Artykuły

Przezywali mnie Wiewiórka

O aktorkach tej miary mawia się "wielkie damy". EWA WIŚNIEWSKA kontynuuje tradycje wspaniałych heroin polskiej sceny, a jednocześnie nie odmawia udziału w serialach - rozmowa z warszawską aktorką.

Właśnie teraz oglądamy ją w popularnym "Egzaminie z życia".

Anna Wiejowska: Czy pamięta Pani swój najtrudniejszy egzamin?

Ewa Wiśniewska: To był egzamin maturalny z matematyki. Udało mi się zdać go na szóstkę, co było nie lada osiągnięciem. Z reguły miałam pały z tego przedmiotu.

Była Pani humanistką?

- Wybitnie humanistką, a w matematyce jedna rzecz szalenie mnie podniecała: równania algebraiczne. Im więcej nawiasów, im więcej trudności, tym bardziej mnie to intrygowało. Na maturze los się do mnie uśmiechnął i trafiły mi się właśnie te równania. Za to trygonometria to było nieszczęście. Przez nią na świadectwie maturalnym wypadła mi jakaś mama trójczyna.

A egzamin do szkoły teatralnej? Zauważyłam, że prawie wszyscy aktorzy, a zwłaszcza aktorki, pamiętają go tak, jakby zdawali wczoraj.

- I ja mogę powiedzieć, co mówiłam. "Bajkę o kurze" Ludwika Jerzego Ker-na, monolog Ewy z "Kaina" George'a Byrona, końcówkę "Janka Muzykanta" Henryka Sienkiewicza, ten fragment, w którym Janko umierał. Na koniec mówiłam gwarą góralską.

Kto siedział w komisji?

- Wspaniali ludzie. Janina Romanówna, Irena Tomaszewska, Aleksander Bardini, Jan Kreczmar, Jerzy Kreczmar, Erwin Axer, Ludwik Sempoliriski i Kazimierz Rudzki. Sama śmietanka ówczesnego aktorstwa. Pamiętam, że wszyscy mieli uśmiechnięte twarze.

Egzamin zdawała Pani też w "Mamy Cię" u Szymona Majewskiego.

- To dopiero było przeżycie! "Wkręcali" mnie najserdeczniejsi przyjaciele, łącznie z najmłodszą siostrą. Rzecz rozegrała się w domu szefa Instytutu Włoskiego w Warszawie. Gdy zasiedliśmy do kolacji, do mieszkania wkroczył policjant Powiedział, że jest dzielnicowym i musi poznać wnętrze. Nieproszony wszedł nawet do sypialni. Po czym wpadł sąsiad i przyniósł gazetę, w której napisano, że w dzielnicy grasuje złodziei podający się za policjanta. Zaczęłam dzwonić na komendę. Zrobiłam z tego aferę. Potem autentyczny policjant stwierdził, że brygady antyterrorystyczne powinny mnie zaangażować ze względu na szybkość działania.

Była Pani zła na siostrę i przyjaciół?

- Skąd, to przecież zabawa. Nie domyśliłam się, że to podstęp. Zdziwiłam się tylko, że w tym wnętrzu było strasznie dużo luster. A oni tam ukryli kamery.

Albo jest Pani w czepku urodzona, albo ma szczęście do dobrych ról.

- Myślę, że i jedno, i drugie. Jak czytam scenariusz, mam rentgena w oczach i umyśle. Gdy już zaczynam grać postać, zaprzyjaźniam się z nią i wtedy nie przyjmuję do wiadomości żadnych negatywnych reakcji. Natomiast na początku jest tak, że albo rolę "odwalam", albo ją przyjmuję. Jak przyjmuję, to z całym dobrodziejstwem inwentarza.

W "Egzaminie z życia" gra Pani nauczycielkę o przezwisku Mucha. Prywatnie miała Pani jakieś przezwiska?

- Tak, kiedyś przezywali mnie "Wiewiórka", bo miałam dwa przednie zęby minimalnie dłuższe. Z czasem ta różnica się zataiła. Poza tym byłam wówczas - wbrew woli rodziców - ufarbowana na rudo. Miałam wielkie nieprzyjemności.

Pamięta Pani swoje nauczycielki?

- Nie, żadnych. Nie mam też wzorca. Nie chcę go mieć. Chcę sobie zrobić taką nauczycielkę, która jest mną.

Jaka jest Mucha?

- Ostra, ale sprawiedliwa. Właściwie to chciałabym, żeby taka była. Poza tym w serialu nie ma za wielu scen z życia szkoły. Bardziej skupiamy się na sprawach osobistych bohaterów. Mucha trafia do szpitala i zostaje poddana operacji. Dlatego teraz gram w peruce. Niby mi włosy nie odrosły. Ciepło mi trochę w głowę (śmiech).

Widziała Pani "Stacyjkę", w której Anna Polony też grała nauczycielkę?

- Niestety, tylko fragmenty.

Z panią Anną Polony macie chyba bardzo podobne podejście do pracy.

- Poważne, zasadnicze.

Raczej rzadko dziś spotykane.

- Kiedyś ten sposób traktowania zawodu był na porządku dziennym. Dziś jest inaczej, a to niewybaczalny błąd.

- Nadal znajduje Pani czas na układanie pasjansa?

Na co jak na co, ale na pasjansa zawsze mam czas.

- To sposób na odprężenie?

W międzyczasie uczę się tekstu.

- Jak to możliwe?

Po prostu. Mam telewizor, stolik karciany, tekst i pasjansa. Widocznie podzielność uwagi jest mi potrzebna do szczęścia.

Są aktorzy, którzy raz coś przeczytają i już pamiętają.

- Nie mam fotograficznej pamięci, co nie świadczy o trudnościach z uczeniem się roli. Jeżeli wiem, że czeka mnie ogrom tekstu, to robię sobie dokładny plan pracy. Tego i tego dnia muszę zapamiętać to, a następnego - dalszą część. I tak dalej, do skutku.

Bez przerwy gra Pani w teatrze.

- I to w czterech sztukach jednocześnie. Muszę je mieć ciągle w mózgu.

Przepisuje Pani tekst na kartce? Tak robi Wiesław Michnikowski...

- Dawniej rzeczywiście był taki zwyczaj. Moi starsi koledzy przepisywali sobie swoje role do notesika. Ja nie. Muszę mieć tylko przejrzyście napisany tekst. I przyswajam go tak, jak jest rozpisany, a potem jestem jak pies Pawłowa. Nie pamiętam, jak było napisane, tylko sytuację, w której to mówiłam. Czasem, powtarzając rolę, której się długo nie grało, nie pamięta się tekstu, ale wystarczy być w konkretnej sytuacji i wszystko się przypomina.

Zapomniała Pani kiedyś tekstu?

- Odpukać, nie.

- To Pani musi być omnibus. Nawet Hanka Bielicka się zacina.

Lata pracy i praktyki. I nawyku mózgu do pamiętania tego, co konieczne i wyrzucania tego, co niepotrzebne. Oczywiście, przed każdym wznowieniem spektaklu mamy próby. To jest świetna gimnastyka dla umysłu.

Jeżeli ktoś tak ćwiczy pamięć, to dłużej pozostaje sprawny.

- Bardzo możliwe. W każdym razie uczenie się do scen filmowych czy serialowych traktuję właśnie jako taką ekwilibrystykę umysłową, ponieważ musi być szybkie, czasem bardzo szybkie. Z kolei do teatru uczy się tak, jak się kładzie dobrą szosę: podkład, szrut, jakieś gruzy, beton wylany, i to jest potem trwałe.

Ma Pani zwyczaje zawodowe?

- Do teatru zawsze trzeba przyjść wcześniej, bo inspicjent musi wiedzieć, czy ktoś nie zachorował, czy szlag go nie trafił. Jest taki niepisany zwyczaj, ale przez normalnych aktorów honorowany, że 45 minut przed spektaklem należy siedzieć już w garderobie. Żeby wejść w nastrój.

Zbigniew Zapasiewicz opowiadał o aktorze, który godzinę po spektaklu siedział w garderobie, bo musiał pobyć ze swoim bohaterem. Jakie zna Pani sposoby na wyjście z roli?

- Można chwilę zostać samotnie w teatrze, żeby doprowadzić się do normalnego rytmu bicia serca. Można wypić kielicha, pogadać z kolegami, a można szybko pojechać do domu. To zależy od człowieka i od humoru.

Na zdjęciu: Ewa Wiśniewska w filmie "Wiedźmin" w reż. Marka Brodzkiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji