Artykuły

Sienkiewicza tożsamość narodowa

Przedstawienie nie próbuje nawet dociec, co znaczy dzisiaj być Polakiem, dlaczego i czy w ogóle czyta się "Trylogię" - o spektaklu "Henryk Sienkiewicz. Greatest Hits" w reż. Krzysztofa Materny w Teatrze IMKA w Warszawie pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.

Pisarstwo Sienkiewicza zawsze pociąga ze sobą pytanie o tożsamość: narodową albo religijną. Światy stworzone na kartach jego powieści stały się częścią zbiorowej świadomości Polaków. Sienkiewicz to monolit, odporny na upływ czasu i zmieniające się mody.

Paradoksalnie stało się to pułapką jego literatury. Nikt już chyba nie próbuje na serio interpretować albo animować współczesności przy pomocy książek noblisty. Twórcy spektaklu "Henryk Sienkiewicz. Greatet Hits" podjęli się jednak tego zdania, podchodząc do sprawy z przymrużeniem oka i dystansem. Mimo tego, efekt ich pracy nie jest zbyt zadowalający. Obcujemy z niewyobrażalnym miksem stylów, anegdot, klisz, okraszonych muzyką i pseudosatyrycznymi piosenkami. Taki spektakl dla każdego - czyli dla nikogo.

Początkowo "Henryk Sienkiewicz. Greatest Hits" wydaje się zbliżać do moralizatorskiego kabaretu, potem osuwa się w kicz, którego apogeum następuje w kulminacyjnej piosence. Twórcy spektaklu bawią się stereotypami oraz kulturowymi kliszami, przez które zwykło się interpretować Sienkiewicza. Niestety nie oferują nic w zamian, czynią z tych klisz treść i sens wszystkiego, co dzieje się na scenie. Zarysowane na początku problemy natury społecznej i patriotycznej giną w chaosie następujących po sobie, nie do końca powiązanych logicznie, scenek.

Tradycyjną przestrzeń estrady zastąpiło tutaj boisko piłkarskie: jest trawa, ochronna siatka, plastikowe niebieskie krzesełka. Aktorzy grają w nogę i kosza, rozgrzewają się przed spektaklem w rytm skocznych piosenek. Po zgaszeniu światła środek murawy oświetla tylko jeden punktowy reflektor. Aktorzy stają po kolei w jego blasku, przedstawiają się z imienia i nazwiska, opowiadają krótko o sobie. Przyszli tutaj ponieważ "jest źle": z kulturą, ze społeczną świadomością jej wartości, z płacami, z patriotyzmem. Skąd wypatrywać ratunku?

W odpowiedzi na moralny kryzys, na scenę wkracza tytułowy bohater - Henryk Sienkiewicz (grany przez Krzysztofa Maternę). Pisarz przypadkiem podsłuchał z zaświatów użalających się aktorów, więc postanawia przeprowadzić warsztaty ku pokrzepieniu ich (i naszych) serc, wykorzystując do tego postaci ze swoich powieści. Aktorzy, wedle wskazówek Materny, wcielają się w kolejnych bohaterów. Widzimy m.in. konającego Janko Muzykanta, postaci z noweli "Za chlebem", Stasia i Nel porwanych przez Kalego, dwóch Krzyżaków niosących nagie miecze, Nerona podpalającego Rzym, czy melancholijnego Skawińskiego z Latarnika. Sienkiewicz-Materna jest jednocześnie reżyserem i komentatorem: interpretuje poszczególne sekwencje czy dialogi, co kojarzy się z konwencją filmu przyrodniczego. Polemizuje też ze swoimi krytykami, porównuje się na przykład z Gombrowiczem.

W ostatecznym rozrachunku twórcom spektaklu nie udało się jednak obrócić w żart wszystkiego tego, co w książkach Sienkiewicza drażniące lub banalne. Sienkiewicz w ich redakcji przypomina momentami serialowego Dextera: lubi zabijać złych ("tylko wrogów, broń Boże naszych!") i ma niezdrowe upodobanie do drastycznych scen z dużą ilością krwi. W przeciwieństwie jednak do telewizyjnego bohatera, zbyt lekką ręką oddziela dobro od zła, traktując świat jak zbiór elementów czarnych i białych. Stawiane przez niego pytania są zbyt oczywiste, a odpowiedzi - zbyt naiwne. Przedstawienie nie próbuje nawet dociec, co znaczy dzisiaj być Polakiem, dlaczego i czy w ogóle czyta się "Trylogię" albo "Quo Vadis". To wydaje się jego największą wadą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji