Artykuły

Wszystkie strachy Oburzonych

"W imię Jakuba S." w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Edyta Błaszczak w Metrze.

Dla pracowników korporacji, tych, co się boją kredytów i nie lubią grodzonych osiedli.

Bukowina, centrum kredytów hipotecznych, egipska plaża i niezbyt udana wigilia u rodziców. Aby zrozumieć spektakl "W Imię Jakuba S.", nie trzeba wertować biografii Jakuba Szeli ani sprawdzać definicji rabacji w Google. Wystarczy być 30-latkiem, który przeklina swego szefa i pracę w korporacji tym, których uwiera szef z korporacji, małe zarobki i ogólne niespełnienie w życiu.

* Najpierw na początku tego roku Maciej Szajkowski z projektem R.U.T.A. (nominowany do tegorocznych Paszportów "Polityki") podarował pieśni buntu i niewoli XV-XX wieku. Razem ze znanymi polskimi punkowcami, Dezerterem i Lao Che zaśpiewali fragmenty tekstów chłopskich.

Niedolę pańszczyzny łatwo przełożyć na dzisiejsze warunki pracy. Krytycy muzyczni ekspresyjne dzieło szybko dostrzegli i chwalili, niektórzy bez "Pieśni o Jakubie Szeli" nie mogli już wypełniać nudnych tabelek w pracy.

Może to właśnie muzyczne przywrócenie do życia - w czasach niepokojów społecznych - ideologii Jakuba Szeli, którego działania według wielu historyków (inni twierdzą, że jest zdrajcą) doprowadziły do zniesienia pracy chłopów bez zarobku, zainspirowało Monikę Strzępkę i Pawia Demirskiego do poświęcenia mu sztuki, a przynajmniej tytułu. Bo przedstawienie "W imię Jakuba S." w Teatrze Dramatycznym to nie powrót do końca XIX( w. w kostiumach z epoki, ale współczesna, niezwykle prawdziwa i śmieszna, ironiczna opowieść o pokoleniu (Oburzonych) 30-latków.

Spektakl pojawił się na deskach (miał premierę na festiwalu Boska Komedia w Krakowie) dwa tygodnie temu. Od tego czasu garstka publiczności, która go widziała, ogłosiła go najlepszym przedstawieniem sezonu. Jak zwykle sprawni twórcy w dynamicznym, niemal teledyskowym przedstawieniu zdołali zgromadzić najważniejsze lęki 30-latków. Ponieważ należą do tego pokolenia, sami stają się bohaterami swojej sztuki. - Nie zna mnie pani?

To chyba nie czyta pani stron kulturalnych prasy - mówi postać ubrana w błyszczącą bluzę i czapkę (tak na co dzień ubiera się Strzępka) do kobiety, która ma jej zaraz udzielić kredytu. Jej partner krzyczy: - Boję się i nie róbmy tego! Potem przerzucają się tekstami jak z domowego przyjęcia klasy średniej - o kolendrze do zupy i kubkach przywiezionych z Mekongu. Czy egotyczne upodobania i dalekie podróże to próba przykrycia wioskowego pochodzenia? - zdają się pytać autorzy. Wiejskimi korzeniami i narodową niechęcią do nich tłumaczą nowoczesne przywary.

Świetny Krzysztof Dracz w roli Szeli (a także występujący w reklamówkach banku) nawołuje wieśniaka do rewolucji i w innej już czasoprzestrzeni zadaje pytanie - co byś zrobił, gdybyś miał 24 godziny? Dobę, żeby zmienić świat? Tyle według różnych źródeł (a może legend) w połowie XIX w. dostał Jakub Szela, aby zmienić swój chłopski los. Wielu oddaje mu hołd bo - może nie bezpośrednio - ale dzięki jego odwadze skończyła się pańszczyzna (na początku w zaborze austriackim). Młodzi wobec 24 godzin zdają się być bezradni. To na nic nie wystarcza, a może właśnie ryle potrzeba, żeby umrzeć... na egipskiej plaży.

Strzępka i Demirski wierzą w edukacyjną rolę teatru. Na niewielkim ekranie z tyłu wyświetlają didaskalia, tłumaczą, gdzie toczy się akcja sztuki: a to w centrum kredytowym, a to

w XIX w. Gdy scena się dłuży, przyznają, że to zauważyli, ale skoro polska arystokracja była skłócona, musieli to pokazać. Jak ktoś nie wie, co to rabacja czy pańszczyzna - wszystko wytłumaczą. To podejście do widza, który nie musi mieć kompetencji kulturowej (a bez tego ani rusz w teatrze Lupy, Warlikowskiego czy Jarzyny), jest dość odświeżające. Wierzcie lub nie, ale ktoś, kto nigdy nie był w teatrze (albo dwa razy z wycieczką szkolną), wychodzi ze spektaklu zadowolony, bo pokazano mu nowy świat, nauczono czegoś ciekawego. No i pod żadnym pozorem "W imię Jakuba S." nie można oglądać w garniturze.

**

Monika Strzępka i Paweł Demirski

Ona rocznik 76, on 79, na scenie wspólnie od 2007 r. Artyści krytyczni i zaangażowani. Uwielbiają ironię, śmiech i burleskę na scenie. On pisze, ona reżyseruje. Tygodnik "Polityka", który nagrodził ich Paszportem za konsekwencję w podejmowanych tematach (teatr krytyczny), napisał, że "starsi krytycy widzą w nich spóźnionych o kilka pokoleń komunistycznych ludowych komisarzy. Młodsi zarzucają im bezpieczną kanapową lewicowość". Ich najsłynniejsze spektakle to "Był sobie Polak Polak Polak i Diabeł", "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty", "Niech żyje wojna!!!" oraz "Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej", "Tęczowa Trybuna 2012" czy "Położnice szpitala św. Zofii". Wszystkie entuzjastycznie przyjęte przez krytykę. Ich niezwykłemu talentowi wsłuchiwania się w rzeczywistość dopomógł Wałbrzyski Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego, który realizował ich sztuki. W tym roku to ta instytucja ma szansę na prestiżową nagrodę "Polityki".

*

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji