Artykuły

Ufam fantazjom

Rozmowa z HENRYKIEM TOMASZEWSKIM dyrektorem Wrocławskiego Teatru Pantomimy

STEFAN DRAJEWSKI - Kiedy zakładał pan teatr pantomimy, była to sztuka uprawiana głównie przez solistów. Dlaczego pan, mim, nie poszedł tym utartym szlakiem?

HENRYK TOMASZEWSKI - Chciałem zerwać z tą trochę skostniałą formułą, którą reprezentowali głównie mimowie francuscy. Mnie przyświecała idea stworzenia teatru, a więc widowiska, które by wypełniło cały wieczór jednym tematem. Tak jak w innym teatrze, tylko bez użycia słów. Ponieważ ta formuła się sprawdziła, trzymam się jej. Pantomima to sztuka wzrokowa, a potem intelektualna.

S.D. - Kilku śmiałków próbowało w Polsce tworzyć po panu teatr pantomimiczny, ale bez skutku. Kim musi być człowiek, który nie tylko stworzy, ale pokieruje zespołem ludzi, którzy się dość często zmieniają, przez tyle lat?

H.T. - Trzeba najpierw mieć ludzi, potem trzeba ich wyszkolić. Nie mogłem nikogo zaangażować, jak w operze czy teatrze dramatycznym. Moi mimowie wywodzą się z teatrów dramatycznych lub zespołów baletowych, aczkolwiek nie brakowało "ludzi z ulicy", czyli entuzjastów, którym wydawało się, że mogą w tej materii coś osiągnąć. Czasami się sprawdzali, czasami nie i odchodzili. A potem dopiero mogłem myśleć, że z udziałem mimów mogę zrobić jakieś widowisko. Sam nie mam aspiracji i zdolności literackich, dlatego sięgam po cudze teksty. Nie staram się jednak przenosić słów na gesty i ruchy. Ufam swoim własnym fantazjom, asocjacjom, które towarzyszą mojej lekturze. Z nich buduję autorski spektakl wzmocniony muzyką i plastyką.

S.D. - Czy po przebyciu tej ponad czterdziestoletniej drogi, dokonałby pan innych wyborów?

H.T. - Nie umiem powiedzieć. Chyba tak, ponieważ taka była moja wizja. W końcu robię to, co lubię, do czego sam jestem przekonany.

S.D. - Na ile mim w pańskim teatrze jest artystą wolnym, a na ile instrumentem, na którym pan realizuje swoją partyturę?

H.T. - W jakiejś fazie prób oni mogą improwizować, dać coś od siebie. Czasami wchodzi to do spektaklu, a niekiedy nie. Im dłużej ktoś jest w pantomimie, tym więcej potrafi zaproponować i stworzyć postać. Młodym trzeba pomóc, trzeba im pokazać. Oni muszą się przekonać do tego, co mają robić.

S.D. - Przez czterdzieści lat obywał się pan w pantomimie bez słów. Dlaczego w "Kaprysie" pojawia się słowo mówione przez aktora?

H.T. - Wydawało mnie się, że utwór Hauptamanna nosi w sobie dużo ładunków obrazowego i ruchowego, w więc jest bliski mojemu teatrowi. Natomiast jest tam zawarta pewna filozofia, która zmuszała mnie do poszerzenia choreografii lub w całości odrzucenia. A wtedy spektakl byłby uboższy. Hauptmann nie napisał tylko komedii pijackiej i szkoda byłoby tego wszystkiego. Opieram się trochę na technice filmu niemego, w którym co jakiś czas pojawiały się napisy, u mnie są to słowa mówione. Dostałem za to baty, że nie jest to czysta pantomima, ale z drugiej strony wiem, że pomogłem widzowi. To słowo jest poetyckie. Nie żałuję tego kroku. Nie jestem pewien, czy ten trop będę kontynuował.

S.D. - Czy na co dzień, podobnie jak w swoim teatrze, woli pan milczenie od rozmowy?

H.T. - Lubię rozmawiać. Cenię sobie rozmowy, ponieważ te twórcze poszerzają moją wyobraźnię. W rozmowie poznaje się głębiej temat, który zajmuje nasze myśli.

S.D. - Ile aktualnie tytułów ma w swoim repertuarze Wrocławski Teatr Pantomimy?

H.T. - Tylko "Kaprys", ponieważ musiałem zmniejszyć zespół i zabrakło artystów, którzy graliby "Cardenio i Celindę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji