Wyciągnęli cztery asy
Śpiewają, improwizują, uprawiają akrobatykę. Czterech wspaniałych: Jan Peszek, Jan Frycz, Mikotaj Grabowski i Bogdan Słomiński wystąpią gościnnie w Studio Buffo z głośnym spektaklem "Kwartet dla czterech aktorów".
W niemieckiej, włoskiej i angielskiej wersji językowej widzieli go już m.in. Meksykanie, Irańczycy, Anglicy, Niemcy i Skandynawowie. Pewnie nie żałują, bo obejrzenie widowiska, które z niczego tworzą na scenie aktorzy, warte jest każdych pieniędzy. Czterech muzyków poszukuje w ponadgodzinnym widowisku ideału sztuki, formy, którą wszyscy mogliby zaakceptować. Nie ma tu fabuły w tradycyjnym rozumieniu. Fabułą jest to, co danego wieczoru zdarzy się miedzy aktorami na scenie.
Tekst wymaga od wykonawców nie lada umiejętności: autor każe im improwizować, śpiewać, uprawiać akrobatykę i konkurować na miny. "Kwartet..." to również sztuka o aktorach, o ich pracy, a więc narracja jest na tyle ciekawa, na ile interesująco aktorzy potrafią o sobie opowiedzieć. A ta czwórka, proszę mi wierzyć - potrafi.
Do Buffo warto wybrać się, tym bardziej, że to może ostatnia już okazja, by zobaczyć "Kwartet..." na tej scenie.
Jeszcze się ruszamy
- uspokaja Jan Peszek (l.59), aktor doborowego kwartetu
- Ile to już lat minęło od premiery "Kwartetu"?
- W formie, w jakiej gramy go obecnie - na pewno kilkanaście. Wcześniej spektakl przeznaczony był na estradę. Mikołaj Grabowski postanowił wyreżyserować go dla teatru po naszej wizycie w Meksyku. Na festiwalu, na którym występowaliśmy, trochę przeszarżowaliśmy z improwizacją i Mikołaj, który wówczas studiował reżyserię, bardzo się zdenerwował, o mało nas tam nie pobił. Wydaje mi się, że to wtedy postanowił nadać spektaklowi bardzo precyzyjny, teatralny kształt.
- Po tylu latach jeszcze się panom nie znudziło?
- Nie mogło, bo gramy w miłym towarzystwie. A jeszcze kiedy publiczność szaleje, to aktorowi chce się grać bardziej niż kiedykolwiek. Poza tym Schaeffer pisze tak, że trudno się nim znudzić.
- To przedstawienie wymaga od aktora szczególnych talentów improwizatorskich. Czy to trudna sztuka?
- Udana improwizacja to w aktorstwie najwyższa jakość, ale wbrew temu, co widzi publiczność, "Kwartet" ma bardzo dokładny harmonogram. Improwizowane są właściwie tylko dwie sceny: jedna z udziałem widzów i ta, w której śpiewamy piosenkę. Oczywiście, każdy spektakl jest trochę inny, ale o specyficznym charakterze wieczoru decyduje przede wszystkim widownia.
- Jak Panowie radzą sobie z akrobatyką na scenie?
- Domyślam się, że młodzi przychodzą na spektakl również w tym celu, żeby zobaczyć, czy dziadkowie jeszcze sobie poradzą, czy wlezą na siebie i się nie zwalą. A my, póki co, jeszcze się ruszamy, w końcu utrzymywanie dobrej formy fizycznej to jeden z obowiązków aktora.
Rozmawiała Anna Dawidziuk