Artykuły

Obwisłe stroje, dżinsy, dresy z kapturami. Uliczny slang

"Faza delta" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Korczak w Dzienniku Pomorza.

Czy sensowne jest wystawienie sztuki o zbrodniarzach? Czy nie jest to kreowanie negatywnych wzorców? A może tkwi w tym głęboki sens? Młody, utalentowany, ze znaczącym dorobkiem dramatopisarz, Radosław Paczocha, taki właśnie dramat napisał, a wytrawny reżyser, Adam Orzechowski, wystawił na scenie "Malarnia" Teatru Wybrzeże w Gdańsku. I dobrze, że doszło do kontrowersyjnej realizacji.

Obejrzałam trzeci z kolei spektakl, w niedzielę, 15 stycznia 2012 r. z publicznością, która bilety kupiła, sala wypełniona była niemal do ostatniego miejsca. Tym bardziej reakcje widzów były ciekawe, świadczyły w co i jak trafia dramat, rozgrywający się na scenie.

Już na początku dowiadujemy się, że popełniono zbrodnię - zgwałcono dziewczynę, zamordowano dwóch mężczyzn. I rzecz sceniczna zaczyna się wartkim rytmem toczyć wciągając coraz głębiej i bez reszty siedzących na początku po drugiej stronie, z czasem coraz bardziej po stronie tej samej, widzów.

Pojawia się trzech młodych mężczyzn z małego miasteczka: Mastodont - gra postać Piotr Chys , Misiek - Michał Jaros i Liszaj - Piotr Witkowski. Twarze, sylwetki, jakich wiele wokół na ulicy, stadionie piłki nożnej, może i w kinie, a już na pewno na terenie wielkich osiedli mieszkaniowych. Mastodont, Misiek i Liszaj poruszają się niedbale, jakby nie umieli zsynchronizować rąk i nóg, co chwilę potrząsają głowami - czy to nerwowo, czy z braku programu na życie. Ubrani w niechlujne, obwisłe stroje, dżinsy, dresy z kapturami, trudno nawet zapamiętać, co kto na sobie miał. Ich sposób porozumiewania się to bełkot i uliczny slang, co drugie słowo k j h Wulgaryzmy wypełniają ubóstwo słownika. Występuje też porażające ubóstwo myślenia. Oni najwyraźniej czegoś chcą, ciągnie ich do niezwykłego, wspaniałego, niepowtarzalnego. Jeden na pewno pracuje, rozwozi meble do mieszkań, co do pozostałych - trudno powiedzieć, być może są bezrobotni, albo dopiero co pokończyli szkoły. Rozmawiają, co robić w weekend, przechwalają, starają się sobie nawzajem zaimponować, wysuwają pomysły na atrakcyjne spędzenie czasu.

W mediach "czynniki kulturotwórcze". Narkotyczny trans

Jakie zaplecze mają w sobie? Co czytali? Chyba nic. Jakie miejsca kultury przeznaczono w ich miejscowości dla nich - oprócz knajpy? Czy należeli kiedyś do sekcji sportowej? Czy ktoś z pedagogów, lokalnych władz powierzył im choć na chwilę jakąś odpowiedzialną rolę społeczną i pochwalił za to, co pożytecznego zrobili? Na pewno godzinami ślęczą przed telewizorami, ale czy opowiedzą treść jednego filmu? W oczach mają migające reklamy luksusowych niedostępnych towarów i strzępy audycji publicystycznych o "czynnikach kulturotwórczych". Pasjonuje ich piłkarski mecz, ale czy z uwagi na zdrową rywalizację, czy rozróby, jakie w tym czasie mają często miejsce? Kto z nimi rozmawiał poważnie o życiu, z kim się liczą i kogo mają za autorytet? Wkrótce się okazuje, że mieszkają z matkami, które na co dzień wiążą koniec z końcem, a w niedzielę idą do kościoła. Czy któryś z nich choć trochę pamięta swojego ojca?

Atmosfera staje się coraz bardziej gęsta. Trzech chłopaków wdaje się w przygodna znajomość z barmanką, Justyną (debiutuje w Teatrze Wybrzeże Sylwia Góra-Weber), w zamkniętym barze, zaczynają wchodzić w swoisty narkotyczny trans. Na początku tylko jest szaro, zaraz się to zacznie zmieniać.

Od momentu, kiedy cała czwórka zażywa narkotyk, przebieg zdarzeń robi się coraz bardziej ponury, straszny, dzieją się rzeczy obrzydliwe tak bardzo, że aż trudno uwierzyć, że można coś takiego wymyślić. A jednak wszystko to mocno osadzone jest - niestety - w realiach. Ekscytacja pod wpływem pigułek narasta, uczestnicy seansu wchodzą w nieznane im światy, zmienia się sceneria. Przenoszą się do jakiegoś wyimaginowanego sex klubu z pluszowym dywanem, tandetnymi, błyszczącymi, dyskotekowymi kulami, rurą i ciężkimi - to narzędzie zbrodni - barowymi krzesłami. Gdy cała czwórka wchodzi w ostrą tytułową "Fazę delta" - zaczyna się zatracanie więzi z rzeczywistością. Uczestnicy zdarzeń mają wrażenie, że walczą z fantomami, tymczasem gwałcą dziewczynę i dokonują podwójnego mordu.

Dominuje na trzema mężczyznami Justyna. Sylwia Góra-Weber stworzyła postać wulgarną poza granice wyobrażeń, bez zahamowań. Ona rządzi chłopakami, stawia warunki, jest żelazną dziwką, która też chce się "zabawić", ale przy tym jak najmniej się ubrudzić.

Oni nie są z drugiej strony szyby. Wykonać choć jeden ruch

Przedstawienie toczy się przez półtorej godziny bez przerwy, napięcie stopniowo narasta. Teraz widzimy całą czwórkę, która, po aresztowaniu, dokonuje retrospekcji zdarzeń, odtwarza minuta po minucie fakty. Narkotyczny szał opadł. I wtedy dowiadujemy się, co w kim tkwi. Mamy do czynienia z wykrętami i kłamstwami nie do opisania, dzieje się coś w rodzaju psychodramy. Wychodzą z bohaterów słabość, strach, zagubienie, niedojrzałość. Każdy po kolei odsłania się do bólu i rozbraja widza, broniąc się przed odpowiedzialnością, żeby się wymigać przed więzieniem, na które już są skazani. Każdy z nich wywołuje to sympatię, to współczucie, to litość, to nieopisany protest, po chwili bezradność i złość. Michał Jaros w roli Miśka jest tak przekonywujący, że chwilami wywołuje wrażenie naturszczyka wyciągniętego z przesłuchania na rozprawie. Podobnie jest z Piotrem Witkowskim w roli Liszaja, to zbrodniarz z anielską buzią, kochający mamę i troszczący się o nią, zatracający granice między dobrem a złem. W rolę Mastodonta stara się jak najlepiej wcielić Piotr Chys, to jeszcze inny typ człowieka, chyba najbardziej tchórzliwy i zdolny do zdrady. Szkoda, że u aktora tak często szwankuje dykcja. W końcowej scenie Justyna przeistacza się w niewinną kobietkę w białej sukience i czerwonych szpilkach wychodząc z przygód obronną ręką, bo dostaje rok więzienia w zawieszeniu. Aktorka w końcowej scenie daje znowu popis doskonałej gry, stopniuje nastroje, zachwyca dynamiką głosu, stworzyła Justynę niezwykle krwistą, sugestywną. Czekamy na następne udane role Sylwii Góra-Weber na naszej scenie.

Pod koniec spektaklu presja, jaką realizatorzy wywierają na widzach, staje się wprost nie do wytrzymania. Poraża do głębi wiwisekcja bohaterów, bo coraz bardziej się przekonujemy, że oni nie są z drugiej strony szyby, ale chodzą wśród nas. Ból fizyczny u widza wywołuje przez kilka minut zbyt wielka ilość dyskotekowych decybeli, ten zabieg też ma uzasadnienie i sens. Obecni na sali rodzice drżeli o swoje dorosłe - niedorosłe dwudziestoletnie dzieci, bo przecież chodzą do klubów, mogą spotkać kogoś nieznajomego, który zaproponuje im pigułkę, a potem. Ale widziałam także widzów na trzecim spektaklu "Fazy delta", którzy w momentach tragicznych - z podobnymi reakcjami spotkałam się w konie - śmiali się!

Reżyser, Adam Orzechowski, wiedział, co robi, sięgając po tekst i osiągnął zamierzony cel.

Polecam spektakl uprzedzając, że nie jest łatwy w odbiorze. Po wyjściu z teatru przez dłuższy czas trudno się z wrażeń otrząsnąć, ale warto sztukę zobaczyć, aby - każdy ze swojej perspektywy - mógł wyciągnąć wnioski i wykonać choć jeden ruch aby mniej zdarzało się podobnych dramatów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji