Artykuły

Dobór naturalny reżyserów

Rozmowa z Zygmuntem Hubnerem, dziekanem Wydziału Reżyserii warszawskiej PWST

- Co Pan jako dziekan Wydziału Reży­serii - wie o losach swoich absolwentów? Czy szkoła śledzi ich zawodowe poczyna­nia, interesuje się tym, co robią?

- Przyznam się, że wiemy niewiele. Obserwujemy jedynie ich początki, pierwsze prace - tzw. warsztaty, przed­stawienia dyplomowe. A i tak z tru­dem wykonujemy to zadanie. W dwie, trzy osoby jeździmy po całej Polsce, bo przecież nasi absolwenci rozjeżdżają się do rozmaitych ośrodków. Więc nie je­steśmy w stanie obserwować ich przez dłuższy czas.

- Nie dziwię się zresztą, gdyż trudno do nich dotrzeć. Przedstawienia młodych re­żyserów rzadko na przykład budzą zainte­resowania krytyki. Jak Pan sądzi, dlacze­go tak się dzieje?

- Wszystko zależy od gustów i mo­dy. W filmie istnieje moda na debiuty, więc tam każda pierwsza realizacja młodego reżysera jest dość wnikliwie recenzowana. W teatrze panuje moda na nazwiska. Dostrzega się prace uzna­nych twórców. Z pewnym zdziwieniem czytam znakomite recenzje z kolejnych inscenizacji, jakie robi:pewien znako­mity reżyser, ponieważ widzę, jak kła­dzie te przedstawienia. Ale on właśnie ma nazwisko. Nie mają go ci młodzi, którzy dopiero zaczynają pracę w tea­trze.

- A jednak mimo wszystko reżyserowi teatralnemu nie jest trudno zadebiutować...

- Z tym debiutem bywa różnie. Nie­które teatry w mniejszych ośrodkach li­czą na młodego reżysera, sądząc, iż oży­wi on dość skostniałą atmosferę panu­jącą i w zespole, i w środowisku. Czy ci młodzi rzeczywiście sprawdzają się w tej narzuconej im przez teatr roli, to już odrębny temat.

- Nie dał mi Pan jednak skończyć tego zdania. Ma bowiem ono dość istotny dal­szy ciąg. Sam debiut nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji. Może być przecież sukcesem i nic z tego nie wynika. Może być porażką i efekt tego dla debiutanta jest właściwie taki sam.

- Istnieje bowiem jeszcze coś takie­go jak siła przebicia. Dla reżysera tea­tralnego to wręcz niezbędna umiejęt­ność zawodowa. Choć oczywiście zupeł­nie odrębną kwestią jest nakład sił i środków, jakie wkładają ci młodzi lu­dzie, by znaleźć kontrahenta dla swoich pomysłów. Nie raz i nie dwa muszą w tym celu przemierzyć całą Polskę wzdłuż i wszerz.

- Czyżbyśmy mieli nadprodukcję reżyse­rów teatralnych?

- Jeszcze nie, ale chyba do tego zmierzamy. Wykorzystanie pełnego li­mitu miejsc w obu uczelniach kształ­cących reżyserów daje nam rocznie 16 absolwentów. Teatry nie są w stanie wchłonąć takiej liczby, a radio i tele­wizja konsekwentnie od nich stronią. Zaczynają więc decydować prawa dobo­ru naturalnego. Trzeba bowiem przy tym pamiętać i chciałbym to wyraźnie podkreślić, że szkoła nie jest i nie mo­że być jedyną drogą wiodącą do tego zawodu. Coraz częściej też przychodzą do teatru reżyserzy filmowi. Może nie powinienem tego mówić, ale bardzo chętnie widzę ich pracę w teatrze.

- Jaki zatem procent absolwentów szko­ły utrzymuje się w tym zawodzie?

- Nie prowadziliśmy żadnych sonda­ży w tym temacie. Wiem natomiast, że bardzo trudno jest się utrzymać z te­go zawodu.

- Niskie zarobki czy brak propozycji?

- Proszę pana, ja sobie to dokładnie obliczyłem. Młody reżyser, któremu się, udało i pracuje dużo, gdyż przygoto­wuje trzy spektakle rocznie, może za nie otrzymać 70-74 tys. złotych. To nie jest wiele, jeśli się pamięta o nakładach wniesionych w pracę, o ciągłych podróżach, prowadzeniu dwóch domów. Bo przecież z reguły podejmują oni pra­cę poza domem rodzinnym. A poza tym - pamiętajmy jeszcze o jednym. Ilu z naszych absolwentów ma to szczęście, że w pierwszym czy drugim roku pracy może zrobić trzy przedstawienia w cią­gu roku? Nic więc dziwnego, że młody reżyser jest właściwie skazany na chał­turzenie w rozmaitych estradach.

- W jakim teatrze powinien debiutować młody reżyser? W bardzo dobrym - ze znakomitymi aktorami, bogatym zapleczem technicznym, czy też w przeciętnym, gdzie sam musi pokonywać wszelkie trudności?

- Na pewno pierwsze przedstawienie powinien robić w dobrym teatrze, któ­ry jest w stanie zapewnić mu daleko idącą pomoc aktorów, ekipy technicz­nej. Należy bowiem debiut reżyserski traktować jako dalszy etap nauki, jako zdobywanie pewnych praktycznych umiejętności, których nie może dać szkoła.

- Dlaczego zatem Warszawa stroni od de­biutantów? Od czasów "Anegdot prowin­cjonalnych" zrealizowanych dwa lata temu przez Hannę Orlikowską w Teatrze Drama­tycznym trudno znaleźć nazwisko młodego reżysera na stołecznym afiszu.

- W moim teatrze pracowało paru młodych reżyserów. Ryszard Major, Wiesław Górski, Janusz Bukowski...

- Ale Pan jest dziekanem Wydziału Re­żyserii, więc niejako z urzędu powinien Pan ułatwić start młodym. Inni dyrektorzy skwapliwie tego unikają?

- Znowu powracamy do pewnego zjawiska, o którym już mówiliśmy. Teatry warszawskie szukają reżyserów z nazwiskami. I w tym tkwi sedno spra­wy. Myślę jednak, że uda nam się tę sytuację poprawić. Zmieniliśmy bowiem system pracy ze studentami i za po­mocą tzw. asystentur związaliśmy ich etatowo z konkretnymi teatrami. Liczy­my, między innymi, na to, że w przyszło­ści ułatwimy im w ten sposób start za­wodowy. Jeszcze jest jednak za wcześnie, by powiedzieć, czy rzeczywiście się nam to udało.

- Jest jeszcze parę teatrów prowincjonal­nych, gdzie już od paru lat stale pojawia­ją się debiutanci.

- Najczęściej prowadzą je absolwen­ci naszego wydziału, którzy dobrze pa­miętają, jak trudno jest startować w tym zawodzie.

- Ile czasu powinno upłynąć, żeby można było powiedzieć, iż debiutant stał się reży­serem dojrzałym?

Nie ma na to reguły. Nie zależy to bowiem od tego, czego nauczy go szko­ła, ale od tego, z czym on do szkoły przyszedł. Krótko mówiąc - co ma do powiedzenia. Weźmy choćby studentów aktualnego trzeciego roku. Jest to gru­pa dojrzałych ludzi, którzy mogliby roz­począć pracę w teatrze. Chcą się obu­rzać, o coś walczyć, nie spodziewają się, że szkoła da im gotowy program arty­styczny.

Których studentów jest w szkole wię­cej? Tych dojrzałych czy oczekujących ar­tystycznych odpowiedzi?

- Myślę, że tych drugich.

- Kogo zatem szkoła powinna kształcić? Artystów czy rzemieślników?

- Szkoła może kształcić tylko rze­mieślników, tak aby artystów wyposa­żyć w praktyczne umiejętności. Stara­my się więc dać maksimum tej wiedzy ludziom, którzy mają idee, pomysły, ale brakuje im warsztatu, gubią się przy wprowadzeniu swoich pomysłów w ży­cie. To jest jedyna droga kształcenia reżyserów.

- A na kogo czeka teatr?

- Teatr oczekuje artysty, bo chce mieć wydarzenie, ale tak naprawdę po­trzebuje rzemieślnika. I ci młodzi lu­dzie realizując swe pierwsze przedsta­wienia muszą być przede wszystkim rzemieślnikami, bowiem dostają takie propozycje repertuarowe, że jeśli chcą wyjść obronną ręką, muszą znać tea­tralne rzemiosło.

- Kiedy rozmawiałem z młodymi reżyse­rami, absolwentami PWST, wszyscy oni bar­dzo życzliwie mówili o swych studiach.

- Mile mnie to zaskoczyło.

- Uważają bowiem, że szkoła daje im rzecz bardzo cenną - możliwość obcowania z wy­bitnymi indywidualnościami artystycznymi. A więc - opowiadają się za "terminowaniem u mistrza".

- Jest to tradycja naszej szkoły. I muszę powiedzieć, że kiedy sam by­łem studentem, miałem chyba tych mi­strzów więcej niż obecne roczniki. Moi­mi wykładowcami byli przecież: Schil­ler, Wierciński, Korzeniewski, Bardini, Axer. Niektórzy z nich nadal pracują w szkole, innych, niestety, zabrakło...

- Ale kontakt z mistrzem to jeszcze nie wszystko. Oprócz tego potrzebne są wła­śnie pewne umiejętności praktyczne, o któ­rych mówiliśmy. Trzeba umieć pracować z aktorem, pokonywać przeszkody administracyjno-organizacyjne, jakie piętrzą się przed każdym reżyserem w czasie pracy nad spek­taklem. A tego, twierdzą ci młodzi, szkoła uczy w niedostatecznym stopniu.

- Zgadzam się z tą opinią. My też uważamy to za wielki kłopot. Ale są­dzę, że roczniki obecnie studiujące w naszej szkole są już w lepszej sytuacji. Zawsze bowiem kulały u nas kontakty z Wydziałem Aktorskim. Teraz szczęśli­wie obie strony współpracują ze sobą. Zapraszamy aktorów, by brali udział w scenach, które przyszli reżyserzy przy­gotowują w czasie ćwiczeń. Nie jest to na pewno stan idealny, ale pewną po­prawę udało się nam już osiągnąć.

- W rozwiązywaniu problemów zawodo­wych młodych reżyserów filmowych ogrom­ną rolę odegrała telewizja, która praktycz­nie sprawuje nad nimi mecenat. Dzięki niej nie trzeba już tak długo czekać na swój pierwszy film. Czy sądzi Pan, że młodzi re­żyserzy teatralni mogliby również znaleźć swojego mecenasa?

- Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż trudno mi znaleźć takiego opiekuna.

- A czy takiej roli nie mogłyby wziąć na siebie te teatry, w których studenci otrzy­mują etaty asystenckie?

- Takie jest nasze zamierzenie, ale, jak już powiedziałem, jest jeszcze za wcześnie na to, by można było definitywnie stwierdzić, że tak się rzeczywi­ście stanie. Na pewno etatowe związanie studentów z określonymi teatrami ma wiele dobrych stron. Przedtem byli oni przydzielani do pracy nad konkretnymi przedstawieniami, a więc byli kimś ob­cym w zespole. Teraz stanowią jego czą­stkę. Zwiększa się zatem odpowiedzial­ność i zakres obowiązków. I to zarów­no tych, jakie oni biorą na siebie i tych, jakich podejmuje się teatr. Można prze­cież powierzać im zadania, których przedtem nie pełnili, choćby kontrolę przedstawień, zapoznanie się z pracą warsztatów. Mają również dzięki temu określone korzyści materialne, co też nie jest bez znaczenia. Przedtem nasz student otrzymywał 1200 zł przez wszyst­kie lata nauki, teraz zaś dostaje 2200 w pierwszym roku, a 2500 w latach na­stępnych. Nie jest to dużo, ale coś się ruszyło w tej sprawie. Czy jednak sy­stem ten zaowocuje określonymi pra­cami debiutantów w macierzystych tea­trach? Z odpowiedzią na to pytanie mu­simy poczekać.

- Czy daje on jednak możliwość pozna­nia rozmaitych teatrów, stylów, metod pra­cy? W kształceniu reżysera jest to również problem ogromnie istotny.

- Na pewno mają ograniczony wy­bór. Ale chcielibyśmy, by w pierwszym roku nasz student szedł do jednego tea­tru, w drugim i trzecim do innego. Czę­sto są jednak przypadki, że po pierw­szym roku student nie chce zmieniać teatru, a i ten prosi o pozostawienie go w dotychczasowym miejscu pracy.

- A dlaczego telewizja czy radio tak uni­kają młodych reżyserów?

- Nie bardzo umiem sobie ten fakt wytłumaczyć. Wydaje mi się, że w tele­wizji może istnieć duży nacisk ze stro­ny ekipy realizacyjno-technicznej, która nie bardzo ma ochotę współpracować z niedoświadczonym reżyserem. Parę przedstawień w wykonaniu młodych, jakie mieliśmy w telewizji, nie było udanych. Ale pracę jednego z nich ob­serwowałem dość dokładnie i muszę stwierdzić, że rzeczywiście debiutanto­wi nie ułatwiano zadania.

- Czy zawód reżysera teatralnego cieszy się u nas wysokim prestiżem?

- Tak. Chyba tak. Czasami nawet aż się temu dziwię. Zastanawiam, skąd bie­rze się ten prestiż i nie bardzo umiem sobie na to pytanie odpowiedzieć. Ale to chyba dobrze, że on istnieje.

- Dużo kandydatów zgłasza się co roku na egzamin wstępny?

- Co to znaczy w naszym przypad­ku - dużo? Mamy zwykle trzech, czte­rech kandydatów na jedno miejsce. To chyba bardzo dużo.

- Czy zdają sobie oni sprawę z ryzyka, ja­kie ponoszą, wybierając taką drogę życio­wą?

- Chyba nie. Potrafią zerwać z za­wodem, który już wykonywali. Najwię­cej przychodzi do nas oczywiście akto­rów i świeżo upieczonych magistrów filologii, ale zdarzają się i tacy, któ­rzy już pracowali i odnosili w swej pro­fesji pewne sukcesy. Czasami im się udaje i na tej nowej drodze. Ale znam przypadki, że przegrywają z kretesem. Bo to jest trudny zawód. Naprawdę bar­dzo trudny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji