Artykuły

Wrocławska publiczność rządzi!

- Moje realizacje dzisiaj nie są wizjami oszalałego artysty, ale artysty bardzo doświadczonego, który potrafi je nie tylko wymyślić, ale i przeprowadzić - rozmowa z MICHAŁEM ZNANIECKIM, reżyserem i dyrektorem Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Katarzyna Kaczorowska: Wznowienie "Samsona i Dalili" w Operze Wrocławskiej - wprowadza Pan zmiany w spektaklu, który zobaczymy w ten weekend?

Michał Znaniecki: Tak, bo od premiery wrocławskiej minęło trochę czasu i przybyło doświadczeń. Spektakl był później pokazywany w Trieście, Liege. Zrobiłem też zupełnie nową produkcję w Salonikach. To w naturalny sposób wzbogaca. Uwierzyłem, że pomimo iż jest to oratorium, chór można trochę ożywić, tym bardziej że ten wrocławski wie co i jak śpiewa, i można zaryzykować więcej działań.

Czyli chór może też grać?

- Dokładnie, choć część oratoryjna "Samsona" jest bardzo trudna. Balet ma też swoją wielką scenę bachanaliów.

Ale istota tej opowieści pozostaje niezmienna?

- Nadal centrum jest przede wszystkim drugi akt, intymny, o miłości niespełnionej, ale prawdziwej. Dalila nie udaje. Ma negatywną misję do spełnienia, ale przecież kocha.

Nie jest taka zła?

- Nie, może to jest zraniona miłość i stąd wynika jej zło - zewnętrzne? Przecież znajdujemy w tej opowieści momenty, kiedy myślimy, że może uwolni Samsona i uciekną razem.

Odebrał Pan już nagrodę z rąk królowej Hiszpanii?

- Lecę do Madrytu w czwartek. To wielkie wyróżnienie. Kapituła czternastu krytyków muzycznych Hiszpanii z 205 kandydatur wybrała naszego "Eugeniusza Oniegina", czyli koprodukcję opery poznańskiej i krakowskiej, w Bilbao, La Plata i Montevideo - jako najlepszy spektakl roku 2011. Cieszę się, bo to jakieś zwieńczenie 20-lecia mojej kariery zawodowej. Zawsze byłem taki beznagrodowy w obszarze opery. Dostawałem Złote maski, ale za musicale.

Ten "Oniegin" nie miał w Polsce dobrych recenzji.

- I to jest bardzo ciekawe, że za tę samą produkcję w Argentynie nazwano mnie mesjaszem teatru operowego, w Montevideo uznano artystą dziesięciolecia, w Oviedo odbiorę nagrodę za najlepszy spektakl, a w Polsce miałem druzgocące recenzje. Ale za to wspaniała była i jest publiczność - kolejki po bilety stoją od 6 rano i to jest najważniejsze.

W czerwcu wystawi Pan we Wrocławiu "Bal maskowy".

- To będzie wielka metafora życia, wielka radość, widowisko zaczynające się na ulicach miasta, bo przecież będzie korowód z maskami i spływ Odrą. Murawa, czyli nasza scena, stanie się wielkim zegarem, mechanizmem naszego czasu, umierania, cieszenia się życiem, będą też znaki zodiaku. Słowem istotniejsza niż prywatne historie miłosne będzie kosmologia życia człowieka, choć oczywiście usłyszymy sporo przebojów, zwłaszcza w pierwszym i drugim akcie, zobaczymy fantastyczne sceny choreograficzne jak choćby w grocie czarownic. No i wreszcie końcowy bal kończący się tragedią, w której udział weźmie publiczność - widzowie założą maski i pod nimi będą przeżywać wzruszenia, których zazwyczaj nie pokazujemy.

Z umiejętnością kreowania widowiska trzeba się urodzić?

- Chyba tak. Analizowałem niedawno 20 lat mojej pracy. Pierwsze spektakle były dramatyczne, jak choćby "Emigranci", ale zaczynałem od wielkich widowisk na ważnych festiwalach operowych, z tysiącem statystów. Zbierałem te doświadczenia przez wiele lat, ale w 2001 roku, kiedy realizowałem plenerową "Carmen", nie myślałem, że openery operowe staną się moim życiowym doświadczeniem. Okazuje się jednak, że place, tarasy, po których zostałem przeczołgany w różnych miastach z wiarą, że opera może wciągnąć publiczność nie tylko elitarną, ale przede wszystkim popularną, były świetną szkołą. I moje realizacje dzisiaj nie są wizjami oszalałego artysty, ale artysty bardzo doświadczonego, który potrafi je nie tylko wymyślić, ale i przeprowadzić.

Jak długo szykował się Pan do swojej koncepcji "Balu maskowego"?

Blisko dwa lata. Dostałem jednocześnie propozycję z Izraela, gdzie w Massadzie, na pustyni, obok ruin słynnej twierdzy, wystawia się megawidowiska. Podpisano ze mną umowę na pięć lat, ale zaproponowano jako pierwsze przedstawienie "Bal maskowy" jako największy hit opery plenerowej. W tym samym czasie dostałem propozycję z Wrocławia i rzeczywiście pracowałem jednocześnie nad oboma projektami. Zupełnie innymi.

Bo publiczność jest inna?

- Tak, ale też inna tradycja. Ta wrocławska to pełne zaufanie do publiczności, która chce się doskonale bawić, ale też ma już zdolność do refleksji i do udziału w spektaklu stąd te maski i korowód. Massada jest wielkim przedsięwzięciem biznesowym, publiczność przyjeżdża ten jeden raz na spektakl. Tam są turyści opery, tutaj świadomi widzowie.

Jesteśmy lepsi?

- Tu się inaczej myśli. Dlatego w Massadzie będę czarował publiczność efektami, a we Wrocławiu myślę o tym, by ją tez włączyć w spektakl.

Przenieśmy się na chwilę do Oviedo - uroczystość wręczenia nagród będzie miała oprawę dyplomatyczną?

- Jeśli jest królowa to tak. To są takie hiszpańskie Oscary operowe, transmitowane przez radio i telewizję, ale fraka nie ubiorę. Będę w mojej ukochanej marynarce z różami, bo miałem ją na sobie na premierze "Eugeniusza Oniegina" i zawsze przynosi mi szczęście.

Wie Pan, że róża to mistyczny kwiat?

- Wiem i dlatego noszę tę marynarkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji