Artykuły

Warszawa Centralna

Kiedy usłyszałem, że Grzegorz Jarzyna robi spektakl na Dworcu Centralnym w Warszawie, spodziewałem się rzeczy zaangażowanej społecznie, protestu przeciwko krzywdzie i poniżeniu, spektaklu solidaryzującego się z bezdomnymi. I trochę się bałem, czy bardzo dziś snobistyczny Teatr Rozmaitości ma szansę szczerze robić takie rzeczy.

Tymczasem Jarzyna (pod pseudoni­mem) wystawił na Centralnym komedię o ludziach z kryminalnego marginesu. Za­drwił ze wszystkich, którzy rozprawiali o brutalizmie, zamknął pewną epokę w teatrze polskim. Teraz każdy tak zwany brutalista będzie już jedynie epigonem kierunku, któ­ry przecież zresztą nigdy nie istniał.

TEREN WARSZAWA

Przedstawienie "Zaryzykuj wszystko" po­wstało w ramach Terenu Warszawa. Teren zawiera w sobie obie litery będące nową na­zwą Teatru Rozmaitości, czyli TR. Teren Warszawa jest całoroczną akcją, w ramach której Rozmaitości uruchomiły studium ak­torskie, dramatopisarskie, reżyserskie i wo­lontariat, przygotowujący producentów i or­ganizatorów życia teatralnego. Dziesięciu dramatopisarzy napisze dziesięć sztuk, któ­re złożą się na Festiwal Nowej Dramaturgii. Adepci sztuki aktorskiej przygotują z do­świadczonymi reżyserami (Jarzyna, Cieplak, Augustynowicz, Kos, Kania, Klynstra) wy­stawienia współczesnych sztuk w miejscach nieteatralnych, w trybie przyspieszonych, kilkutygodniowych prób. Z kolei czterech młodych reżyserów będzie pracować na małej scenie Rozmaitości, by w cyklu trzy­tygodniowym wystawić sztukę z aktorami z zespołu Rozmaitości, bez budżetu na scenografię i muzykę.

Akcja Teren Warszawa ma doprowadzić nie tylko do uruchomienia nowych sił te­atralnych w Warszawie, ogarnąć całe mia­sto i poszerzyć front walki o nowy teatr w stolicy. Ma też doprowadzić do wykształ­cenia grupy zapaleńców, którzy ruszą w Polskę i tam zaczną tworzyć nowy teatr. Jarzyna nie wierzy bowiem w to, że w Pol­sce zdarzy się jakakolwiek odgórna czy centralnie prowadzona reforma teatru. Dlatego wziął sprawę w swoje ręce. I kie­dy w listopadzie otwierało się gazety z repertuarem, pod Rozmaitościami pojawi­ły się dwa miejsca gry: Dworzec Central­ny i Wytwórnia Wódek Koneser na Pra­dze, gdzie Krzysztof Warlikowski poka­zuje swojego "Dybuka".

KONIEC BRUTALIZMU?

Pięć lat temu odbyła się premiera "Nie­zidentyfikowanych szczątków ludzkich", kanadyjskiej sztuki opisującej życie w no­woczesnej dżungli miast. Wówczas będą­cy świeżo po debiucie Jarzyna traktował sprawy opisane w sztuce śmiertelnie serio. Wyuzdane związki miłosne, nienasycenie i wypalenie będące elementem życia bo­haterów, prowadzące na manowce zbrod­ni, rozpad więzi i skłonność do irracjonalności zdawały się pochodzić z innej plane­ty, bo nie zauważyliśmy, kiedy stały się naszą codziennością. Na scenie pojawili się transwestyci, miłość lesbijska, seryjny mor­derca i natchniona jasnowidząca. New age'owy sztafaż był traktowany całkowi­cie poważnie, zarówno przez wykonaw­ców, jak i widzów. Warszawa otwierała się na nowy teatr.

Teraz, po pięciu latach intensywnej pra­cy i rozwoju, dojrzały Jarzyna bierze na warsztat materiał literacki podobny do sztu­ki Frasera, tyle że wystawia sztukę, która na dobrą sprawę mogłaby być parodią tej sprzed pięciu lat. Co się stało? Myślę, że przede wszystkim wszyscy wydorośleli. Ale przecież nie tylko dojrzałość artysty i publiczności jest przyczyną zmian. Wyda­je mi się, że nowy teatr przeszedł intensyw­ną drogę w poszukiwaniu własnego języ­ka, który dziś znacznie wyrasta poza to, co niegdyś nazwano brutalizmem. I myślę, że zwyczajnie nie chce mieć z tak zwanym brutalizmem nic wspólnego.

Sztukę George'a F. Walkera "Zaryzy­kuj wszystko" da się streścić w dwóch zdaniach. Pewna podstarzała gwiazda środo­wisk przestępczych postanowiła ukraść swoim zwierzchnikom w czasie akcji 68 tysięcy dolarów. Potem schowała je za te­lewizorem, a gdy już naprawdę dłużej nie dawało się udawać głupiej, pieniądze od­dała i wszystko się dobrze skończyło. Streszczenie nie brzmi zachęcająco, tym­czasem nieco ponadgodzinny spektakl jest szalenie zabawny. Dlaczego? Właśnie dla­tego, że parodiuje powierzchowność tak zwanego brutalizmu, że czerpie obficie z ikon kultury masowej i dlatego wreszcie, że grany jest z niebywałym dystansem. Po kolei.

Siedzimy na antresoli Dworca Central­nego, obok nieczynnych już kas między­narodowych i poczekalni, z której można zaglądać do miejsca gry. Kiedyś był tu jakiś podejrzany barek. Teraz już chyba nie ma nic, kolejna jama w tym ohydnym miejscu. Z wystroju barku pozostały rury wentylacyjne i okap. Przed nami Warsza­wa. Widać rozpędzone miasto i warszaw­skie twin towers. Za oknem galeryjka, z której wchodzi się do pomieszczenia o znanym z ulotek zawycieraczkowych przeznaczeniu: "24h, 3h gratis". Na jed­nej ścianie atłasowe złote kotary, zdecy­dowanie z lat siedemdziesiątych, tapczan, fotel, stolik, meble jak wyciągnięte ze śmietnika, kolekcja peerel/ddr. Wszędzie panuje rozpad, nawet w widoku za oknem. Wszak Dworzec Centralny jest chyba naj­większą ruderą w Warszawie.

Aktorów jest czworo. Trójka z nich to studenci studia aktorskiego. W roli podsta­rzałej gangsterki Aleksandra Konieczna. Wspaniała! W blond peruce, z rzęsami wyklejonymi sztucznymi brylantami, rozwrzeszczana, rozkapryszona, nie do wy­trzymania. Kiedy coś idzie nie po jej my­śli, symuluje atak nerek. Jej córka (Agniesz­ka Podsiadlik), skądinąd niezła dresiara, próbuje namówić matkę, by się opamięta­ła i zwróciła zagarniętą forsę.

Podobne zadanie mają dwaj amanci (Piotr Rogucki i Jan Drawnel), którzy wpa­dli w ręce Parowca, zostali pobici i w koń­cu obydwóm przyklejono bomby na klat­kach piersiowych. Ale stara, doświadczo­na gangsterka ani myśli o zwrocie kasy. Sugeruje, że bomby są atrapami. Walczy do końca, zmagając się jednocześnie ze zwierzęcym pożądaniem, jakie budzi w niej jeden z mężczyzn. Muzyka jest z Jamesa Bonda, gesty z filmów karate, teksty z re­klam i telenowel, od których uzależniony jest jeden z bohaterów. Tak wygląda współ­czesna farsa.

Żart Jarzyny, skoncentrowany na wy­dobyciu walorów aktorskich wszystkich uczestników spektaklu, poza tym, że nie­bywale śmieszy, co nie jest łatwe przy opo­wiadaniu teatralnych żartów, ma przede wszystkim znaczenie metateatralne. Jarzy­na pokazał, że ma dystans do swojej pra­cy, skompromitował cały niby nowy teatr i skończył z głupimi rozważaniami na te­mat brutalizmu, rzekomego zgorszenia, a także dywagacjami o tym, gdzie się to wszystko dzieje i czy naprawdę nas doty­czy. Otóż rzecz dzieje się w Warszawie i na pewno nas nie dotyczy, tak jak cała Warszawa nie dotyczy jej mieszkańców i odwrotnie. Na pewno.

Teraz po zrobieniu porządku można wrócić do poważnego myślenia. A kultu­rę masową traktować już jak integralną część naszej świadomości i nie brzydzić się nią, tylko robić stosowny użytek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji