Artykuły

Bal nad przepaścią

"Bal manekinów" w reż. Adama Opatowicza w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

To zastanawiające, jak dziwne i paradoksalne potrafią być losy dramatów scenicznych. Podobnie, jak i ich autorów. Bruno Jasieński pisał "Bal manekinów" - "farsę rewolucyjną" - w roku 1931 jako ideowy komunista. Jego "Bal" był szyderstwem z francuskiej socjaldemokracji. Ale nim doszło do premiery (Praga, 1939), Jasieński, ofiara kolejnej fali stalinowskich czystek, nie żył już od roku.

W Polsce, tuż po wojnie, traktowano go z rezerwą. Niby komunista, członek KPP, ale też i radzieckim braciom z nim było nie po drodze. Dopiero od 1956 r., gdy został oficjalnie zrehabilitowany, jego książki pojawiły się w księgarniach, a sztuki na scenie. Ale ostrożność zachowano. No bo niby jak pokazywać twórcę, który był entuzjastą ZSRR, a przez ZSRR został zamordowany?

Nie bez kozery najsłynniejszą inscenizację "Balu" w PRL - przedstawienie Janusza Warmińskiego na scenie Teatru Ateneum (1979) - odczytywano na opak wobec intencji autora sztuki. Odbierając ją - zgodnie zresztą z intencją twórców spektaklu - jako rzecz pełną aluzji politycznych, mówiącą o zniewoleniu społeczeństwa, nad głowami którego jego władcy przerzucają się cynicznie humanitarnymi hasłami.

Adam Opatowicz wracając do Jasieńskiego w swoim teatrze, ujrzał natomiast w "Balu" dramat niezwykle aktualny. Apolityczny, nawet antypolityczny, ale społeczny - wpisany nie tyle w scenerię, co w nastroje XXI w. Farsa Jasieńskiego obnażająca - dość zresztą tradycyjnie - wielki kapitał, szczególnie za to szydząca ze środowiska socjalistów i z jego pozornej życzliwości wobec robotnika, stała się dla Opatowicza rzeczą o chaosie i zmierzchu współczesnego świata. Którego dotychczasowe mechanizmy i rozwiązania w sferze ekonomii, polityki, kultury stają się przeżytkiem i anachronizmem, uginając się i krusząc pod coraz większym naporem społecznych oczekiwań. Oczekiwań ślepych jednak i pustych.

Reżyser "Balu" nawiązuje tu do znanych nam wszystkim wydarzeń z ostatnich lat: szaleństw giełdy, recesji, przewartościowujących się teorii politycznych, napięć społecznych w krajach dotąd uważanych za zamożne i spokojne, marszów, w których anarchia miesza się z hasłami wolności, a sprzeciw z żądaniami dobrobytu.

Co będzie z nami, wirującymi w tym balu nad krawędzią? - zdaje się pytać Opatowicz. - Z nami, politykami, sternikami świata, ale i z nami, społeczeństwem, które swoich panów wybiera, a potem jest przez nich manipulowane. Czy ten świat nie zmierza aby do zagłady? A przynajmniej - do gwałtownej rewolty i przemiany? Reżyser spektaklu stawia te pytania bardzo serio i choć robi to wśród pozorów zabawy - słychać w nich mroczny ton.

Jego przedstawienie dzieje się w wielkiej, niemal pustej, chłodnej przestrzeni, przywodzącej na myśl postindustrialne wnętrza - tak modne dziś i cenione przez bogatych - którą przenika nie mniej zimne światło. Sala balowa, wnętrze magazynu z manekinami, salony nowych panów świata - tym jest scenografia Mariusza Napierały. Ludzie i manekiny stają się na jej tle podobni do siebie. Bo też i dwa światy, które ukazuje spektakl - rządzących i rządzonych - a raczej: władających i podległych - nie różnią się właściwie od siebie. I jedną, i drugą stroną powoduje to samo pragnienie: władzy i pieniędzy. Jedni już je mają, drudzy buntują się przeciw temu. Ale manekiny chcą być ludźmi po to tylko, by władać innymi manekinami.

Opatowicz nie szarżuje. Nie szuka na siłę akcentów współczesnych. Choć bywa, że pozwoli sobie na mrugnięcie. W scenie, gdy Manekin 1 obszukuje pozbawione głowy (i świadomości) ciało posła Ribandela, w jego kieszeniach trafia na różne przedmioty, w tym zaproszenie na bal, z którego Manekin skorzysta, co stanie się początkiem lawiny zdarzeń; a i legitymację członkowską partii "Prawo i Socjalizm". Publiczność reaguje natychmiast, odczytując skrót: PiS. Tymczasem u Jasieńskiego mamy po prostu legitymację "Francuskiej Partii Socjalistycznej".

O wyraziste odniesienia do rzeczywistości dba za to Adam Zieliński "Łona", tworząc, wespół z autorem muzyki Andrzejem Mikoszem "Webberem", raperską oprawę całości. W szczecińskim Balu mamy więc do czynienia z nowofalowym balem w stylu rap. Teksty są dobre i celne, a muzyka stara się być magnetyzująca, hipnotyczna, co ilustruje dodatkowo choreografia Pauliny Andrzejewska

Przyznam jednak, że entuzjazm dla tego pomysłu, jaki wybuchł po premierze - pomysłu niespecjalnie wszak oryginalnego - zda się przesadzony. Owszem, nadaje on rytm i klimat spektaklowi (a zespół Polskiego, przyzwyczajony do takich działań taneczno-muzycznych, radzi sobie udanie z raperskim balowaniem), ale, mimo wszystko, sprawia wrażenie dodanego doń raczej niż tworzącego go. Brak tu czegoś, co by spajało - efektowną skądinąd - ścieżkę dźwiękową i ruch sceniczny z całością inscenizacji. Tym spoiwem miała być postać nazwana BJ (Filip Cembala). BJ to ktoś w rodzaju wodzireja i szczurołapa, wiodącego za sobą tłum. Ale że jego rola ogranicza się głównie do zadań wokalnych (to on śpiewa songi-komentarze) - reszta to tylko pozory udziału w akcji - nie wypada to zbyt przekonująco.

Sprawdza się za to ogrywanie przestrzeni w scenach między bohaterami - ich dialogi prowadzone na odległość, od ściany do ściany. Tak, że zarówno "wojenne" rozmowy o interesach, jakie prowadzą właściciele fabryk samochodów Arnoux (Jacek Polaczek) i Levasin (Krzysztof Bauman), jak i "domowe" - więc z założenia intymne - rozmówki między Arnoux (Polaczek) i jego żoną (Olga Adamska) oraz Levasinem (Bauman) i jego kochanką (Adamska) są tak samo zimne. Separujące raczej, odpychające rozmówców od siebie niż dające szansę na porozumienie.

W coraz bardziej sztucznym, brutalnym i zakłamanym świecie, broniącym się niezdarnie przed inwazją nowego relacje międzyludzkie, mówi nam spektakl, są tak samo fałszywe i oparte na interesowności, jak machinacje wielkich tego świata.

Pesymistyczna to diagnoza - z katastrofą w tle. Nie bez kozery zda się w tym tle pojawiać metalowa brama, oddzielająca fabrykę Arnoux od świata ulicy, brama zza której przybywają robotnicy, może manekin. Czy nie jest to aby brama Pałacu Zimowego - z innej, burzącej świat rewolucji?

"Bal manekinów" w Polskim przyjmowany jest przez widzów bardzo dobrze. Znać w reakcjach publiczności potrzebę rozpoznania swojej sytuacji w przedstawionej na scenie. Szkoda więc, że spektakl nie trzyma chwilami formy - skręcając (z kolei też na zapotrzebowanie widowni) w rejony farsy i telenoweli.

Jego walorem jest za to podwójna rola Jacka Piotrowskiego - grającego Lidera, czyli Manekina 1, i Ribandela zarazem. Mały, szary człowieczek zaplątany w machiny świata, najpierw olśniony przemianą z niewolnika w pana, niezgrabny i zagubiony, z czasem zaś starający się heroicznie ocalić swe człowieczeństwo - to kreacja świetnie wpisująca się w przedstawienie. Dzięki niej socjologiczno-katastroficzna opowieść o naszej współczesności staje się też opowieścią o każdym z nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji