Artykuły

O sylwetce majora Sucharskiego w filmie 'Westerplatte" i o innych problemach aktorskich

Wśród tegorocznych laurea­tów nagród ministra Kultury i Sztuki znalazł się również zna­ny reżyser, aktor teatralny i fil­mowy - Zygmunt Hubner, od­twórca roli majora Sucharskie­go w filmie "Westerplatte".

- Czy odtwarzanie autentycznej postaci stwarza aktorowi jakieś do­datkowe trudności?

- O ile wiem - mówi Hubner - reżyser Różewicz powie­rzając mi rolę majora Suchar­skiego kierował się m.in. podo­bieństwem zewnętrznym. Zgo­dziliśmy się jednak od razu, że moim zadaniem nie będzie two­rzenie portretu. Byłoby to zre­sztą praktycznie niewykonalne. Starałem się dowiedzieć możli­wie wiele o majorze Sucharskim, ale głównie po to, aby poznać jego racje i stanowisko w spra­wie dla filmu węzłowej - ka­pitulować czy walczyć do ostat­niej kropli krwi. Alternatywa nie była zresztą aż tak prosta, bo jeśli kapitulować to - kie­dy?, jeśli walczyć to - czym? Sądzę, że rozumiem postawę majora Sucharskiego i jestem głęboko przekonany o jej słusz­ności. Bez tego przekonania nie wiem czy odważyłbym się pod­jąć tej roli. Zdawałem sobie od początku sprawę, że widz oglą­dając Sucharskiego na ekranie powinien zapomnieć o aktorze i myśleć tylko o Sucharskim. Dla­tego starałem się eliminować wszystko co mogłoby sprawiać wrażenie efektownego, świado­mego rozegrania roli. Najdalej posunięta oszczędność środków aktorskich wydawała mi się je­dynie słuszną drogą.

- Jest pan zarówno aktorem, re­żyserem jak i dyrektorem teatru. Ma pan duże doświadczenie jako kierownik artystyczny. W telewizji reżyserował pan wiele widowisk. Czy zdaniem pana teatr, film i te­lewizja są dziedzinami antagonistycznymi?

- Każdy artysta - jest to, niestety słowo, którego nie spo­sób uniknąć - pragnie określić swój stosunek do świata. Wybór środków wypowiedzi jest spra­wą drugorzędną, zależną od oso­bistych uzdolnień i zamiłowań. Jeden wypowiada się obrazem, inny piórem, inny wreszcie po­przez teatr lub film. Oczywiś­cie, reżyser, który pragnie prze­mawiać do milionów, wybierze raczej film lub telewizję, niż teatr. Teatr bowiem z natury rzeczy ma bardziej ograniczony krąg odbiorców. Ale w sztuce to, co można powiedzieć tylko szeptem, bywa równie ważkie, jak to, co mówi się pełnym głosem. Antagonizm między fil­mem, telewizją a teatrem - to temat dla scholastyków. No i dla handlarzy sztuką widowiskową. Ale nawet ci przyznają ostatnio, że antagonizm jest pozorny.

- A aktor? Czy jego działalność może być również wymierna?

- Aktor ma bardziej ograni­czone możliwości od innych ar­tystów, w pewnym sensie nawet reżysera, zwłaszcza reżysera filmowego. Jest związany teks­tem, na którego wybór nie ma praktycznie wpływu. Nie powin­no to jednak zwalniać aktora od obowiązku własnego widzenia świata. To złudzenie, że można się bez tego obyć. Kabotyna, który myśli jedynie o tym, ja­kie wywoła wrażenie, rozpozna­je się na scenie po paru sło­wach. Czasem wystarczy nawet, żeby tylko wszedł, a już wiado­mo z kim mamy przyjemność.

- Istnieje jednak coś, co nazywa­my przecież indywidualnością...

- Mówmy raczej o osobowoś­ci aktora. Odgrywa ona dziś wielką rolę, co jest - moim zdaniem - zasługą filmu. Ak­tora ceniło się kiedyś przede wszystkim za zdolność przeista­czania się zewnętrznie i wew­nętrznie. Dziś Molierowski Harpagon, jutro Radziwiłł "Panie Kochanku"... Tymczasem film przyzwyczaja nas do czego in­nego. Twarz aktora właściwie nie ulega zmianie. Aktor w fil­mie powinien być rozpoznawal­ny niemal natychmiast po uka­zaniu się na ekranie. Ale to je­szcze mało! Powinna być rozpo­znawalna postać, która tak da­lece zrasta się z jego osobą, że w końcu zaciera się granica między rolą a aktorem. Choćby grał w różnych filmach różne postacie - myślimy o nim jako o tym samym człowieku, którego los postawił w dramatycznych okolicznościach. Niewiele inaczej jest dziś w teatrze, zwłaszcza u nas, gdzie nie istnieje podział na aktorów filmowych i teat­ralnych.

- Czy przywiązanie tak wielkiej wagi do osobowości aktora jest słu­szne?

- Uznanie dla osobowości ak­tora przyczyniło się do nobili­tacji zawodu aktorskiego. Skoro przyznaje się aktorowi prawo mówienia od siebie w tym sa­mym stopniu w jakim przysłu­guje ono artystom innych dzie­dzin, to podnosi się w ten spo­sób rangę zawodu. Zadanie ak­tora nabiera społecznej wagi. Ale jeśli uzyskaliśmy prawo gło­su, to oczekuje się od nas, że

będziemy mieli coś do powie­dzenia. Sądzę, że to co jest dziś podstawową sprawą w sztuce aktorskiej, dotyczy w równym, lub nawet większym stopniu re­żyserii. Wielu krytyków uważa nadal, że zadaniem reżysera jest wyłącznie klarowne przekazanie myśli autora. Zgadzam się z Je­rzym Koenigiem, że krytycy ci chcą cofnąć teatr o pół wieku... Gdyby słuszność była po ich stronie - należałoby wykląć nie tylko Grotowskiego, ale również Hanuszkiewicza i paru innych. Chociaż żywię głęboki szacunek dla literatury, wolałbym zrezyg­nować ze swego zawodu niż pra­cować w teatrze podporządko­wanym bez reszty literaturze. Teatr pozbawiony autonomii nie ma racji bytu. Wiadomo to już od czasów Craiga i wstyd dop­rawdy, że wciąż jeszcze trzeba do tego powracać. Ale niestety trzeba, ponieważ coraz to odzy­wają się głosy nawołujące do przekształcenia teatru w boga­to ilustrowany zbiór wypisów z historii języka polskiego. Tym­czasem jedynie teatr, który chce mówić od siebie i za siebie, ma szanse oddziałać na widza po­dejmując z nim dyskusje rów­nego z równym.

- A jak określiłby pan siebie ja­ko reżysera?

- Uważam się za reżysera ty­pu "aktorskiego". Wielkie insce­nizacje nie są moją mocną stro­ną. Wolę sztuki kameralne, pas­jonuje mnie współpraca z akto­rami. Z tej przyczyny lubię te­lewizję, która znakomicie ekspo­nuje aktora.

- Czy film nie interesuje pana ja­ko reżysera?

- Owszem, chciałbym chociaż raz spróbować swych sił jako reżyser filmowy, ale obawiam się, że pozostanie to w sferze niespełnionych marzeń. Parę lat temu odbyłem staż jako drugi reżyser w filmie Andrzeja Waj­dy "Samson". Nic z tego później nie wyszło. Cieszę się, że przy­najmniej jako aktor mogłem się zapoznać z pracą w filmie. Uwa­żam to dla siebie za bardzo cen­ne doświadczenie... reżyserskie.

- Nagrodę ministra kultury i sztuki otrzymał pan za działalność kierowniczą i reżyserską w Teatrze Starym w Krakowie. Jak pan to robi, że każda scena, którą pan obejmuje, w krótkim czasie staje się wybitną placówką teatralną?

- Myślę, że to za duże słowa. Gdyby tak jednak było, to muszę wyjaśnić, że nie uważał­bym tego za swoją zasługę. Kie­rowanie teatrem to w głównej mierze kwestia zgromadzenia wokół siebie ludzi, którzy mają wspólne cele, wspólny program działania, porozumiewają się po­dobnym językiem. Oblicze teat­ru, tak jak i każde przedstawienie jest dziełem zespołu lu­dzi. Ponadto należy posiąść umiejętność rezygnowania z własnych ambicji na rzecz cu­dzych. Tę umiejętność posiad­łem istotnie w tak znacznym stopniu, że ostatni sezon teat­ralny muszę jako reżyser zali­czyć całkowicie na straty. Zro­biłem tylko jedną sztukę, jeśli nie liczyć telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji