Artykuły

Dzień z życia ŁST

Niedzielne spektakle i spotkania sugerują, że najstarszy łódzki festiwal teatralny ma się nieźle - XX Łódzkie Spotkania Teatralne podsumowuje Katarzyna Piwońska z Nowej Siły Krytycznej.

Łódzkie Spotkania Teatralne od dwóch lat mają nowego dyrektora, Marcina Wartalskiego. Pod jego kierownictwem festiwal - tradycją sięgającą lat sześćdziesiątych - przeszedł kilka reform. Niezmienny pozostaje cel, w jakim organizatorzy zapraszają w grudniu publiczność: prezentacja najciekawszych zjawisk teatru alternatywnego. Do Łodzi udało mi się dotrzeć dopiero ostatniego dnia festiwalu, więc poniższy tekst dotyczyć będzie wyłącznie spektakli zaprezentowanych w niedzielę. Tego dnia publiczność mogła obejrzeć trzy zespoły: Teatr Arka z Wrocławia, Radykalną Frakcję Medialną MA2UT z Poznania oraz Tanztheater Derevo (Rosja/Niemcy).

Zespół Teatru Arka tworzą zawodowi aktorzy i kilkoro utalentowanych aktorsko niepełnosprawnych adeptów. Słowa "sztuka" i "terapia" idą u nich w parze - na obu polach osiągają satysfakcjonujące efekty. Przykładem jest choćby spektakl "Świątynia. Dybuk - legendy żydowskie" pokazany podczas ŁST. Ważny już choćby z tego względu, że włącza osoby niepełnosprawne do dyskusji do tej pory zarezerwowanej głównie dla intelektualistów. Artyści Arki zajmą się losami Żydów w Polsce podczas II wojny światowej i tuż po niej. Głos dostaną zarówno ofiary, świadkowie tragedii, jak i oprawca - doktor Josef Mengele, który przedstawi swój punkt widzenia na rzeź (jego zdaniem przyczyniła się do sukcesu nauki). Inspiracje sztandarową literaturą podejmującą tę tematykę są jawne - "My z Jedwabnego" Anny Bikont, "Strach" i "Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa. Autorki scenariusza (R. Jasińska, J. Makus) poszerzają tę listę o teksty takie jak: "Dybuk. Na pograniczu dwóch światów" Szlojme Zajnwila Rapaporta, "Chaskiel" Tadeusza Różewicza, "Antygonę" Sofoklesa oraz "Księga Zohar" i "Eichman w Jerozolimie: rzecz o banalności zła" Hannah Arendt. Krąg inspiracji jest więc szeroki i wyłamujący się poza popularne ujęcie "Żydzi a sprawa polska".

Mniej więcej trzy lata temu sztuka uczyniła kwestię żydowską swoim naczelnym tematem. Pojawiły się dziesiątki spektakli, książek, wystaw - lubelskie Konfrontacje Teatralne poświęciły całą edycję festiwalu temu zagadnieniu. Pokłosiem tego okresu wydaje mi się tyleż zwiększenie świadomości, co... zmęczenie odbiorców. Nie przeczę, że część powstałych dzieł była ważnym głosem. Trzeba jednak dodać, że skutecznie zagłuszanym przez dziesiątki wydarzeń i utworów powstałych "na fali". Wszechobecność jakiegokolwiek zjawiska musi zaowocować przesytem. Stąd też nie zapałałam do "Świątyni..." entuzjazmem, gdy po wejściu do sali zobaczyłam na scenie metalowe słupy (służące do podtrzymywania sieci zasilającej), a z głośników dobiegał monotonny odgłos jadącego pociągu. Mój początkowy sceptycyzm rozpływał się z każdą kolejną sceną, bo u Jasińskiej Żydzi to nie problem, to nie sprawa - to ludzie, ich życie, tradycja i wiara. Twórcy podchodzą do bohaterów spektaklu indywidualnie, a sztandarowe tematy publicystyczne - jak Jedwabne czy wojna - przewijają się w tle jednostkowych cierpień. Tak jest na przykład w scenie, w której rozmowa przyjaciółek schodzi na temat pogromu. Ich rodziny stanęły po dwóch stronach barykady. Polka chce wierzyć w hasło "To nieprawda, że Polacy mordowali Żydów" - i zależy jej nie tyle na obronie swojego narodu, ile na obronie własnego ojca, którego młoda Żydówka widziała pośród oprawców. To oskarżenie wystawi na próbę ich przyjaźń. Antysemityzm godzi więc nie tylko w Żydów - młoda Polka musi wybierać między więzami rodzinnymi a koleżeńskimi, bolesną prawdą i wygodnym kłamstwem. Środek ciężkości przesuwa się tu ze zbiorowej tragedii na osobiste dramaty pokrzywdzonych.

Mimo tego unikatowego, wolnego od publicystyki ujęcia tematu, odbiór spektaklu staje się utrudniony. Arka opowiada nam w "Świątyni..." zbyt wiele historii, co powoduje, że przedstawienie traci tempo. Odczuwa się to zwłaszcza podczas rozbudowanych monologów, w których słowo dominuje nad pozostałymi środkami wyrazu. Zapewne zespół wszedł bardzo głęboko w świat współczesnych żydowskich legend i rozumiem, że trudno było dokonać selekcji, kiedy każdy ludzki los wydawał się wart, by ocalić go przed zapomnieniem. Historie, które oglądamy, nie pochodzą sprzed wieków - wydarzyły się w minionym stuleciu. A jednak ślady zatarły się już tak, że śmiało można je nazywać legendami. Nie udało się jednak znaleźć formuły, która koncentruje uwagę widza od początku do końca.

Bardzo mocnym punktem spektaklu są natomiast sceny z udziałem całego zespołu, wprowadzają one metafizyczny nastrój, zdają się utkane z symboli i niedopowiedzeń. Widz, może się poczuć, jakby oglądał czyjś sen. W pospektaklowej rozmowie reżyserka mówiła, że te sekwencje powstały jako efekt spotkań, podczas których cała grupa rozmawiała o swoich odczuciach dotyczących zagłady Żydów - wypowiedzi zostały spisane, a potem zmienione w słowno-ruchowy kolaż. Równie mocno co oniryczne sceny, oddziałują żydowskie pieśni w oryginalnym języku. Są wykonane z tak szczerą prostotą, że emocje, które niosą, stają się jasne bez konieczności tłumaczenia. Można tu wspomnieć Grotowskiego - bo na jego metody pracy powołuje się Jasińska - który twierdził, że nie trzeba rozumieć słów pieśni, by poznać jej sens. Arka dowodzi, że istotnie tak jest. Śpiewy i oniryczne sceny sprawiają, że podczas spektaklu widz może się poczuć jakby przebywał w świątyni.

W Łodzi przeciwnikiem Teatru Arka były zbyt duża przestrzeń sali kinowej i wczesna pora, która sprawiła, że niewielu widzów dotarło na spektakl. W efekcie trudniej było zbudować więź pomiędzy uczestnikami teatralnego spotkania. Uważam, że w kameralnej przestrzeni świat bohaterów wykreowanych przez zespół Arki magnetyzowałby ze zwielokrotnioną mocą. Mam nadzieję obejrzeć ten spektakl właśnie w takich warunkach i... "odchudzony" o kwadrans.

Byłoby nieetyczne, gdybym pokusiła się o zrecenzowanie przedstawienia Radykalnej Frakcji Medialnej MA2UT, ponieważ opuściłam salę przed końcem "NITRO 002". Mogę jednak wyjaśnić przyczyny wyjścia ze spektaklu. Twórcy wpadli w pułapkę przerostu formy nad treścią. Po około czterdziestu minutach przedstawienia miałam wrażenie jakby jeszcze nic się nie wydarzyło, nic nie zostało powiedziane. Zostało mi w pamięci kilka niepokojących obrazków utrzymanych w estetyce brzydoty kontrolowanej - świetna jest scena, w której bohater rozbiera na kawałki muchę, a z jej szczątków układa kształt podobny do ludzkiego ciała. Bez wątpienia zdjęcia z "NITRO 002" będą intrygować i obiecywać artystyczną ucztę. Na żywo poczynania członków RFM MA2UT wypadają o wiele gorzej. W moim odczuciu, mówiąc wprost: miernie. Miałam wrażenie jakby kilku przyjaciół, którzy nasłuchali się ciężkiego grania, postanowiło przełożyć nagromadzone wrażenia na język teatru. Bez słów - posługują się wyłącznie ruchem, światłem, projekcjami, rekwizytami i oczywiście muzyką. Temat spektaklu bliski jest właśnie heavy metalowym tekstom. Nie przybliżę go trafniej, niż zrobili to sami artyści w informacji zamieszczonej w folderze: Nitro i jego fantasmagoryczna szata objawia zlep majaków z pogranicza jawy i snu, pokazujących psychofizyczną kondycję bohatera. Człowieka uwikłanego w wewnętrzny świat, w którym tkwi, generuje swoje fobie, urazy i marzenia. Zaangażowany w ryzykowne, wymykające się spod kontroli natręctwa i zachowania, ucieka od życia myśląc, że żyje... Obsesyjny stan staje się jego rzeczywistością i więzieniem zarazem, w którym zastyga... Wystarczy użyć kilku trudnych słów, by banał zmienił się w poważna sprawę. Ubogie w sensy sceny wykonawcy celebrują ze zbytnim namaszczeniem. Groza, jaką zapowiadał początek, po chwili przechodzi w sztuczny patos. Atmosfera wytworzona przez muzykę i niejasność poczynań postaci może dawać poczucie obcowania w nie lada dziełem - tymczasem to teatralny bubel. Poza sceną z przemianą owada w człowieka nic nie zaskakuje: jedzenie kawału surowego, tłustego mięsa, trochę przemocy, tajemniczy mężczyźni w czerni i bieli zajmujący się głównie majestatycznym kroczeniem po scenie lub staniem na baczność i... to by było wszystko, co mieli do zaproponowania twórcy "NITRO 002".

Wieczorem Tanztheater Derevo zaprezentował łódzkiej publiczności "Improvisations Anton & DEREVO" figurujące w programie festiwalu jako premiera. W istocie należałoby ten pokaz nazwać "work in progress", bo widownia obejrzała kilkanaście niezależnych etiud, które w przyszłości być może staną się częścią większych całości. Nad niektórymi artyści pracują już od dawna, inne powstały dopiero podczas próby przed występem. Ostateczny kształt performansu ustalał się na oczach publiki, bo dźwięki komponowane byłe przez Antona Adasinskiego na żywo. Co więcej: miejsce, w którym ustawiono instrumenty (beczka, blaszany garnek z wodą, gitara elektryczna) uniemożliwiały mu obserwowanie tancerzy. Nie była to więc może premiera sensu stricto, ale z pewnością wydarzenie wyjątkowe i niepowtarzalne, bo improwizowane.

Z tego typu występem jest jak z tomikiem poezji - do jednych wierszy chce się wracać i długo rozpamiętuje, inne szybko odchodzą w zapomnienie lub nużą już w lekturze. Na szczęście tancerze Dereva są wybornymi poetami sceny. Mimo że występowali w dużej Sali Teatru V6, udało im się stworzyć intymny nastrój. Być może przyczynił się do tego Anton Adasinsky, który od początku do końca utrzymywał kontakt z publicznością. Etiudy wzruszały, ale i wywoływały uśmiech, który czasem przeradzał się w gromki śmiech. To jeden z tych spektakli, który nie jest "na temat", ale próbuje wyciągnąć z widza, to co kryje się w jego duszy.

Niedzielne spektakle i spotkania sugerują, że najstarszy łódzki festiwal teatralny ma się nieźle. Szczególnie cennym punktem programu są rozmowy pospektaklowe. Jeszcze dwa lata temu, kiedy ŁST miały formułę konkursową każdy dzień kończyło spotkanie wykonawców i widzów z jurorami, podczas którego komentowano wszystkie spektakle. Obecnie zrezygnowano z przyznawania nagród, ale na szczęście pozostały dyskusje, z tym że odbywają się tuż po spektaklu. Moderatorzy przepytują twórców i dzielą się własnymi spostrzeżeniami, widzowie oczywiście mogą również zabierać głos. Spotkanie z Zespołem Teatru Arka prowadziła Agnieszka Piasecka. Pojawiły się głosy publiczności, mówiące o nierównym podziale ról pomiędzy zawodowych aktorów a adeptów. Jasińska wyjaśniła, że zaangażowanie osób niepełnosprawnych zależy od tego, co udało im się wypracować. Nie można w imię sprawiedliwości wymagać od nich uczestnictwa, na jakie nie są gotowi.

Po występie teatru Derevo z Antonem Adasinskym rozmawiała Józefina Halina Bartyzel. Założyciel rosyjskiej grupy opowiadał o wizji teatru, którą realizują i stojącej za tym filozofii życia. Oszczędność środków wyrazu ma koncentrować uwagę widza na tym, co najważniejsze - na aktorach, którzy są w stanie zabrać każdego z odbiorców w głąb jego własnej duszy. Jeżeli zaś używają specjalnego oświetlenia podczas występów, to nie dla spektakularnego efektu wizualnego. Światło ma się odbijać w oczach aktora i uwypuklać jego emocje.

Do tych pochwał pod adresem festiwalu muszę jednak dołożyć łyżkę dziegciu: niedzielne spektakle nie cieszyły się zbyt wielkim zainteresowaniem publiczności. Zdziwiła mnie spora liczba wolnych miejsc podczas występu legendarnej grupy Derevo i zasmuciła obecność tylko garstki publiczności na "Świątyni..." Teatru Arka. Zwłaszcza, że podczas mojej poprzedniej wizyty na "Łódzkich" dwa lata temu, standardem były wypełnione sale, spontanicznie tworzące się "rzędy podłogowe" i dziesiątki chętnych w kolejce po "bilet na wolne miejsce".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji