Artykuły

"Dziewczyny z kalendarza". Bajka, która wydarzyła się naprawdę

"Dziewczyny z kalendarza" w rez. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Polskim w Bielsku- Białej. Pisze Julia Korus w serwisie teatrdlawas.pl.

Po obejrzeniu "Dziewczyn z kalendarza" można śmiało powiedzieć, że to naprawdę piękna bajka o kobiecej lojalności, pamięci, przyjaźni. Rzecz w tym, że w normalnym życiu bajki się przecież nie zdarzają, tymczasem historia, którą można obejrzeć w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, wydarzyła się naprawdę. I całe szczęście!

W Instytucie Kobiet jest miejsce na wszystko to, co dojrzałe panie w wolnym czasie mogą robić w prowincjonalnej brytyjskiej mieścince: mogą słuchać nie zawsze interesujących wykładów, poćwiczyć Tai Chi, wspólnie pokolędować albo wziąć udział w prestiżowym konkursie na biszkopt. Bohaterki "Dziewczyn z kalendarza" stać jednak na wiele więcej. Ich energia rozpycha od środka hołdujące wiktoriańskim tradycjom konwenanse, które dla nich okazują się zdecydowanie zbyt ciasne i archaiczne. Bo kto powiedział, że trzeba być pięknym i młodym, żeby rozebrać się do kalendarza?

Gdy po ciężkiej chorobie umiera John, mąż należącej do Instytutu Annie (w tej roli ciepła Grażyna Bułka), w grupie koleżanek rodzi się pomysł, aby w pewien niekonwencjonalny sposób uczcić jego pamięć. Początkowo nie wszystkie z pań są skłonne przystać na odważną propozycję nagiej (nie: gołej) sesji zdjęciowej, jednak szczytny cel, który przyświeca całej akcji, ostatecznie powoduje zanik wątpliwości i oporów. Kalendarz, który powstaje, bije rekordy popularności, a także powoduje potok ludzkich historii, które spływają na ręce Jessie (Bożena Germańska), Celii (przebojowa Maria Suprun) i ich koleżanek. Mimo trudności, cel udaje się osiągnąć. Choć nie obywa się bez zawirowań, to kobieca przyjaźń triumfuje, a publiczność co chwilę żywiołowo wybucha śmiechem. Ta z pozoru prosta, barwna historia kryje w sobie jednak znacznie więcej trudnych emocji i znaczeń, dzięki którym nie można nazwać jej po prostu komedią.

Wątek Johna, męża Annie, pasjonata pracującego w Parku Narodowym (w tej roli wzruszający i zdystansowany Kuba Abrahamowicz), wycisza fabułę za każdym razem, gdy w różnych stadiach choroby pojawia się na scenie. Znamienne, że to z jego ust padają pozbawione zbędnego sentymentalizmu słowa o instynkcie przetrwania i o tym, że ostatnia faza kwiatu jest najpiękniejsza. Oprócz silnej i sugestywnej postaci Johna, w miasteczku pojawiają się też inni mężczyźni: mąż nowoczesnej Chris - Rod (Kazimierz Czapla) i Lawrence, przeuroczy fotograf (Rafał Sawicki), który z niełatwą do ukrycia wstydliwością, lecz z pełnym zaangażowaniem, uwiecznia na zdjęciach śmiałe poczynania swoich nietypowych modelek. One same przed obiektywem starają się zachować swoje indywidualne cechy: jedna pozuje przy pianinie, druga z motkami wełny, a jeszcze inna z uśmiechem kryjąc się za owocami. Niezależnie od tego, czy jest to nowoczesna Chris (Barbara Guzińska), czy Cora (istny wulkan energii w wykonaniu Krystyny Pryszczyk), czy zahukana i cicha Ruth (świetna Jadwiga Grygierczyk, której postać w pełni rozkwita w drugim akcie), wszystkie dziewczyny z kalendarza odnajdują w tej przygodzie wielką satysfakcję i poczucie spełnionej misji.

Spektakl obfituje w czysto komediowe sceny, chwyty i frazy, jak świetny rzut stanikiem na wzór rzucania welonem ("będziesz następna!"), wykład o historii ścierki czy gra w badmintona między Marie (Małgorzata Kozłowska) i Ruth. Reżyserowi - Tomaszowi Dutkiewiczowi - udało się jednak tak konsekwentnie poprowadzić "Dziewczyny z kalendarza", że sztuka ani przez chwilę nie ociera się o farsę. Wielkie brawa dla reżysera należą się także za utrzymanie tempa przez całe dwa akty: w tej sztuce nie znajdziemy ani dłużyzn, ani niepotrzebnych znaków zapytania. Dzięki przemyślanemu wyważeniu nastrojów, na widowni Teatru Polskiego równie często rozbrzmiewał szczery śmiech, co zapadała przejmująca cisza. Kolejne sceny przeplatały piosenki The Beatles, a całość dopełniały muzyczne aranżacje Krzysztofa Maciejowskiego.

Czarujące "Dziewczyny z kalendarza" mają szansę zostać na dłużej na afiszu Teatru Polskiego, nie tylko ze względu na świetne aktorstwo i odwagę całej ekipy, lecz przede wszystkim dzięki głęboko ludzkiej problematyce, opartej na lojalności, solidarności i determinacji w dążeniu do pozornie nieosiągalnych celów.

Na koniec warto zaznaczyć, że Teatr Polski w tym sezonie zaskakuje programami do swoich premierowych spektakli. Z monodramu Anny Guzik "Singielka" można było wrócić z programem w formie płyty CD z piosenkami w wykonaniu aktorki. Z wczorajszej premiery natomiast wielu widzów wyszło z kalendarzami ze zdjęciami bohaterów bajki, która - na szczęście - wydarzyła się naprawdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji