Artykuły

Nie na naszą wrażliwość

Właściwie trudno zrozumieć, dlaczego nasze teatry tak bardzo upierają się przy O'Neillu. Od roku czy dwu wciąż ktoś podejmuje się wystawienia tych sztuk, które są jakimś histerycznym krzykiem, spazmem człowieka chorego, siódmą wodą po Strindbergu czy Ibsenie. Skąd tyle bezkrytycyzmu u naszych ludzi teatru? Czyżby zawierzyli panegirystom, którzy palą kadzidła przed posągiem wielkości O'Neilla?

Kto widział na scenie któryś z utworów owego "sławnego" Amerykanina - nie ważne czy to był "Księżyc świeci zabłąkanym", czy "U kresu dnia" - ten na długo nabrał obrzydzenia do tej dramaturgii.

Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie rozpoczął nowy sezon premierą "Żałoba przystoi Elektrze". Jest to niewątpliwie - jak mówią Francuzi - piece bien faite - sztuka dobrze zbudowana. Ale jej format (myślę o rozmiarach!) przekracza możliwości ludzkiej percepcji. Po jednej, dwu odsłonach, widz nie może usiedzieć na krześle. Wierci się w tę i ową stronę, nosząc w sobie jedno tylko pragnienie, aby się to już skończyło. Wciąż tam ktoś kogoś morduje, dosłownie albo w sensie przenośnym.

Trzeba podkreślić: to nie tylko błąd inscenizacji. Reżyser, aktorzy, scenograf zrobili wszystko, na co ich było stać, aby przedstawienie wypadło jak najlepiej. Ileż pomysłowości wykazali reżyser i scenograf w niektórych odsłonach, ot chociażby w tej sypialnianej. Na środku sceny ustawili ogromne łoże z muślinowym baldachimem. Marię Malicką (Christine) i Wiktora Sądeckiego (Ezra) ubrali w długie powłóczyste koszule, których nie powstydziłaby się sama "Telimena". Przykryli ich pikowaną kołdrą włożoną w kopertę z prześlicznymi falbankami. Na chwilę doznaje się wrażenia, że zabłądziło się do sypialni rodziny Dulskich. Młodzież płci obu (niekoniecznie ta, która osiągnęła osiemnasty rok życia - widziałem na przedstawieniu dużo czternasto- i piętnastolatków) pewnie była zbudowana tą lekcją poglądową na temat życia małżeńskiego.

Maria Kościałkowka (Lawinia) i Maria Malicka - to aktorki o wielkich umiejętnościach technicznych i dużej inteligencji. Każdy gest, ruch, strzęp dialogu nabiera w ich interpretacji koloru, barwy, życia. Ale nawet najwrażliwszy aktor nie może nas przekonać do wizji świata, którą roztacza O'Neill. Nieznośny, drażliwy jest język autora "Elektry". Obcy współczesnej wrażliwości - retoryczny, łzawy, bliższy melodramatowi niż surowej tragedii. Skorupa mitu (motyw zemsty) pęka od nadmiaru ociekających patosem naturalistycznych, nie przetworzonych artystycznie obrazków. Akcja "Elektry" - to manifestacja instynktów zepchniętych w sfery podświadomości. Nie ma końca kompleksom i obsesjom erotycznym. Syn kocha się w matce, córka w ojcu, siostra w bracie.

Nie wiadomo czy "Żałoba przystoi Elektrze" ma być dramatem psychologicznym, nowoczesnym moralitem, sztuką z tezą. Jest wszystkim po trochu. Nad dramatem psychologicznym O'Neill buduje truistyczną konkluzję o beznadziejności losów ludzkich. Mit przejęty z "Orestei" występuje w funkcji nośnika prawdy ponadczasowej o człowieku, który skazany na zło, nienawiść, zemstę, tęskni za dobrem, miłością, ciepłem domu rodzinnego. Ale czy to już wystarczająca racja, by zaO'Neillować polskie sceny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji