Artykuły

Jestem jak huba na drzewie

- Z biegiem lat człowiek kostnieje, powoli opanowujemy "sposobiki" na teatr, "klasycyzujemy się" w teatrze związanym z naszą młodością. Niechętnie patrzymy na nowe: wkraczający język ulicy i sytuacje wzięte z rzeczywistych zdarzeń. A ja przyglądam się temu, co przynoszą młodzi, przefiltrowuję przez własną wrażliwość - KRZYSZTOF KULIŃSKI, wrocławski aktor i pedagog.

Teatr "ciągle chodził mu po głowie". Dziś jest aktorem we Wrocławskim Teatrze Współczesnym i prorektorem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej.

To Horodniczy w najnowszej premierze Wrocławskiego Teatru Współczesnego musi sprostać wymaganiom żony, mieszkańców miejscowości, w której jest najwyższą władzą i nie poddać się lękowi przed tajemniczym rewizorem. W roli Horodniczego wystąpił Krzysztof Kuliński, znakomity wrocławski aktor. We Współczesnym pracuje już trzydzieści lat, z krótkimi przerwami na pracę w Teatrze Polskim. Zaczynał, kiedy dyrektorem sceny przy Rzeźniczej był Kazimierz Braun. Był 1984 rok, Kuliński zaliczał IV rok szkoły teatralnej, kiedy po spektaklu dyplomowym, w którym zagrał Hamleta, dyrektor Braun zaprosił go do swojego teatru. Skąd aktorstwo?

- Nie wiem - uśmiecha się. I dodaje, że scena ciągnęła go od dziecka. Wygrywał konkursy recytatorskie w podstawówce, w liceum założył zespół teatralny, pisał adaptacje i przeróbki dramatów, grał na gitarze basowej w zespole, pisał wiersze. Talent poetycki odziedziczył po mamie, która - choć nie była zawodową artystką - pisała i pięknie malowała. Ojciec był oficerem wojsk ochrony pogranicza, więc jako dziecko Krzysztof wiele czasu spędzał na torach przeszkód w koszarach, w klubie, w bibliotece, grał w bilard, oglądał filmy w kinie.

Jego droga do teatru była jednak kręta. O mało nie zostałby aktorem. Wychował się w Lubaniu, po maturze przyjechał do Wrocławia - na Uniwersytecie Wrocławskim skończył filologię polską, pracę magisterską pisał u profesora Janusza Deglera - teatrologa. Owszem, próbował dostać się do szkoły teatralnej w Krakowie, ale od Jerzego Krasowskiego, jej ówczesnego rektora, usłyszał, że do zawodu się nie nadaje.

- Byłem chłopakiem z prowincji, uwierzyłem, że skoro mówi mi to taki autorytet, to coś jest na rzeczy - uśmiecha się dziś Kuliński, który z dyplomem polonisty w kieszeni pojechał do Jeleniej Góry, by tam przez dwa lata uczyć języka polskiego i prowadzić szkolny teatr. - Ale kiedy we Wrocławiu powstał wydział aktorski, postanowiłem zaryzykować raz jeszcze. Wiedziałem, że nie chcę być nauczycielem do końca życia- wspomina Kuliński, któremu teatr ciągle "chodził po głowie".

Musiał być wtedy bardzo uparty, skoro warunkowo pozwolono mu zdawać egzaminy (kandydaci mogli mieć 23 lata, a Kuliński miał już 25). Dostał się na wymarzone studia i skończył je w trzy lata, bo po dwóch został przeniesiony na rok dyplomowy.

- Miałem indywidualny tok studiów, pewnie z powodu metryki, nie talentu - śmieje się Kuliński.

We Współczesnym debiutował rolą Guliwera w spektaklu dla najmłodszych. Kiedy po latach zagrał Króla Karo w "Miłości do trzech pomarańczy" w reżyserii Iwony Kempy, jego córka Iga oglądała ojca na scenie kilkanaście razy. - Za każdym razem, kiedy jechałem na spektakl, chciała jechać ze mną i obejrzeć bajkę - przyznaje z rozbawieniem.

Wśród swoich teatralnych mistrzów wymienia Jerzego Jarockiego.

- Zawsze świetnie przygotowany do pracy. Wszystko miał w głowie, każdą sekundę spektaklu. Nie błądził po omacku, przynosił wizję, do której trzeba było się dopasować, a to często bywało bolesne - wyznaje Kuliński. - Rola w "Samobójcy" była dla mnie kolosalnym doświadczeniem: aktorskim, ludzkim, możliwością poznania jego myślenia, inteligencji, precyzyjnej ironii -wylicza. I podkreśla, że Jerzy Jarocki to także świetny aktor. - Mało kto o tym wie, ale jak Jarocki wychodził na scenę i zniecierpliwiony pokazywał, co mam robić, wstyd było po nim próbować.

Kuliński pamięta dobrze swoich nauczycieli, przy których stawiał pierwsze kroki na scenie.

- Sławkę Dubiel cenię za inteligencję, dobry gust, masę pomysłów, skrupulatność, nawet pedantyzm. Przez Majkę Zbyszewską nieraz płakałem z bezsilności. Mnie zdawało się, że gram z całej duszy, a ona mówiła, że kłamię. Zostawała ze mną po próbach, pomagała mi przestać się bać, wreszcie tańczyła ze mną na scenie, żeby mnie oswoić, zachęcić - dodaje.

Prorektorowi PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie do spraw filii we Wrocławiu w kwietniu kończy się druga kadencja, a zgodnie z przepisami nie może startować w następnych wyborach.

- Zostanę przy tym, co mnie najbardziej rajcuje, będę uczyć - mówi.

Niedawno oceniał spektakle dyplomowe słuchaczy studiów podyplomowych zajmujących się teatrem, czyli prowadzących szkolne teatry lub terapię przez teatr. Na Wydziale Lalkarskim na drugim roku uczy scen współczesnych, zaopatrując młodych ludzi w wiedzę o samym aktorze, nieoperującym pacynką, maską czy lalką. Z kolei na Wydziale Aktorskim uczy scen aktorskich studentów trzeciego roku.

- Jestem jak huba na drzewie, piję ich soki, czerpię ich energię, podglądam pomysły, przyglądam się ich widzeniu teatru- tłumaczy.

Po co?

- Nie oszukujmy się, z biegiem lat człowiek kostnieje, powoli opanowujemy "sposobiki" na teatr, "klasycyzujemy się" w teatrze związanym z naszą młodością. Niechętnie patrzymy na nowe: wkraczający język ulicy i sytuacje wzięte z rzeczywistych zdarzeń. A ja przyglądam się temu, co przynoszą młodzi, przefiltrowuję przez własną wrażliwość i być może to sprawia, że mentalnie się nie starzeję - opowiada Kuliński.

W teatrze gra z uczniami, w szkole teatralnej już uczą jego uczniowie. Ze studentami lubi się nawet pokłócić i w gorącej dyskusji poszukać rozwiązania. Cieszy się, że mówią otwarcie, co im się podoba, nie przyjmują autorytetów pedagogów bez refleksji.

I pewnie dlatego można go zobaczyć w niezależnych od wymogów teatrów repertuarowych spektaklach Ad Spectatores. Zagrał w "Urodzinach taty", "Mordzie w domu Ipatiewa", spektaklach: "Biskupi z Biskupina i partyzanci z Oporowa targają Tarnogaj", "40 000 do tyłu - tajemnica kradzieży stulecia".

Ale można go też zobaczyć w serialach. Pojawił się w "Na dobre i na złe" i "Pierwszej miłości". Osobiście poleca świetny film Marka Lechkiego "Erratum", w którym zagrał szefa zakładu pogrzebowego. A Waldemar Krzystek zaprosił go do obsady "Małej Moskwy".

Jak sam przyznaje, na życie prywatne nie zostaje mu wiele czasu.

- Tym bardziej że mam "sporo" dzieci - śmieje się. - I to w różnym wieku. Najstarszy Bartek jest po trzydziestce i ma już swoje życie. Najmłodszy Feliks ma niewiele ponad rok.

Krzysztof Kuliński wraz z żoną Agnieszką - aktorką Pantomimy - wychowują również dwie córki: Igę, która dostała imię po Idze Mayr, nieżyjącej wybitnej aktorce Teatru Polskiego, ukochanej nauczycielce Krzysztofa Kulińskiego, i Polę.

- Iga ma 13 lat, twórczą, ciekawą osobowość. A mała Pola niedawno poszła do pierwszej klasy podstawówki - uśmiecha się Krzysztof Kuliński. - Smakuję to dojrzałe ojcostwo, wiem, ile znaczy każde przytulenie, każda wspólna chwila. Jak są cenne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji