Artykuły

O balecie, tancerzach i własnych planach

Już za parę dni Wrocławski Teatr Pantomimy rozpoczyna pracę nad nowym, pełnospektaklowym choreodramem Henryka Tomaszewskiego, opartym na literackich przekazach o działalności naszego słynnego maga - Pana Twardowskiego. Oryginalną muzykę do przedstawienia komponuje Zbigniew Karnecki, scenografem będzie Władysław Wigura. Tematyka najnowszego utworu wrocławskiego choreografa, tak mocno zrośnięta z polskimi tradycjami baletowymi, zachęciła nas do rozmowy z Henrykiem Tomaszewskim na tematy dotykające problemów baletowych, szkolenia i wykorzystania tancerzy oraz jego najbliższej premiery.

PAWEŁ CHYNOWSKI - Coraz częściej reżyseruje Pan w teatrach dramatycznych, co nie zmienia przecież faktu, że jest Pan przede wszystkim choreografem. Świadczą o tym kolejne choreodramy w Teatrze Pantomimy, ale nie doświadczamy tego w repertuarze zespołów baletowych, mimo że nasza wątła wciąż jeszcze kadra choreograficzna nie jest w stanie zaspokoić rosnących wciąż potrzeb na nowe przedstawienia baletowe. Dlaczego tak się dzieje?

HENRYK TOMASZEWSKI - Nasz teatr jest zespołem objazdowym. Pochłania mi więc dużo więcej czasu niż każdemu innemu kierownikowi artystycznemu. Dlatego nie zawsze mogę nawet wywiązać się z obietnic reżyserowania w teatrach dramatycznych, sprawiając tym zawód ich kierownikom. A co by było, gdybym angażował się jeszcze w plany repertuarowe zespołów baletowych, które - na szczęście - nie szukają jak dotąd kontaktów ze mną. Ich obiegowy repertuar ubogi jest zresztą w interesujące tematy. Teatrom operowym chodzi zwykle o pozycje, które w sposób uniwersalny przeznaczone by były na równi dla dzieci, jak i dla dorosłych, dla wszystkich i na wszystkie okazje. Stąd chyba nie kończące się wznowienia "Giselle?, "Jeziora łabędziego" itp" czasami jakaś tradycyjna polska składanka baletowa - pięć, sześć pozycji, które oglądamy na scenach całego kraju.

P.CH. - Sądzę, ze bardzo wiele zależy tu od osobowości i polityki artystycznej kierownika zespołu. W ostatnich latach współpracował Pan przecież z Het Nationale Ballet w Amsterdamie, wystawiając "Byka" Blocha i "Kiedy minie pięć lat" wg Garcii Lorki z muzyką Łuciuka oraz - z Królewskim Baletem Duńskim, pozostawiając tam choreografię pt. "Bagaż" do muzyki Pergolesiego. Zespoły te znakomicie wyważają proporcje między tradycją i współczesnością.

H.T. - Nie wolno jednak zapominać, że są to zespoły niezależne od teatrów operowych, takie jak od niedawna Teatr Tańca Conrada Drzewieckiego. Nie wiem, czy osiągnęłyby swą dzisiejszą sławę, gdyby przyszło im spełniać usługi na rzecz opery, gdyby tancerze ich zmuszeni byli dzielić czas między "Aidę" i "Straszny dwór" po to, by raz w roku pozwolono im na satysfakcję przygotowania jednego wieczoru baletowego. Przecież tak właśnie jest u nas, gdzie zespoły baletowe tkwią wciąż przy operach, jak jakaś przyczepa...

P.CH. - Prosty z tego wniosek, że należałoby te przyczepy podłączać i pozwolić im poruszać się własnymi drogami. Byłoby ich wtedy może mniej, ale za to nieskrępowanych, ruchliwych, o wysokim poziomie artystycznym i obsługujących teren całej Polski...

H.T. - Należałoby, ale też nie dla samego odłączenia. Cóż nam bowiem z samodzielnych zespołów, kiedy brak będzie indywidualności choreograficznych, które mogłyby stanąć na ich czele, udźwignąć ciężar kierowania i nadać im określony profil artystyczny, przełamując jednocześnie niedobre tradycje zespołów przyoperowych.

P.CH. - Pana wrocławski teatr, mimo iż wyrósł z tradycji czysto pantomimicznych, przyjmowany jest obecnie w świecie jako swego rodzaju teatr tańca, w najszerszym tego słowa znaczeniu. Znajduje to swe głębokie uzasadnienie nie tylko w powiększającym się wachlarzu stosowanych przez Pana środków ruchowych, ale i w zmieniającym się stale składzie personalnym zespołu. Odnoszę wrażenie, że coraz chętniej zwraca się Pan ostatnio ku profesjonalnym tancerzom - absolwentom szkół baletowych.

H.T. - To prawda. Kiedy zgłaszają się do nas młodzi tancerze, jestem przekonany, że robią to ze świadomego, głębokiego wyboru. Interesuje ich nasz teatr, mają nadzieję poszerzyć w nim swe umiejętności. Są bardzo przydatni, bo wiedzą po co do nas przyszli.

Trzeba ich oczywiście douczać, ale nie uczyć od początku. Są wprawdzie nieco przeestetyzowani w ruchu, ale z czasem można im to odebrać, gwarantując jednocześnie stałą opiekę nad techniką klasyczną, z której prowadzimy również zajęcia. Przyjmuję ich chętnie, unikając tym samym ryzyka, jakie wiąże się zawsze z mimami przyuczonymi do zawodu, którzy - nawet zweryfikowani - nie zawsze znajdują pracę w momencie rozstania się z naszym zespołem. Tancerz natomiast zawsze pozostanie tancerzem, i jeśli powróci kiedyś nawet do swego pierwotnego zawodu, będzie po prostu bogatszy o nowe doświadczenia.

P.CH. - Pańskie ostatnie słowa wydają się potwierdzać słuszność postulatu nauczania tancerzy techniki pantomimicznej w miejsce tradycyjnej gry aktorskiej, zgłaszanego ostatnio w dyskusji o doskonaleniu programu naszego szkolnictwa baletowego.

H.T. - Nauczanie pantomimy w szkole baletowej byłoby chyba jednak o wiele trudniejsze niż np. w szkole teatralnej. Przecież pantomima ma również swoje "myślenie", które związane jest zawsze z jakimś tematem, z konfliktem, rzadko z muzyką. Nigdy nie ma u nas ruchu dla ruchu - zjawiska typowo baletowego. Uczeń szkoły baletowej zawsze będzie manieryczny w pantomimie, której zasady zdecydowanie kłócą się z zasadami tańca klasycznego - przedmiotu zasadniczego dla wyszkolenia tancerza. Mam w tym względzie pewne doświadczenia z kursów prowadzonych z tancerzami w Kolonii i w Kopenhadze. Ci, którzy mają na co dzień do czynienia z techniką tańca modern - chwytają nieźle zasady pantomimy. Dla typowych klasyków natomiast jest ona zupełnie obca, tak dalece już przywykli do swej manierycznej sztampy aktorskiej, jaką stosują w tzw. mise en scene repertuaru tradycyjnego.

P.CH. - Czy sądzi Pan jednak, że tancerz dzisiejszy powinien być fachowo przygotowany do zadań pantomimicznych?

H.T. - O ile będzie się później od niego wymagało takich umiejętności w pracy zawodowej. W przeciwnym wypadku... trudno powiedzieć.

P.CH. - Wróćmy jednak do Pańskiego Teatru. Ostatniego Waszego choreodramu pod obiecującym tytułem "Przyjeżdżam jutro" nie widziała jeszcze Warszawa, mimo że od jego premiery minął blisko rok i obwieźliście go w tym czasie po całym niemal kraju...

H.T. - Mamy z nim kłopot związany z potrzebą nieco większej niż przyjazna nam zawsze scena Teatru Żydowskiego. Niechętnie natomiast korzystalibyśmy ze scen przedzielonych od widowni kanałem orkiestrowym, obawiając się oddalenia ruchu od oczu widza i utraty kontaktu z publicznością. Sceny pozostałych warszawskich teatrów dramatycznych są natomiast zajęte prawie bez przerwy... Wybieramy się jednak do stolicy w czerwcu, z okazji Panoramy XXX-lecia - chyba już z nową premierą, którą zaplanowaliśmy na maj.

P.CH. - Trudno pewnie jeszcze o niej mówić, ale nasuwa się zasadnicze pytanie, już dzisiaj - w przededniu rozpoczęcia prób do Pańskiego "Pana Twardowskiego". Czemu, decydując się na ten temat, zrezygnował Pan z wersji muzycznej Różyckiego, z którą wiąże się przecież historyczna już dziś kreacja Diabła, stworzona przez Pana ongiś na scenie Opery Wrocławskiej?

H.T. - Sięgnąłem do motywu Twardowskiego, bowiem jest on - moim zdaniem - świetnym tematem dla pantomimy, która najchętniej ukazuje postaci zmienne i ruchliwe. Taką właśnie postacią jest nasz Twardowski: ciągle czyni coś nowego, ulega metamorfozie, a ze swą aktywnością, w przeciwieństwie np. do Fausta, wychodzi zawsze na zewnątrz - na ulicę, na Wawel, do ludzi. Widzę tę postać zupełnie inaczej, niż ukazano ją w libretcie baletu Różyckiego. Opieram się oczywiście, częściowo na Kraszewskim, ale nie szukam tam aspektu legendarnego ani historycznego tej postaci. Interesuje mnie przede wszystkim zagadnienie magii, owej odwiecznej tęsknoty wszystkich ludzi, od króla, aż po paralityka. Każdemu z nich bowiem właśnie magia (a może sztuka?) urealniała zwykle jego marzenia. Odrzuciłem muzykę, do której sam kiedyś tańczyłem, bo jest ona typowa dla widowiska baletowego, poszukującego po prostu jak największej ilości okazji do tańczenia. Jest w tym wszystkim dużo rewiowości, nawet banału - poza polonezem tragicznym oczywiście, który dołączony został zresztą do tego baletu trochę sztucznie. Nasz "Pan Twardowski" powinien chyba wyglądać nieco inaczej...

P.CH. - Oczekujemy go z ogromnym zainteresowaniem...

[data - data premiery "Przyjeżdżam jutro"]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji