polony zapewne dlatego od dawna z sympatią myślała o krzepkiej komedii hr. Aleksandra Fredry "Gwałtu co się dzieje!". Do konkretyzacji tej myśli potrzebny był tylko stosowny czas i miejsce, które zapewnił dyr. Tadeusz Bradecki. Zanim jednak zobaczymy efekty pracy pani reżyser, uchylmy drzwi sali prób.

- Może ja jestem jakiś zboczony, ale muszę się obejrzeć, jak mnie ktoś zachodzi od tyłu! Burzy się we mnie żołnierska krew - buntuje się siedząc pośrodku zaaranżowanej prowizorycznie sceny Jan Gunter.

- To działaj przeciwko własnej krwi - rzuca krótko pani reżyser i aktor powstrzymuje siłą woli odruch niemal bezwarunkowy, kiedy młody Jasiek Doręba wchodzi do izby, gdzie siedzi stary Makary. Anna Polony próbuje co prawda potem racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego śmieszniej jest, kiedy Makary rozmawia z Jaśkiem przez ramię, a nie odwraca się na jego powitanie, ale wszystkie argumenty sprowadzają się do jednego, że tak jej podpowiada aktorski instynkt. Stolik reżyserki ustawiony pod ścianą to "katedra", która jej wyraźnie przeszkadza. Raz po raz wybiega zza niego na scenę, czyli po prostu na środek zagraconej starymi dekoracjami sali, żeby unaocznić aktorom swoją ideę.

Wchodzącemu z rozmachem do scenicznej izby Jaśkowi, czyli Maciejowi Luśni, tłumaczy z przekonaniem: - Mały, wiesz, o co chodzi? To jest wczesny ranek, baby na polowaniu, chłopy jeszcze śpią, a ty nie masz od kogo się dowiedzieć, co tu się właściwie dzieje...

Kobiety w Osieku przywdziawszy portki przejęły władzę. Mężczyznom nakazały ubrać niewieście suknie i zająć się domowymi sprawami. Trzeba więc ukryć gdzieś młodego Dorębę, zanim ktoś zobaczy go bez "spódnicy". Dwaj spiskowcy, stary i młody, salwują się ucieczką przez chybotliwe, umieszczone na wąskim stojaku okno. Marta Kalmus, czyli Kasia, Jaśkowa narzeczona, siedząc w kucki pod ścianą czeka na swoje wejście. Kiedy wbiega wreszcie do izby zaskoczona widokiem ukochanego, bądź wypiętego w oknie tyłka Makarego, prawie niemieje z wrażenia. Natychmiast jednak przywołuje ją do porządku stanowczy głos pani reżyser: - "Lyryczna" jesteś! Kasia jest jak brzytwa. Mała pchła, ale zjadliwa. - Zanim jednak Kasia zdążyła skorygować swoją osobowość, pani reżyser zawisła już na szyi jej wybranka, przebierając w powietrzu nogami i wywrzaskując wniebogłosy: - Jan! Jasiek, Jasiu mój kochany, - Po czem stanowszy z powrotem na ziemi, wygładziwszy spódnicę, zapytała rzeczowo: - Wiesz już jak?

Zasadniczy kłopot Anny Polony polega bowiem na tym, że wszystkich aktorów chciałaby obdzielić swoim temperamentem, a nie wszyscy są jednakowo podatni.

Tymczasem na wenę wkroczyli gnuśni bohaterowie tej babskiej republiki. To bodaj pierwsza próba, na której tuzy krakowskiej sceny: Jerzy Bińczycki, Stefan Szramel i trochę młodszy Andrzej Grabowski, bez większych oporów i fochów założyli spódnice. Muszą oswoić się z tą częścią garderoby, zanim założą prawdziwe, strojne kostiumy, które zaprojektował Kazimierz Wiśniak. Tymczasem paradują więc w wypłowiałych kraciastych spódnicach, niedopinających się w pasie, zawieszonych na szelkach.

Panowie najpierw rozglądając się gorączkowo, zgodnym chórem stwierdzili: - W tej scenie najważniejsze jest, żeby sufler był na swoim miejscu - doprowadzając tym samym do białej gorączki Annę Polony, która zarówno tę ich kwestię, jak i całą, w większości obcą ich pamięci, komedię zna już na wyrywki. Scenę rozpoczęli od "drobnych" ustaleń. - Czy ja przypadkiem nie jestem teraz tam?

- Jesteś.

- A kto mówi?

- Ja. Ale co?

Tę nie zobowiązującą wymianę zdań przerwał krzyk Anny Polony: - Ja wychodzę! - Powstrzymał ją jednak znowuż zgodny chór: - Aniu, ale my cię kochamy...

Andrzej Grabowski grający sepleniącego Kaspra tak przywiązał się do tej wady wymowy, że czasem robi sepleniąc uwagi kolegom także poza sceną: - Ela, jak ty fajnie wyglądas s tym gwerem! - zawołał na widok Elżbiety Karkoszki zataczającej się pod ciężarem niezdarnie przewieszonego przez ramię karabinu.

Teoretycznie panie powinny wyćwiczyć posługiwanie się karabinem jak miotła, ale są artystkami takiej klasy, że robią to wręcz naturalnie, bez żadnej próby! Celując do swoich śmiertelnych wrogów, czyli mężów rozstawiając szeroko pięty i ściskają mocno kolana. W tak zdecydowanych pozach wyglądają naprawdę "groźnie". Przejęte swoimi męskimi rolami recytują tekst jak karabiny maszynowe. Gdyby nie rozpaczliwy krzyk Ewy Kolasińskiej: - Co wy tak szybko gadacie! Nie zmieściłam się z tekstem - ktoś padłby zapewne trupem.

Nawet Tobiasz Jerzego Bińczyckiego na widok pistoletu w niewieściej dłoni podniósł ręce, opuścił spódnicę i drobiąc skrępowanymi w ten sposób nogami pokornie udał się do wyjścia. Być może tak skwapliwie, że to wyjście oznaczało koniec próby.

P.S. Zapiski te czyniłam wiele tygodni temu, gdy spektakl był na etapie tworzenia; finał tych zmagań poznamy już wkrótce na scenie Teatru Kameralnego. M.K.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji