Artykuły

Zbyt dojrzała emocjonalnie

- Mam szczęście znowu być w zespole, który ma poczucie wspólnoty. To wyjątkowe, tym bardziej że ciągle nie mamy obiecywanej wielokrotnie siedziby. Jesteśmy jak cygańska grupa przyjaciół - w drodze - mówi MAJA OSTASZEWSKA, aktorka Nowego Teatru w Warszawie, bohaterka "Niedzieli z..." w TVP Kultura.

Maja Ostaszewska jest jedną z najlepszych aktorek swojego pokolenia. Gra przede wszystkim w teatrze, ale nie stroni od filmu i seriali. Ostatnio w "Przepisie na życie" jest egocentryczną lekarką Beatą. TVP Kultura poświęci jej cykl "Niedziela z...".

Co teraz powinno się wydarzyć w życiu Mai Ostaszewskiej?

- Chyba po raz pierwszy jestem w momencie, gdy raczej czekam z ciekawością i otwartością niż planuję. Nie czuję napięcia. Moment podsumowań i retrospektyw może niepokoić - w końcu to sygnał, że jest się już w połowie drogi. Ale ma też miły aspekt przypomina te wszystkie piękne twórczo chwile, których miałam szczęście doświadczyć. Dziś wiem, na co mnie stać, jakie są moje mocne strony, słabości, co mnie interesuje, a co zupełnie nie odpowiada.

Wcześniej kierowała pani karierą wedle jakiejś strategii? - Krzysztof Warlikowski, z którym od lat pracuję w teatrze i należę do jego zespołu, powiedział ostatnio, że sama wybieram sobie kierunki i inspirujących ludzi. Oczywiście nie zawsze to się spełniało, ale owszem, kiedy o czymś bardzo marzyłam, skupiałam się na jakimś pragnieniu, na mojej drodze stawał odpowiedni człowiek. Krystian Lupa, Grzegorz Jarzyna, Krzysztof Warlikowski.

Seria szczęśliwych przypadków?

- Wierzę, że nie. Pochodzę z artystycznej rodziny, więc zanim trafiłam do szkoły teatralnej, odebrałam solidne wykształcenie w domu i "na mieście". Wtedy w Krakowie Krystian Lupa tworzył wielkie spektakle, jak "Bracia Karamazow", "Marzyciele". W liceum ciągle wagarowałam, bo biegałam do teatru, by zobaczyć jego przedstawienia po raz 10., 15., 20. Stary Teatr był wtedy w rozkwicie. Miałam silnie ukształtowany charakter i gust. To stanowiło pewien problem dla moich wykładowców w PWST. Pamiętam, że dostałam kiedyś ocenę "zbyt dojrzała emocjonalnie".

Dla nauczycieli taki student to przekleństwo.

- Też pewnie nie okazywałam dość pokory. Nie kryłam rozczarowania, że uczą nas jakichś sztuczek zamiast wielkiej sztuki. Na szczęście niektórzy profesorowie, jak Lupa czy Jan Peszek, akceptowali to moje nienasycenie. Później miałam szczęście pracować w warszawskim Teatrze Rozmaitości w najbardziej przełomowym momencie. Gdy z Grzegorzem Jarzyną przygotowywaliśmy tekst Witkacego "Bzik tropikalny", mieliśmy wrażenie, że uczestniczymy w rewolucji. Wyzwalamy się spod opieki mistrza Lupy, po raz pierwszy mówimy własnym głosem. Stanowimy pozbawioną wątpliwości wspólnotę, niesioną czystym, bezczelnym entuzjazmem. Byliśmy wolni, zachwyceni tym, co mamy szansę tworzyć. Młodzieńczo pozbawieni samokrytycyzmu.

Co się zmieniło?

- Pojawił się ten samokrytycyzm (śmiech). Ale też dużo głębsza świadomość samej siebie, nowe doświadczenia cenne dla aktorki. Jestem mamą dwójki małych dzieci. To naprawdę zmienia spojrzenie na świat i stosunek do samej siebie, do pracy. Uczy empatii, nie odbierając pasji, z jaką uprawiam ten zawód. Wypełnia chwile, w których zawodowo niewiele się dzieje.

Na to chyba pani nie narzeka?

- Teraz jestem w Teatrze Nowym Krzysztofa Warlikowskiego. To zespół indywidualności, każdy jest bardzo odrębny, ale jesteśmy ze sobą silnie związani, ciągle ciekawi siebie. Mam szczęście znowu być w zespole, który ma poczucie wspólnoty. To wyjątkowe, tym bardziej że ciągle nie mamy obiecywanej wielokrotnie siedziby. Jesteśmy jak cygańska grupa przyjaciół - w drodze. O ile w teatrze czuję się spełniona, mam niedosyt pracy w filmie. Za niecały rok skończę 40 lat. W tym wieku aktorki na świecie grają najciekawsze role. Są na tyle świadome i dojrzałe, że mogą stworzyć skomplikowane postaci. A ciągle mają świeżość i pasję życia. Gdy oglądam "Drogę do szczęścia" z Kate Winslet czy irańskie "Rozstanie", ogarnia mnie żal.

Dlaczego w polskim kinie ciągle brak miejsca na ciekawe portrety kobiece?

- Może pokutuje u nas patriarchalne myślenie?

Widz nie jest gotowy na inny układ?

- Raczej producenci nie przyjmują do wiadomości, że widzowie się zmienili. Ostatnio miałam okazję przekonać się, że publiczność jest znudzona schematami i ciekawa nowych propozycji. Za rolę w serialu "Przepis nażycie" otrzymałam Telekamerę. Byłam zaskoczona. Pamiętam poprzednie gale - to zawsze były momenty triumfu dobroci i słodyczy. Widzowie zazwyczaj głosowali na bohaterki, które były idealnymi matkami, uroczymi, ciepłymi kobietami. Albo chociaż w porę się nawróciły i osiadły na łonie rodziny. Beata z "Przepisu na życie" kompletnie nie pasuje do tego obrazu. Ma swoje życie, którego nie zamierza dla nikogo poświęcać. Bywa antypatyczna Do swojego męża, cudownie ciamajdowatego w tej roli Piotra Adamczyka potrafi zwrócić się szorstko. Nawet ciąża nie zmienia jej w potulną wyciszoną istotkę. Jeśli widzowie docenili tę rolę, to znaczy, że w Polsce się coś zmienia.

Niedziela z...

Patrzę na ciebie, Marysiu

- obyczajowy, Polska 1999, reż. Łukasz Barczyk niedziela I tvp kultura 117:40

Prymas. Trzy lata z tysiąca

- dramat obyczajowy, Polska 2000, reż. Teresa Kotlarczyk niedziela I tvp kultura 119:35

Chciałam ci tylko powiedzieć...

- sztuka Małgorzaty Imielskiej, Pol. 2006, reż. Małgorzata Imielska niedziela I tvp kultura I 21:20

Przepis na życie 2 ***

serial obyczajowy, Polska 2011, wyk. Magdalena Kumorek, Piotr Adamczyk, Maja Ostaszewska

22:10

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji