Artykuły

Don Juan wymierza sprawiedliwość

"Don Juan" w teatrze toruńskim raz jeszcze udawadnia, jak zuchwała i przewrotna jest ta gorzka molierowska komedia.

Spektakl Rościszewskiego rozpoczyna się już właściwie wówczas, gdy publiczność dopiero się zbiera. Nie ma kurtyny i scena przedstawia ponure, jak gdyby kościelne wnętrze z piętrowymi krużgankami dookoła i ogromną drapenią u pułapu. Całość utrzymana jest w tonacji ciemnej czerwieni, atmosferę potęguje dostojna kościelna muzyka. Oczekiwanie na spektakl przerywa raptem odgłos niezwykłego pochodu, kroczącego w foyer i widocznego przez otwarte jeszcze drzwi widowni. Okrążając widownię i wciągając ją niejako w mające rozegrać się wydarzenie, manifestanci z wizerunkami komandora wkraczają na scenę, a drzwi widowni zamykają się za nimi z nieprzyjemnym łoskotem. W krużgankach pojawia się druga, bardziej niesamowita procesja przywodząca na myśl świętą inkwizycję - arcybractwo śmierci. Zebrani zdają się czegoś oczekiwać i rzeczywiście zakończone zarysem trupiej czaszki organy otwierają się ukazując posąg komandora, a przez megafon rozlega się głos pełen namaszczenia i patosu, którego zebrani słuchają w nabożnym skupieniu. Trzeba chwili, by w tym uroczystym przemówieniu rozpoznać scholastyczny wywód Sganarela, będący w istocie bełkotem mechanicznie zestawionych truizmów. Czyniąc tę mowę dekalogiem społeczności, wśród której żyje Don Juan Rościszewski wskazuje niedwuznacznie, że właśnie Sganarel jest jego typowym reprezentantem.

Sługa Don Juana, kreowany przez WITOLDA TOKARSKIEGO, jest nie tylko wcieleniem, ale i karykaturą tego świata nadętej głupoty, świętych pozerów. Skupiła się w nim cała hipokryzja i obłuda XVII-wiecznej Francji ową fanatyczną, powierzchowną religijnością, będącą na usługach określonej polityki. Na razie pokazuje Sganarel swe oblicze pozornie dobroduszne, bogobojne, w istocie chytre i przebiegłe, zawsze ściśle dostosowane do sytuacji. Chętnie powołuje się na zasady religijne, ale nade szybko z nich rezygnuje wykonując rozkazy swego pana.

Na przeciwnym biegunie stoi Don Juan MARKA BARGIEŁOWSKIEGO - libertyn i ateista, człowiek wyzwolony z więzów obowiązującej moralności. Zdaje on sobie sprawę, że jej kanony zostały narzucone człowiekowi dla ujarzmienia go, podporządkowania interesom określonej grupy. Mierzi go społeczeństwo zastraszone, ślepo przestrzegające uświęconych norm (nawet żebrak nie jest wolny od strachu). On je otwarcie ignoruje, stwarza sobie własną filozofię, zgodną, jak twierdzi, z naturalnymi skłonnościami człowieka. Odrzuca wszystko co te skłonności krępuje, co przeszkadza mu w realizowaniu własnej osobowości. Lekceważy więc sakrament małżeństwa, bo - dowodzi - tylko zmienność gwarantuje szczerość uczuć, parodiuje ceremoniał dworskich ukłonów, bawi się kazaniem wygłoszonym przez ojca, z przymrużeniem oka traktuje nawet ingerencję czynników nadprzyrodzonych w scenie z posągiem komandora. Dążąc ku coraz to nowym wrażeniom zdaje się wyzywać świat, demonstracyjnie łamiąc granice wyznaczone przez opinię publiczną.

Zrywając tak dalece z potocznymi wyobrażeniami o moralności jest jednak Don Juan Bargiełowskiego człowiekiem, którego niektóre nawyki są w pewnym sensie uwarunkowane przez mentalność społeczeństwa, z którego się wywodzi. W stosunku co Kacperka zachowuje się jak samowolny panek, przekonany, że wszystko mu wolno (bije go, dla zabawy uwodzi mu narzeczoną). A może to tylko konsekwencja donjuanowskiego pojęcia wolności, która realizowana bez ograniczeń wiąże się zawsze w jakiś sposób z krzywdą drugiego człowieka? Tego problemu reżyser zaledwie dotyka, pozostawia go na uboczu - interesuje go przede wszystkim starcie człowieka swobodnej myśli, krytycznego rozumu ze społeczeństwem bezmyślnie uległym narzuconym normom.

Tonacja spektaklu komediowa w I części, radykalnie zmienia się w II części. Pojawia się ogromny krucyfiks pod którym klęczy Don Juan w roli pokornego, nawróconego grzesznika. Tak demonstrując tryb życia zgodny z zasadami oficjalnej moralności, zostaje z powrotem przyjęty do społeczności, w której dotąd żył wyobcowany. Co więcej - ta społeczność gotowa jest go bronić (przed zemstą braci uwiedzionej Elwiry). Ale niepoprawny ironista dość szybko zdejmuje maskę przywdzianą dla zmylenia tropów, by rzucić w twarz temu światu pozorów i obłudy całą swą pogardę. W płomiennej mowie obnaża prawdę skrzętnie ukrywaną pod sztandarami wzniosłych haseł: obłuda jest występkiem uprzywilejowanym, urasta niemal do rangi cnoty, łączy ludzi jednego klanu jako skuteczny sposób utrzymania pozycji, zdobycia i ugruntowania władzy. Słusznie powiedziano, że gdyby nie ten wspaniały monolog nie byłoby Molierowskiego Don Juana, a my dodajmy - nie byłoby "Don Juana" toruńskiego. Z wielkiej, oskarżycielskiej mowy uczynił Rościszewski centralną sprawę swego przedstawienia, scenę niezmiernie mocną, zagraną z ogromną ekspresją i siłą wyrazu. Bargiełowski zbiega ze sceny na widownię, otwiera z trzaskiem wszystkie zamknięte drzwi, tekst wyrzuca z siebie pojawiając się w coraz to innym miejscu, okrążając publiczność i biorąc ją w krzyżowy ogień oskarżeń rzucanych z pasją i gniewem - godząc - bezpośrednio w nas, ludzi XX wieku. Udało się w ten sposób Rościszewskiemu uzyskać efekt bezpośredniego dialogu z naszą współczesnością.

Obnażywszy tak prawdę o społeczności, która przyjęła go już w swoje szeregi, Don Juan przesądził swój los. Następuje wymowna, piękna scena końcowa. Wkraczają znowu na scenę postacie z portretami komandora (poznajemy wśród nich wszystkich uczestników scenicznych wydarzeń) - tym razem bardziej zwarte, zdenerwowane, natarczywe. W górze w krużgankach zjawia się znów niesamowite i groźne arcybractwo śmierci. Milcząca obecność zebranych poparta uderzeniami kołatek, to ich zgoda na wyrok, jaki już zapadł na Don Juana. Wśród śpiewu kościelnych psalmów powoli spada ogromna, zawieszona u pułapu draperia przygniatając i tłamsząc bohatera. W tym momencie tłum się rozprasza, a na opustoszałą scenę wbiega Sganarel wołając rozpaczliwie za odchodzącymi: moja zapłata! moja zapłata! - odsłania swą drugą, o wiele bardziej niebezpieczną i bezwzględną twarz denuncjatora. Potem zalega cisza, lecz gdy publiczność zaczyna już klaskać, rozlega się znów ten sam potężny głos, podając wolno, z namaszczeniem ów absurdalny, bełkotliwy monolog Sganarela. Głos wypełnia scenę, widownię, foyer, towarzyszy milczącej publiczności aż do drzwi wyjściowych teatru.

Jest to spektakl, w którym przez ciekawą koncepcję reżyserską idzie sugestywna oprawa scenograficzna Antoniego Tośty i muzyczna Grzegorza Kardasia a także znakomita gra głównego wykonawcy. Można rzec bez przesady, że Bargiełowski jest aktorem jakby stworzonym do roli tego Don Juana, którego powołał Rościszewski. Tworzy sylwetkę bogatą, fascynującą, zaskakującą siłą wyrazu w scenie centralnej w zestawieniu z nieco nonszalanckim spokojem, jaki prezentuje w poprzednich partiach. Dobrym partnerem jest dlań Tokarski, którego Sganarel wnosi wiele humoru, a pod postacią dobrodusznego wesołka ukrywa naturę zimną i bezwzględną. W sumie jest to przedstawienie, którego się nie zapomina - mocne, dobitne, dyskusyjne. Przywykliśmy do Moliera - mądrego, trochę gorzkiego ironisty - tu poznaliśmy drapieżny pazur jego sztuk, którego nie zdołały stępić trzy stulecia.

Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu, Molier - Don Juan. Reżyseria - Krzysztof Rościszewski. Scenografia - Antoni Tośta. Opr. muzycz. - Grzegorz Kardaś

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji