Artykuły

Każdy ma swego rewizora

- Każdy z nas ma takiego rewizora, na jakiego sobie zasłużył, skrojonego ze swoich lęków, potrzeb, chęci, wyobrażeń - AGATA DUDA-GRACZ o spektaklu "Według Bobczyńskiego" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.

Magda Piekarska: Kim jest w pani spektaklu Bobczyński?

Agata Duda-Gracz: To taki Hamlet, ale jak z Breughela. Hamlet, który nie ma rozterek i dylematów typu "być albo nie być" - on chce być, chce zaistnieć. To tzw. szary człowiek, przeciętny widz, ten, który nie mieści się w kadrze, dla którego zawsze brakuje krzesła. Tak naprawdę to jest każdy, kto chce przez innych zostać zauważony. To właśnie Bobczyński wypowiada to zdanie, które wyrwałam ze środka tekstu i przełożyłam na początek: "Proszę jak najpokorniej - jak pan pojedzie do Petersburga, niech pan raczy powiedzieć tam różnym możnowładcom, senatorom, admirałom, że, właśnie, wasza ekscelencjo, albo jaśnie oświecony książę, w tym a tym miasteczku mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński. Tak niech pan łaskawie powie: mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński".

Każda z postaci prosi o coś konkretnego, ma jakieś określone marzenie: władza, kariera, pieniądze, małżeństwo, szczęście, powodzenie, sława. A on nie, on chce po prostu być - dlatego go wybrałam. Poza tym Bobczyński u Gogola uruchamia całą akcję, to on przynosi wiadomość o przyjeździe rzekomego rewizora, to on poniesie konsekwencje za całe to zamieszanie. Jego świat najpierw urośnie, a potem się zawali. Ale to jego marzenie, a nie pozostałych bohaterów, zostanie spełnione. Im się nic nie przydarzy, jemu uda się zaistnieć. I zapłaci za to karę.

Chlestakow, którego u Gogola biorą za rewizora, u pani się nie pojawia. Gdzie on jest?

- Może w pani? Chciałam pokazać, że każdy z nas ma Chlestakowa na swoje podobieństwo, takiego rewizora, na jakiego sobie zasłużył, skrojonego ze swoich lęków, potrzeb, chęci, wyobrażeń. Ten rewizor jest jak Bóg - niby jest wśród nas, ale nie można go złapać za rękę. Stoi gdzieś tuż-tuż, może za drzwiami. W przypadku mojego spektaklu siedzi gdzieś na widowni. Gdyby rewizor był określonym człowiekiem, przestałby być groźny. Gdyby miał twarz, można byłoby go oswoić. Byłby namacalny, konkretny.

To jest jak z Bogiem albo diabłem - nigdy ich nie widzieliśmy, a jednak istnieją w naszej świadomości. Można poczuć ich obecność, ale nie można ich pokazać. Stąd pomysł na plakat do spektaklu z maską Beksińskiego, która jest może resztką czegoś, duchem, znakiem.

Od razu wiedziała pani, że Chlestakowa tutaj nie będzie?

- Tak, odkąd przeczytałam "Rewizora" pod kątem wystawienia go we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Nie chciałam zrobić satyry na określoną klasę społeczną czy dramatu urzędniczego, bo wydaje mi się, że ten utwór jest o wiele bardziej pojemny. Tak został napisany. Rewizor jest jak Godot u Becketta, tylko problem polega na tym, że ten Godot przyjeżdża. I bohaterowie go widzą. A mnie bardziej interesowało to, co pojawienie się rewizora robi z postaciami - jedne się starzeją pod jego wpływem, inne dziczeją, jeszcze inne mądrzeją, dojrzewają, sprzedają się, prostytuują.

Czego uczy panią Gogol?

- Bardzo uczciwego, okrutnego, szczerego, pozbawionego bufonady i pychy podejścia do świata i do człowieka. On opisuje świat tak, jak Breughel go malował - bez nadęcia, nadwiedzy, dystansu, jaki daje przeświadczenie, że oto ja, artysta, pochylam się nad małym, zwykłym człowiekiem. Z takiej perspektywy ludzie rzeczywiście wydają się śmieszni, maluteńcy. A Gogol jest najbardziej malutki spośród wszystkich postaci, jakie opisuje.

Poza tym wydaje mi się, że jest w nim coś cudownie niemodnego. A ja bardzo szanuję wszystko, co niemodne. Gogol trąci myszką w pięknym tego słowa znaczeniu. Podaje surowo i boleśnie stare prawdy - o ludzkim strachu, małości, a jednocześnie pisze o nich z ogromną miłością. Ten brak pychy jest niezwykle rzadkim zjawiskiem. Poza tym twórczość Gogola daje ogromne pole do interpretacji. Cudownie jest robić spektakle na motywach jego utworów, ponieważ jest tak nieprawdopodobnie pojemny.

Uczy pokory?

- Na pewno.

Tego trudno się nauczyć artyście.

- Ale ja nie jestem artystą, proszę pani! Słowo "artysta" kojarzy mi się z pijakiem. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie czasem nie ponosi. Pewnie, że tak. Wydaje mi się na przykład, że jestem bóg wie jak do przodu właśnie przez to, że jestem tak programowo niemodna. To też jest pycha. A Gogol nie pozwala się od ziemi oderwać, mówi: "Rozejrzyj się wokół siebie, nie zagalopuj się za daleko". Syntezą tego wszystkiego, o czym pisze, jest zdanie, które ostatecznie nie weszło do mojego spektaklu: "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie". To piękne, ludzkie, dojmujące.

Osadziła pani swoją opowieść w przestrzeni, która nie pozwala tej historii przypisać do konkretnego czasu. Dlaczego?

- Żeby wytrącić widza z takiego bezpiecznego poczucia, które pozwoliłoby mu obejrzeć spektakl, a potem wzruszyć ramionami, pomyśleć sobie: "To, co wydarzyło się gdzieś na prowincji w carskiej Rosji, przecież mnie nie dotyczy" i w spokoju pójść o domu. Kiedy Klata zrealizował "Rewizora" w Wałbrzychu, przesunął akcję utworu w czas nam bliższy, ale znów zamknął tę opowieść w określonych ramach. A ja nie chciałam tego robić. Nie chcę dookreślać "Rewizora" żadną epoką, obyczajowością historyczną, geograficzną. Nie chcę żadnej ściany pomiędzy nim a nami.

Z drugiej strony, wydaje mi się, że robienie takiego lustra w skali jeden do jednego - że oto wszystko, o czym opowiadamy, dzieje się tu i teraz, we Wrocławiu - nie ma sensu. Bo przekaz Gogola jest szerszy, bardziej abstrakcyjny. Dlatego staram się oderwać go od rzeczywistości polityczno-społeczno-ekonomicznej i bardziej osadzić w tematyce związanej z przemijaniem, dojrzewaniem, starzeniem się, strachem, umieraniem, potrzebą bycia, potrzebą miłości.

Pani reżyseruje, tworzy scenografię, kostiumy. Co pojawia się jako pierwsze, kiedy zaczyna pani pracę nad spektaklem - obraz czy tekst?

- Najpierw jest potrzeba opowiedzenia danej historii. Potem tekst, który uruchamia obsadę. Aktorzy uruchamiają scenariusz. Kiedy jest gotowy, zaczynam budować przestrzeń sceniczną. Jak już mam ją w głowie, pojawia się kostium - jako ostatni element.

Często, przyjeżdżając na próby, nie mam jeszcze projektów kostiumów. Chyba że znam aktorów, z którymi pracuję. W tym przypadku dotyczy to tylko Tomka Schimscheinera, bo całą resztę aktorów miałam zaszczyt poznać dopiero na próbach. I to jest najbardziej niesamowite. Bo po tym, co ja sobie przy biurku wykombinuję, pojawiają się oni, ze swoimi osobowościami, rodzajem energii. I wtedy dopiero zaczyna się kombinowanie. Zanim poznałam Ewelinę Paszke-Lowitzsch, nigdy nie wpadłam na to, że matka w moim spektaklu może wejść na scenę w ogromnym kapeluszu z owoców na głowie. Albo że Kasia Z. Michalska może mieć sukienkę uszytą z pluszowych misiów i być jedną wielką maskotką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji