Artykuły

Niedowiarkowi w odpowiedzi

Z zazdrością przeczytałem artykuł Pawła Goźlińskiego "Tango w krajobrazie idei" (Dialog nr 1/1998), inspirowa­ny moją wypowiedzią na temat historycznych nieporo­zumień w recepcji dramatu Mrożka, a także współcze­snych możliwości jego odbioru (Teatr 7-8/1997). Skrę­powany żelaznymi zasadami krytycznego dyskursu, ja­kie wbił mi do głowy uniwersytet, nigdy bym się bo­wiem nie ośmielił z taką swobodą i rozmachem aktua­lizować dzieła literackiego. W moim tekście napisa­łem jedynie, że przedstawiony w "Tangu" "spór starzeją­cego się liberała o marksistowskiej przeszłości z mło­dym obrońcą tradycji nie jest wreszcie sporem zmistyfikowanym i może mieć realny wpływ na polską rzeczywistość". Wskazywać, kto jest kim w tym aktua­lizowanym dzisiaj konflikcie, nie miałem odwagi. Ina­czej Paweł Goźliński, który celnie rozpoznał i nazwał antagonistów współcześnie interpretowanego "Tanga", obszernie cytując programowe wypowiedzi jednej ze stron konfliktu.

Podobnie jak mnie, Pawła Goźlińskiego szczególnie zainteresował Artur naszych cza­sów. A odnajdując go w pokoleniu młodych konserwatystów, sięgnął Goźliński do publi­cystyki Cezarego Michalskiego, Bronisława Wildsteina, ojca Macieja Zięby, Dariusza Ga­wina i Adama Pawłowicza. Uważnie też prze­czytał teksty ojca-założyciela współczesnego konserwatyzmu polskiego: Ryszarda Legutki.

Z fragmentów ich wypowiedzi zrekonstruował wielopunktowe credo młodego obrońcy tradycji i zdrowego rozsądku, które streszcza krótkie zdanie Mariusza Kamińskiego: "Kontestacja nie polega dziś na atakowaniu tradycyjnych wartości. Szuka się ładu moralnego". W przekonaniu Pawła Goźlińskiego, to właśnie przywód­ca Ligi Republikańskiej jest Arturem naszych czasów. Tę odważną tezę Goźliński w finale swojego artykułu istotnie osłabia, twierdząc, że nowa, "posttotalitarna" inscenizacja "Tanga" w Teatrze Współczesnym "zburzyła spokój" młodym konserwatystom. Jego przenikliwa re­konstrukcja "creda pampersów" dowodzi przecież czegoś zupełnie odwrotnego: to młodzi konserwatyści zbu­rzyli spokój reżyserów i krytyków, swoją aktywnością ożywiając papierową dotąd postać Artura. Mimo tej drobnej niekonsekwencji, z przyjemnością przeczytałem wywód Goźlińskiego, sądząc przez chwi­lę, że oto wreszcie w czasach artystycznej postmoderny możliwa staje się poważna dyskusja światopoglądo­wa inspirowana literaturą. Jednak pewne retoryczne uwagi Pawła Goźlińskiego na temat przytaczanych przezeń wypowiedzi (w tym mojej własnej) w dysku­sję taką szybko kazały mi zwątpić. Uwagi te, gdy przyj­rzeć się im uważniej, w istocie unieważniają współcze­sną aktualizację "Tanga", samemu artykułowi Goźlińskie­go nadając wagę ledwie tekstowej potyczki. W pierwszej części swojego szkicu pisze Goźliński tak: [W Tangu] "istotny jest pokoleniowy konflikt, odczyty­wany a to historycznie, a to psychoanalitycznie. Sil­niejsza jest jednak pokusa pierwszej z tych interpreta­cji. Aby raz jeszcze "Tango" wkomponować w konkretną sytuację polityczną i kulturalną i raz jeszcze odkryć, że jest dziś wyjątkowo aktualne". A tak Goźliński za­myka swoje rozważania: "Tango jest na całe szczęście czymś więcej niż objaśnianiem rzeczywistości. Mieści w sobie spojrzenie Artura, spojrzenie Stomila i wiele innych spojrzeń". [Mrożek] "nie sympatyzuje z Artu­rem, Stomilem, ani tym bardziej z Edkiem. Podąża jednak za nimi do końca, starając się opisać możliwie głęboko konsekwencje ich postaw. To wystarczy, aby zburzyć narzucany mu ład ideologicznych projekcji. Dzięki temu pozostaje fotografem. Bardzo przenikli­wym fotografem."

Z jednej strony mamy więc skomplikowaną rzeczywi­stość oraz pisarza, który skomplikowanie to próbuje przedstawić prawdziwie i przenikliwie, to znaczy tak, jak czyni to fotograf. Z drugiej strony zaś mamy kryty­ka, który zamiast rekonstruować rzeczywistość przed­stawioną przez pisarza, "objaśnia" ją, narzucając świa­tu dzieła literackiego "reguły własnej gry". Goźliński bardzo wyraźnie oddziela czynność przedstawiania od czynności objaśniania, której nadaje zdecydowanie ne­gatywną konotację. "Objaśniać" znaczy, według niego, ulegać "pokusie interpretacji", "ideologizować", podda­wać "projekcji", "spłycać" (w odróżnieniu od "głębo­kiego opisu"), "wkomponowywać" itd. W ten sposób autor "Tanga w krajobrazie idei" pośrednio odrzuca wszystkie te czynności lektury krytycznej, które wykra­czałyby poza czystą rekonstrukcję świata przedstawio­nego w dziele. Nie zgadza się, mówiąc krótko, na dzie­ła tego aktualizację i wartościowanie. Jakże więc może w ogóle o "Tangu" dyskutować? Ano może, ale tylko tak, jak na to badaczowi wypowiedzi językowych zezwala dekonstrukcja, a więc z dy­stansem wobec tekstów, które w istocie nie znaczą te­go, co znaczą. Charakterystyczne, że sam dramat Mroż­ka mało Pawła Goźlińskiego interesuje. Ograniczając się do kilku ogólnych uwag na temat przenikliwości Mrożkowego spojrzenia, publicysta "Dialogu" koncentru­je się na wypowiedziach młodych konserwatystów, przemieszanych w jego artykule z komentarzami za­czerpniętymi z mojego tekstu.

Wypowiedzi tych nie przytacza jednak po to, by opisać pole jakiegoś prawdziwego konflik­tu, którego literackim i parabolicznym pier­wowzorem jest Tango. Postawy, wybory, przekonania konserwatystów lat 90. werbali­zowane w ich programowych artykułach są dla niego przede wszystkim "projekcją" i "mitologizacją" jakichś skrywanych obaw, lękowi namiętności.

Pierwszą ofiarą dekonstrukcji Pawła Goźlińskiego pa­dłem oczywiście ja sam, jako autor interpretacji drama­tu Mrożka, w której napomykam, że w ideowym spo­rze Stomila z Arturem łatwo możemy się dziś rozpo­znać, czego, jak próbowałem udowodnić spierając się z tezami Jana Kotta zawartymi w artykule "Rodzina Mroż­ka", nie mogli uczynić wprost pierwsi odbiorcy "Tanga" w roku 1965. Kwestia dotyczy wolności. Twierdzę miano­wicie, że świat przedstawiony w "Tangu" nijak się ma do rzeczywistości PRL-u, a to z tego powodu, że w mieszkaniu państwa Stomilów nie było milicjanta, a na widowni, owszem, było ich wielu. Mówiąc inaczej, spór przedstawiony przez Mrożka od początku do koń­ca rozgrywa się w przestrzeni niezależnych wyborów. A ponieważ PRL był państwem totalizującym społecz­ne decyzje, spór ten nie mógł być przez odbiorców Mrożka aktualizowany bezpośrednio jako ich własny (chyba że w przestrzeni całkowicie prywatnej). W przestrzeni społecznej mógł być, co usiłowałem poka­zać, aktualizowany abstrakcyjnie, aluzyjnie lub fałszy­wie. Czym innym jest bowiem konflikt liberała z kon­serwatystą w państwie totalitarnym, czym innym w demokracji. Jan Kott, przestawiając w połowie lat 60. polski zegar na czas zachodni, mógł się wprawdzie czuć europejskim liberałem, ale był co najwyżej przed­stawicielem liberalnego skrzydła postępowej inteligen­cji państwa monopartyjnego. Analogicznie córka znajo­mych Kotta, o której dużo w artykule "Rodzina Mroż­ka", nie mogła buntować się przeciwko liberalnym po­glądom przyjaciela papy, wybierając którąś z szeroko oferowanych jej doktryn, np. konserwatywnych, ponie­waż na taki wybór, nie mówiąc już o buncie, nie było w rzeczywistości PRL-u lat 60. żadnego miejsca. Owszem, PRL czasów Gomułki znał pojęcie konserwa­tysty, ale był nim twardogłowy politruk z partyjnej frakcji tow. Moczara. Krótko: Jan Kott pisał swój szkic udając, że żyje w wolnym świecie bohaterów Mrożka i dlatego jego interpretacja wydała mi się całkowicie fał­szywą aktualizacją "Tanga". Wprost dramat Mrożka aktu­alizować można tylko w przestrzeni wolnych wyborów społecznych, a więc np. dziś, kiedy liberał jest, że tak powiem, liberałem w stanie czystym. Podobnie konser­watysta.

Paweł Goźliński nie pyta jednak, czy mam ra­cję, przekonując czytelników mojego artyku­łu, że w połowie lat 60. Mrożkowe modele były puste. Zauważa za to, że moja polemi­ka z Janem Kottem "sprawia mi wielką przy­jemność".

Jak się domyślam, chodzi o przyjemność sędziego, który po latach feruje wyroki, mimo iż podsądny już dawno wytłumaczył się ze swojej winy. "A więc Artur w Kotłowej aktualizacji Mrożka nic nie ma wspólnego z polską codziennością - podsumowuje moje wywody Goźliński. Można oczywiście zastanawiać się, czy rze­czywiście tak jest. Ale nie o to chodzi. Spróbujmy ra­czej odpowiedzieć, dlaczego Kopciński tak bardzo chce uchronić Artura przed upapraniem się w rzeczywisto­ści peerelowskiej." Oto jak zdekonstruował moje skry­wane intencje Paweł Goźliński.

Problem w tym, że ta, zdawałoby się, subtelna dekon­strukcja wprowadza nas w koleiny głośno ostatnio lan­sowanego poglądu, zgodnie z którym młodym publicy­stom nie "upapranym" w komunizmie odmawia się prawa do oceny przeszłości. Paweł Goźliński, wyrażając swoją niechęć wobec wszelkich ideologicznych "pro­jekcji", w istocie potwierdza to, z gruntu przecież ide­ologiczne, stanowisko. Artur naszych czasów ma być wolny od PRL-owskiego brudu, by skuteczniej zwal­czać "upapranego" Stomila - sugeruje Goźliński, kon­flikt racji sprowadzając do poziomu politycznej roz­grywki. Myli się jednak sądząc, że celem mojej polemi­ki z Janem Kottem jest moralna ocena, a co za tym idzie kompromitacja jego dawnych zaangażowań. Kwe­stia dotyczy spraw o wiele bardziej aktualnych dla współczesnej kultury niż grzechy byłych stalinowców. Chodzi o rewizję popaździernikowego stereotypu Pol­ski liberalnej - stereotypu wykreowanego przez Jana Kotta trzydzieści lat temu, a pokutującego do dziś w świadomości odbiorców dramatu Mrożka (vide nowa monografia jego twórczości pióra Haliny Stephan). W swoim artykule Paweł Goźliński zdemaskował mnie podwójnie. Po pierwsze jako krytyka, który więcej zdra­dza, niż interpretuje, po drugie zaś jako jednego z wie­lu ideologów "nowego pokolenia", którzy - tak jak ja "Tango" - zniekształcają rzeczywistość. W obu przypad­kach idzie o Edka. Ani ja go nie zauważam - fałszując wymowę "Tanga", ani też nie zauważają go młodzi kon­serwatyści - fałszując wymowę faktów, twierdzi Paweł Goźliński (o ile dobrze odczytuję przesłanie jego te­kstu). Młodzi konserwatyści zapominają o Edku z obawy przed nimi samymi, a dokładniej - z obawy przed bezwzględnym zamordystą, który siedzi w każdym Ar­turze i zawsze może wyskoczyć niczym diabeł z pu­dełka. Pokolenie Arturów lat 90. tak bardzo boi się Ed­ka, że wypiera go ze swojej świadomości. Ja zaś wypie­ram go z mojej interpretacji, która przez to wydaje się Goźlińskiemu tak samo zmitologizowana, jak interpretacja Jana Kotta. Kott udawał, że żyje w wolnym kraju, bo chciał oddalić od siebie odpowiedzialność za stali­nizm. Ja udaję, że konserwatyzm nigdy nie może prze­rodzić się w dyktaturę, by oddalić od siebie odpowie­dzialność za przyszłe obozy.

Otóż tak się składa, że moje lęki o przy­szłość Artura werbalizuję wprost. Dlatego też opisana przez Goźlińskiego sytuacja psy­chicznej opresji, w jaką wpędzają konser­watystów ich polityczni przeciwnicy, nie wy­daje mi się aż tak uciążliwa. Z prostego po­wodu: dobrze znam mechanizm błędu Artura, między innymi dzięki uważnej lekturze "Tanga".

Wcale więc nie "wypieram" Edka, choć rzeczywiście nie usiłuję w moim tekście odpowiedzieć na, zbyt pro­sto, moim zdaniem, postawione pytanie: kto dzisiaj kry­je się pod jego postacią? Personalna, tak to ujmijmy, nie­obecność Edka w moich rozważaniach nie wynika z ja­kichś wewnętrznych kompleksów, wynika z analizy sztuki oraz z zupełnie świadomych rozstrzygnięć in­terpretacyjnych.

Edek, jako uosobienie chamstwa, zidiocenia i deprawa­cji, jest w "Tangu" przede wszystkim klęską. Klęską bez­radnego liberała, który oddaje mu całe pole swojego działania, kontentując się absurdalnie wąską przestrze­nią jałowych eksperymentów artystycznych, i klęską niedojrzałego konserwatysty, który, wybierając zracjo­nalizowaną i doktrynerską drogę "porządkowania" świata, czyni Edka swoją prawą ręką. Zakończenie kon­fliktu staje się w tym momencie całkowicie przewidy­walne: śmierć Artura to prosta konsekwencja zezwole­nia na przemoc w życiu społecznym. Dlatego też naj­bardziej istotny wydał mi się w "Tangu" nie finał, ale ów moment, w którym Artur wychodzi z domu. Wycho­dzi, jak pisałem w moim szkicu, "trzeźwy racjonali­zmem doktrynera przekonanego, iż kultura jest jedynie zbiorem norm, konwencji i rytuałów, których prze­strzeganie (w wersji konserwatywnej) lub kontestowa­nie (w wersji liberalnej) zapewni ludziom w miarę szczęśliwy żywot". Wraca zaś upity pysznym rozumem, który "uderzył mu do głowy, podsuwając myśl, że po­za normą, konwencjami i rytuałem nie ma nic, wszyst­ko jest tylko umową, którą większość ludzi na własną zgubę nieustannie łamie. A skoro tak, czyż nie łatwiej i pożyteczniej zredukować ten czysto ludzki i jakże niedoskonały obrządek do prostej relacji pan-niewolnik?". Doktrynerowi, który upił się nihilizmem, pozo­staje tylko pistolet. Ale Edek jest zawsze szybszy.

Ma rację Paweł Goźliński pisząc, że "Edek ze sceny i tak nie zejdzie, póki nie odtańczy swego Tanga z Eugeniuszem nad truchłem Artura". Wiem o tym i nie zamierzam zmie­niać finału dramatu Mrożka. Twierdzę jed­nak, że rozważania nad przyczynami upadku Artura i możliwymi sposobami jego ocalenia nie są żadną mitologizacją Tanga, ponieważ sam tekst Mrożkowej sztuki daje ku temu rzetelne podstawy.

I na tym m. in. polega jego aktualność, prowokująca do poważnej dyskusji na temat współczesnego świata. Dyskusji, która może okazać się pożyteczna dla wszyst­kich bohaterów konfliktu, pod warunkiem jednak, że hermeneutyka podejrzeń nie zagłuszy ich racji.

PS. Chciałbym jeszcze przestrzec Pawła Goźlińskiego, że nakaz "uważniejszego przyjrzenia się współczesne­mu Edkowi i jego konfliktowi ze Stomilem", formuło­wany przez autora w końcowym fragmencie jego szki­cu, może go doprowadzić do stworzenia jeszcze jednej "ideologicznej projekcji". "Tango" jest przecież "czymś więcej niż objaśnianiem rzeczywistości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji