Artykuły

Laboratorium snu

SZEKSPIR JEST NASZYM DRAMATURGIEM NARODOWYM - na szczęście teatr o nim nie zapomina i każdy sezon przynosi kilka ciekawych premier. Co więcej, zdarza się, że jednocześnie można oglądać w stolicy kilka realizacji tego samego dramatu - tak jest na przykład z "Hamletem", tak było niedawno z "Królem Lirem", tak jest teraz ze "Snem nocy letniej". W niewiele ponad trzy lata po tryskającej radością nocy Kupały inscenizacji Kilianów w Polskim "Sen..." przedstawia publiczności Jerzy Grzegorzewski w Narodowym.

Jest to laboratorium snu, rodzaj składowiska pamięci, w którym rojno od wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości, symboliki erotycznej i rupieciarni aluzji - istny raj dla psychologa głębi.

Gra z cieniami wspomnień, pełna wigoru i humoru, okolona została trzema nawiasami: pustej sceny teatru, na której powoływane jest do życia owo laboratorium, świata ateńskich bohaterów, wreszcie łobuzerki zgorzkniałego Puka (Beata Fudalej), który wyposażony został w świadomość nienaprawialności tego świata. Tylko więc we śnie, w zwodniczej wyobraźni, gdzie mieszają się strzępy wspomnień z sennymi widziadłami i bezinteresownym szaleństwem formy, można znaleźć chwile wytchnienia, zaczerpnąć łyk świeżego powietrza, którego tak brakuje na co dzień.

Spektakl w Narodowym bliski jest sugestiom Jana Kotta, który w "Śnie nocy letniej" odnalazł wcale gorzką przypowieść o ludzkiej naturze. Grzegorzewskiego przed jaskrawym pesymizmem Kotta chroni jednak niebywałe poczucie humoru, pełne finezyjnych perełek (jak choćby pojawienie się na scenie drużyny skautów pod wodzą niezawodnego Igora Przegrodzkiego) i brawurowe ogrywanie horrendalnego kiczu - Emilian Kamiński, wystrojony w najgorszym guście leciwej bajzel-mamy doprowadza widzów do łez, gdy wkracza ze swymi arietkami jako "wycirus" sceniczny Tezeusza.

Nie brak tego humoru w popisowych zazwyczaj scenach z rzemieślnikami: Wojciech Malajkat (Pigwa o szympansich nadruchach), Zbigniew Zamachowski (Spodek niczym Filip z Konopi) wpiszą się na honorową listę aktorów, którzy dotrzymali kroku swoim znakomitym poprzednikom. Również grupa ateńskich kochanków przekonuje, mimo że reżyser celowo posłużył się przerysowaniem (Ewa Warzecha błyszczy jako długonoga, "szybkobieżna" Hermia, przemierzająca scenę niemal akrobatycznymi susami).

Rozmachu zabrakło jednak - a może poezji - w ukazaniu świata elfów. Na tle rzemieślników i kochanków dość anemicznie wypadło królestwo Oberona (Artur Żmijewski) i Tytanii (Ewa Konstancja Bułhak). Łobuzujący Puk też nie przekonywał - głównym sposobem na Puka okazało się spluwanie na boki i ogólny smętny wygląd zabiedzonej postaci. Spektakl obciążało także niechlujstwo dykcyjne, zwłaszcza Jacka Różańskiego (Tezeusz) i Waldemara Kownackiego (Egeusz).

Niedostatki te pokrywał świetnie mierzony rytm spektaklu, zharmonizowany idealnie z muzyką Stanisława Radwana - Grzegorzewski nieomylnie przyspieszał tempo akcji i zwalniał, wydobywając walor ciszy i milczenia - ma to znaczenie zwłaszcza w finale, przed końcowymi kwestiami Tezeusza i Puka, ważnymi dla sensu tego laboratorium snu, w którym przygotowuje się odtrutkę na zło tego świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji