Artykuły

Elektra z XIX wieku

Ubiegłego sezonu co trzeci teatr w Polsce uważał za swój obowiązek zagrać jakąś sztukę amerykańskiego dramatopisarza O'Neilla (1888-1953). Były ulgi dewizowe i było mniemanie, że powróciła moda na autora "Czarnego getta".

Bodaj pierwszy żachnąłem się na ów nieupragniony "festiwal sztuk O'Neilla". Tym bardziej, że wybór sztuk z puścizny pisarza i styl, w jakim je pokazywano - nie zachwyciły. Właściwie tylko jedno O'Neillowskie u nas przedstawienie z tego okresu miało artystyczne pokrycie: ponurej, autobiograficznej sztuki "U kresu długiego dnia", pochodzącej z końcowego okresu twórczości pisarza (1941), a wystawionej w Teatrze im. Modrzejewskiej w Krakowie, z kreacją Zofii Jaroszewskiej w roli starzejącej się, tragicznej narkomanki.

Toteż z oporami, i nawet z niechęcią, szedłem do Teatru im. Słowackiego zobaczyć przedstawienie "Elektry" O'Neilla, wyciąg z trylogii dramatycznej, skrót trójczęściowy z 13 aktów oryginału - cóż to musi być za pokraczny kadłub... Tymczasem "recenzencki obowiązek" okazał się spotkaniem z wielkością pisarza i z bardzo dobrym teatrem. A już pochopnie sądziłem, że Nagroda Nobla dla O'Neilla to była taka sama pomyłka, jak nagrody dla Bontoppidana czy Deleddy, i że spektaklowi krakowskiemu wystarczy poświęcić dwa zdania.

Autor "Cesarza Jonesa" wrósł w swoją epokę, to zrozumiałe, ale epokę tę kształtował teatralnie jak jego rówieśnik G. B. Shaw. "Żałoba przystoi Elektrze" (1931), to wybitne dzieło teatru międzywojennego, dramat, którego świetność mieści się nie w kategoriach zmiennej mody, lecz w ramach okresu, w którym powstał. Od tego trzeba zacząć.

O'Neill nawiązuje bezpośrednio do "Orestei" Ajschylosa, cykl zbrodni i tragedii na dworze mykeńskim homeryckiej Grecji znajduje odpowiednik w cyklu zbrodni w pałacu rodziny Mannonów w Nowej Anglii w okresie po zakończeniu amerykańskiej wojny domowej. Trzy części "Żałoby" O'Neilla ("Powrót do domu", "Ścigany" i "Udręczony") odpowiadają trzem częściom tragedii Ajschylosa. Podobieństwo zewnętrzno-fabularne rozwija O'Neill z imponującą konsekwencją. Cofa się dopiero przed najokrutniejszym obrazem antycznego tragika, przed matkobójstwem. Orin-Orestes, syn Krystyny - Klitajmestry, zabija wprawdzie przy współudziale siostry Lawinii - Elektry, kochanka matki Branta - Ajgistosa, natomiast śmierć Krystyny jest samobójcza: syn stał się sprawcą jej zgonu, lecz tylko pośrednim.

Podobieństwu zewnętrznemu czy odpowiada wewnętrzne? O'Neill rozwija Ajschylosową tragedię losu, doprowadzając ją do ostatecznych konsekwencji. Jeno punkt wyjścia jest inny: tragedii losu Atrydów winni bogowie, tragedii losu Mannonów winne stosunki społeczne, winna purytańska obyczajowość, dławiąca uczucia, niszcząca prawo do uczuć. U O'Neilla dochodzą do głosu namiętności w ich mrocznych, pełnych stłumień i daremnej sublimacji formach, pobudki działań XIX-wiecznej Elektry i Orestesa są splotem uczuć aż do kazirodczych włącznie. Pokazane to jest z baczną powściągliwością i zarazem wspaniałym wyczuciem sceny. O'Neill to ostatni z wielkiej plejady tragików mieszczańskich, twórców teatru, któremu początek dawali już Lessing i Schiller. Ibsen, O'Neill nie lękali się patosu ani problematyki śmiertelnie serio, tym bardziej w kontekście z mitem i historią. Potem dopiero przyszedł teatr, który antyk obrócił w żart intelektualny, w ironię i przymrużanie oka, tak ulubione przez wielu dzisiejszych reżyserów i krytyków.

Niełatwo się przestawić: ci i owi pokręcili nosem na O'Neillowską powagę, dopatrzyli się w niej naturalizmu, melodramatu, bebechowatości, ktoś bąknął nawet o podobieństwie "Elektry" do westernu - porównanie zgoła bez sensu. Natomiast warto było zastanowić się, czy okres wielkiej tragedii mieszczańskiej zasługuje u nas na przypomnienie, czy nie wystarczy pokazywanie teatru mieszczańskiego przez szkło pomniejszające karykatury, groteski, persyflażu i farsy. Otóż nie sądzę, byśmy musieli rezygnować z mieszczańskiej Elektry, mieszczańskiego Wroga ludu, z mieszczańskiego Demona ziemi. Po - także burżuazyjnych - ferdydurkach widz chętnie przyjmuje czasem wizytę starszej pani. Zaskoczy go niejedno z jej powiedzeń, sformułowań, odkryć teatralnych - także i to, że "Więźniowie z Altony" Sartre'a mają frapujące (także sytuacyjnie) analogie z "Żałobą Elektry". A Sartre'a przecież uznajemy, za ramola nie uważamy, prawda? O'Neill porwał się na mordercze, trudne zadanie i nie przegrał, to decyduje. "Żałoba przystoi Elektrze" to dzieło, które w pewnym sensie godne jest swego antycznego pierwowzoru.

Reżyserował widowisko Bronisław Dąbrowski, który też skondensował tekst, doskonale dając sobie radę z wtłoczeniem go w spektakl jednowieczorowy. Stworzył przedstawienie czyste i stylowe (zachował m. in. jedność miejsca, od której odstąpił O'Neill), przedstawienie serio i w ścisłej konwencji dramatu realistycznego. Właśnie dzięki temu trzyma ono w uwadze do końca (sprawdziłem w dzień świąteczny). Przez scenę powiało wielką tragedią. I to było dobre. Przy czym właściwy nastrój podkreślił Dąbrowski trafnym wygraniem postaci epizodycznych (odpowiednik chóru antycznego), sposobem zastosowania przerywników muzycznych, wreszcie Cybulski celowo dopasował do surowej, zimnej, odpychającej fabuły sztuki.

Z trafnego ujęcia reżyserskiego wynikły sukcesy aktorskie. MARIA MALICKA jako zabójczyni męża, śmiertelnie zakochana w jego krewnym, awanturniczym marynarzu, stworzyła postać pełną wewnętrznego żaru pod maską chłodu i opanowania; ta liryczna, łagodna aktorka umiała uprawdopodobnić dziką zawziętość Krystyny, spokojnie obmyślającej otrucie powracającego z wojny męża, z zimną krwią wykonującej zbrodniczy zamysł. Niemniej trudne zadanie miała MARIA KOŚCIAŁKOWSKA jako Lawinia-Elektra. Skomplikowane pobudki wiodą Lawinię do zemsty na matce; gdy uświadamia sobie, że była wśród nich obok miłości do ojca również zazdrość o kochanka matki, Lawinia sama się osądza, osądza bezlitośnie, zamknie się ze zmarłymi całkiem tak jak ostatnia z rodu sartre'owskich Gerlachów.

Trzecią wybitną rolą okazała się rola Orina-Orestesa, w interpretacji bardzo zdolnego młodego aktora MARKA WALCZEWSKIEGO. Najtrudniejszą psychologicznie sytuację Orina - jego wyrzuty sumienia po śmierci Branta i Krystyny - odtwarza Walczewski przejmująco. Karkołomną aktorsko sytuację przesunięcia uczuć z matki na siostrę, rozgrywa bezbłędnie.

Podwójną rolę "Agamemnona" (generał Mannon) i "Ajgistosa" (Adam Brant) grał WIKTOR SADECKI, rolę wiernego Orestesowi Pyladesa (kapitan Niles) - JANUSZ ZAKRZEŃSKI. Starego zaufanego rodu Mannonów ("przodownik chóru") ciepło i ujmująco zagrał MIECZYSŁAW JABŁOŃSKI.

PIW powinien wydać tom dramatów O'Neilla, jak wydał dwa tomy dramatów Ibsena, tom dramatów Strindberga, tom dramatów Pirandella...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji