Artykuły

Burza po suszy

"Sierpień" w reż. Grzegorza Brala w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Instytucja rodziny, choć dawno skompromitowana w niektórych kręgach obyczajowych i dziełach kultury, wciąż stoi mocno na nogach. Hasło niezależności od stosunków familijnych przez lata lansowane było przez buntowników w imię idei totalnej wolności. A ważniejszy wydaje się dylemat: realizowanie siebie a odpowiedzialność za środowisko, które Cię wychowało. W purytańskiej Ameryce, gdzie wciąż bardzo silne są tradycyjne relacje rodzinne (przynajmniej takimi chcą się wydawać), Tracy'emu Lettsowi udało się napisać sztukę, która nie dość, że jest scenicznym dynamitem, to staje się uniwersalną wręcz opowieścią o trudach wspólnego życia spokrewnionych ludzi.

Bral, skłaniający się ku formie eksperymentu i pracy work-in-progress, nieoczekiwanie zwrócił się ku nowoczesnej dramaturgii. ,,Sierpień w Osage County" Lettsa mimo olbrzymiego potencjału w dotychczasowych realizacjach był wystawiany raczej w konwencji realistycznej. Po adaptacjach w Łodzi i Zabrzu przyszedł czas na Warszawę. W nieudanym ,,Idiocie" Bral przesycił dzieło Dostojewskiego wymyślnymi rozwiązaniami scenicznymi i odniesieniami, w ,,Sierpniu" jego działania nareszcie znajdują sceniczny konkret i przejrzystość formy.

Dokonane zmiany na długim tekście Lettsa nie ograniczyły się do paru skreśleń, ale posłużyły do przeniesienia głównych dialogów Beverly'ego Westona na duży ekran. Jerzy Trela, na głębiny jeziora, wypowiada krótki monolog na temat frazy T.S. Eliotta: ,,Życie jest bardzo długie". To determinuje interpretację Brala na poziomie większym niż tragicznej ironii. Mimika twarzy Treli i popijanie whisky mówi w skrócie o całej postaci seniora rodu Westonów. Zmęczony istnieniem alkoholik, dręczony wyrzutami sumienia, popełnia samobójstwo w pięknie lśniących falach jeziora.

Ten zabieg skraca wstęp do głównych wydarzeń dramatu, więc nagłe wejście do pogrążonego w konfliktach domu przypomina Hitchockowskie trzęsienie ziemi. Scenografia Pauliny Czernek daje Bralowi okazję do konstruowania symultanicznych sekwencji. Napięcie drastycznie skacze - kunszt prowadzenia dialogów udało się aktorom zachować w pełni. Violet Weston w wykonaniu Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej to majstersztyk i najmocniejsza kreacja przedstawienia. Zgorzkniała, samotna kobieta, jako podpora rodziny jest niesamowicie szczera i spostrzegawcza. Starcze ułomności kryją przenikliwość. Rola wielkiej aktorki dodatkowo podkreśla fizyczne cierpienie i dysonans charakteru wdowy po Beverly'm. Pozostałym wykonawcom też niewiele można zarzucić, choć gra zespołowa nieco szwankuje. Każdy jednak wyposaża swoją postać w niuanse, decydujące o jej osobowości.

Świetna jest Ewa Błaszczyk, jako Barbara, jedna z trzech ,,córek marnotrawnych", jak zdaje się je traktować Violet. Rola żony Billa pokazuje kobietę chcącą udowodnić swoją siłę i pewność siebie wobec rozpadu własnego małżeństwa, śmierci ojca i obojętności swojego dziecka. Według Błaszczyk Barbara powoli wchodzi na ślady uzależnień rodziców: leków i alkoholu, które jednak demonstracyjnie w ostatniej scenie wyrzuca. Jest możliwość zbawienia wobec rodzinnego piekła? Ivy, Joanny Trzepiecińskiej, jest niedoceniona, poświęca się opiece nad matką, choć cały czas dąży do spełnienia swojego marzenia o wyrwaniu się z domu. Gdy chce już powiedzieć Violet o swojej miłości do Małego Charliego, trzyma się za brzuch. Jest z nim w ciąży? Ujawnienie strasznej rodzinnej tajemnicy doprowadza ją do drgawek i popadnięcia w obłęd. Nieco zbyt jednobarwna jest Karen Edyty Jungowskiej. Na pozór tylko radosna, swój ból wyraża za mało sugestywnie w stosunku do pozostałych aktorów.

Kluczowe w stwarzaniu polskiego kontekstu dla ,,Sierpnia" są dwa elementy: scena stypy i postać Jonny. Obiad po pogrzebie pokazuje zakłamane, wyuczone zachowania, choć nie można zarzucić postaciom braku współczucia wobec rodzinnej tragedii. W pewnym momencie odzywa się telefon komórkowy Steve'a (Przemysław Bluszcz). Powaga tradycji zostaje zburzona. Bral uwydatnia podobieństwo hipokryzji społeczeństw polskiego i amerykańskiego. Dramaturgiczny majstersztyk pokazuje w dodatku lekką atmosferę panującą na takich wydarzeniach. Głosem oburzonego Boga odzywa się w końcu Violet. A postać Jonny? Szkoda, że reżyser jej nie rozwinął. Zachowując jej indiańskie pochodzenie i każąc grać Monice Obarze mechanicznie i bez polotu, odsuwa w cień tę bohaterkę. Czy ma to sugerować wymowne milczenie kogoś lub czegoś spoza kręgu Westonów? To byłaby chyba naciągana interpretacja.

Pojawiające się motywy biblijne nie są przypadkowe. Beverly może być starotestamentowym Bogiem, bezlitosnym wobec członków swojej rodziny, kłamiących i liczących tylko na spadek. Efekty dźwiękowe wprowadzają specyficzny nastrój, sugerujący, że dom Westonów leży na pustkowiu, które zżarła susza amoralności. Nad członkami klanu zdaje się ciążyć jakieś okrutne fatum. Bral konsekwentnie podszywa dramat Lettsa nastrojem religijnego przeżycia. Ten świat zdaje się być wręcz gnostycki, wszak sam zmarły ojciec nie jest bez winy. A mimo to istnieje wybawienie, co widać chociażby w finałowym geście Barbary, czy jednym z monologów Violet o szczęściu posiadania rodziny. Ostatecznym wyrażeniem dies irae jest nagła burza nad pustynią, która przynosi jednak wichurę z ożywczym deszczem. Droga do oczyszczenia nie jest zamknięta.

Tytaniczna praca twórców przedstawienia zakończyła się dobrze zrealizowanym spektaklem, z powodzeniem sięgającym różnych poziomów tekstu. Jak na metodę pracy Brala, jest on zaskakująco domknięty i skończony. Może to asumpt do pójścia - nareszcie - zdefiniowaną drogą repertuarową?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji