Artykuły

Edyp i polski naród w klatce

Skrajnie naturalistyczne przedstawienie komentuje jej współczesne życie polityczne Ukrainy i jego wpływ na tak zwanego szarego człowieka - o spektaklu "Edyp. Psia klatka" w reż. Vlada Troitskiego z Centrum Sztuki Współczesnej DAKH prezentowanym na XVI Międzynarodowym Festiwalu Konfrontacje Teatralne w Lublinie pisze Katarzyna Krzywicka z Nowej Siły Krytycznej.

Zdezorientowani widzowie są prowadzeni przez długi ciemny korytarz do sali, w której ledwo tlą się jarzeniówki. Aktorzy wpychają wszystkich po schodkach na ogromną metalową konstrukcję. Kiedy oczy przyzwyczają się do takiego oświetlenia, widać, że stalowa konstrukcja, na której poustawiane są krzesła, wypełnia całą salę i stanowi z zewnątrz miejsce dla widzów, zaś wewnątrz - klatkę dla aktorów. By zobaczyć spektakl, należy się nachylić i między prętami obserwować, co dzieje się w jej środku.

A tam ściśnięci w klaustrofobicznych, śmierdzących, brudnych celach, na legowiskach ze szmat i papierów leżą aktorzy. To więzienie, w którym "szefem" jest umięśniony siłacz w pasiastym podkoszulku. Jest bezwzględny, nie oszczędza nawet kobiet - za nieposłuszeństwo bije do nieprzytomności. By podporządkować sobie tłum, zastrasza, szykanuje, odmawia posiłku. Jednak pozornie w tym więzieniu panują równe prawa - szef pyta, czy ktoś ma coś przeciwko, ma coś do powiedzenia? A po milczeniu pełnym przerażenia kwituje: "No widzicie, nikt nie oponuje, zatem zgadzacie się na tutejsze warunki". Jedynym przejawem buntu, na jaki pozwalają sobie czasem więźniowie, jest śpiew. Nucą zatem tradycyjne ludowe melodie ukraińskie. Jednak są one szybko tłumione przez gromki śpiew nadzorcy i jego ludzi, którzy nie przebierają w słowach: "W dupie mamy wasze zdanie! Sracie nie śpiewacie!"

Człowiek traktowany jest jak zwierzę. Zamknięty w smrodzie i ciasnocie, nie może decydować o swoim losie, nie ma prawa głosu. Jest ciągle inwigilowany, nawet w sytuacji intymnego zbliżenia strażnik z ciekawością oświetla go latarką. Rytm życia wyznaczają uderzenia metalowego pręta o kraty: wszyscy jedzą w tym samym czasie obrzydliwą papkę z chleba i wody, myją się na oczach innych, zasypiają na rozkaz. DAKH pochodzi z Ukrainy i w taki skrajnie naturalistyczny sposób komentuje jej współczesne życie polityczne i jego wpływ na tak zwanego szarego człowieka. Naturalizm owy wyraża się zarówno w scenografii, grze aktorskiej (bardzo wiarygodna scena oddawania moczu ze strachu) oraz językowej (wulgaryzmy). Snuta opowieść jest na tyle uniwersalna, że można odnieść ją do każdej sytuacji zniewolenia, gdzie zachodzi reifikacja czy animalizacja człowieka - to metafora dyktatur, wojen, konfliktów społecznych.

Przez całą tę cześć spektaklu w małym kojcu, ustawionym wewnątrz wielkiej klatki, zamknięty jest mężczyzna. Dostaje najmniejsze racje żywieniowe, jest najmocniej szykanowany, brutalnie bity, a żyjące obok kobiety nie mają do niego dostępu. To buntownik, zagrożenie dla porządku, ustanowionego przez rządzącego tu siłacza. Za jego sprawą kobiety wszczynają bunt w więzieniu - ich śpiew nabiera mocy, staje się rozpaczliwy, słychać w nim wołanie o pomoc. Prócz niego jedyne, co są w stanie zrobić, to wyciąganie w błagalnym geście rąk przez kraty, łapanie widzów za nogi, podawanie karteczek z wiadomościami. Bunt stłumiony jest bezwzględnie - szef i jego świta wyskakują na klatkę, na poziom widzów i układają pod naszymi nogami podłogę z desek, tym samym zabudowując klatkę, ograniczając zupełnie dostęp światła do środka. Zamykają jak w trumnie, jak w pudełku te krzyczące, rozpaczające kobiety. A widzom każą się jak najszybciej wynosić, nie dając możliwości zastanowienia się, podjęcia próby ratunku, czy choćby sprzeciwu.

W drugiej części spektaklu to publiczność zostaje wepchnięta do wielkiej klatki. Skurczeni w ciasnych kojcach pomiędzy śmierdzącymi szmatami, widzowie zaczynają zastanawiać się, do czego posuną się twórcy. Aktorzy pojawiają się nad nami, na zewnątrz klatki, i odgrywają "Edypa" Sofoklesa. Cała ta część spektaklu jest patetyczna: dialogi i monologi cechuje podniosłość, bohaterowie skąpani w mroku oświetlają sobie strumieniem światła tylko twarze, przepięknym śpiewem imitują wystąpienia chóru antycznego. Działania są powolne, majestatyczne, słowa rzucane z rozmysłem, a każdy ruch ważony. Aktorzy ubrani w długie ciemne peleryny poruszają się z rzadka, całą uwagę skupiamy więc na wypowiadanym przez nich słowie. Przez to mamy wrażenie, że czas się dłuży, nie możemy wysiedzieć w ciasnocie boksów. Gdy widzowie znajdują się na zewnątrz klatki, czyli na jej górze, da się odczuć przewagę, jaką daje im poczucie bezpieczeństwa. Pozostają jedynie obserwatorami, którzy zawsze mogą salwować się ucieczką. Gdy zostają zamknięci pod stopami aktorów, w ciemnej, niskiej norze, rodzi się poczucie zagrożenia. Teraz to twórcy rozdają karty, decydują o losie swoich widzów. Lekkie przerażenie równoważone jest w wielu wypadkach durnym chichotem.

Połączenie dramatu Klima "Psia klatka" z tragedią Sofoklesa z początku wydawać się może dziwne, bezpodstawne. Jednak z czasem uświadamiamy sobie, że przecież świat ludzi w klatce sprowadzony został do najprostszych czynności, potrzeb, nieskomplikowanych komunikatów. Oni są na dole całej drabiny (politycznej, społecznej?), zaś na jej górze stoją władcy (królowie, rząd?), targani wielkimi rozterkami, rozprawiający o losie człowieka. Jednak w gruncie rzeczy rozprawiają jedynie o sobie, nie pamiętają przecież o tłumie (społeczeństwie?) pogrzebanym przed chwilą pod ich stopami.

Edyp zaślepiony hybris jest uwięziony przez własne myślenie, nie rozpoznaje ciążącego nad nim przeznaczenia. Tak jak uwięzieni w boksach pod jego stopami, czuje, że nie ma ucieczki, więc postanawia się poddać. Wchodzi do tego samego kojca, który w pierwszej części spektaklu zajmował buntownik. Jego dosłowne uwięzienie stanowi odzwierciedlenie metaforycznego zamknięcia się w klatce własnych przekonań i własnej pewności. To przestroga przed szczelnym zatrzaśnięciem świadomości. Gdyby miał umysł i oczy szeroko otwarte, inaczej mogłyby się potoczyć losy jego i rodziny.

Na zakończenie pojawia się szef i jego świta, którzy zabierają się za układanie pod swoimi stopami podłogi z desek. Zabudowują sufit i całą klatkę, w której siedzą widzowie. Wreszcie, gdy panuje już zupełna ciemność, uchylają na moment wieko tej ogromnej trumny i pytają: "Z jakiego jesteście kraju? Potraficie jakąś piosenkę, macie jakiś hymn? Pogrzebaliśmy wasz naród, a wy nie protestujecie, nic nie śpiewacie, by się zjednoczyć i nam przeciwstawić?". Początkowo odpowiedzią było jedynie milczenie i nerwowy chichot, potem rozpoczęły się próby jednoczenia. Okazało się, że jedyną piosenką, jaką my Polacy jesteśmy w stanie z siebie wykrzesać w takiej sytuacji, jest "Sto lat!". Polacy, wolni od reżimu i strachu, zapomnieli tak szybko, ile to razy w historii ktoś próbował pogrzebać Polskę. Ukraińcy dali swoim widzom z Polski lekcję prawdziwej walki i buntu. Mimo że otworzyli wreszcie klatkę, po tym spektaklu nie da się uwolnić od myśli: dlaczego ja również nie zaprotestowałam?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji