Artykuły

Misterium w Katedrze Wawelskiej

MONUMENTALNĄ wizją malarską jest "Wyzwolenie" (w Teatrze Narodowym). Inscenizacja Wilama Horzycy uwypukla przede wszystkim malarskie elementy teatru Wyspiańskiego. Piękna, urzekająca jest oprawa plastyczna Władysława Daszewskiego, który zamienił scenę w mroczną świątynię z barwnymi koronkami witraży. Pod sklepieniem zwisają stare, wyblakłe sztandary, pamiętające grunwaldzkie boje. Na tle wnętrza Katedry Wawelskiej oglądamy narodowe misterium, dwa wielkie "żywe obrazy" w stylu matejkowskim, prawie bliźniacze zarówno w kształcie plastycznym, jak patetycznym tonie. Bo choć dialog Karmazyna z Hołyszem toczy się w tonacji z lekka ironicznej, cały ten satyryczno-parodystyczny akt I (stanowiący jakby echo politycznej szopki z "Wesela") został potraktowany zbyt serio, z wyjątkiem sparodiowanego tła muzycznego.

"Żywe obrazy" przyćmiły swym kolorystycznym blaskiem samo jądro dramatu - monolog Konrada z Maskami w akcie drugim, wielki, pojmująco dramatyczny i na wskroś nowoczesny "monolog wewnętrzny", który dźwiga całą polemiczną i dyskursywną treść "Wyzwolenia". Na pierwszy plan wysunęły się "strój, malowanie, dekoracja" (używając słów Wyspiańskiego z jego rozprawy o "Hamlecie"). Z drugiej strony niemało przyczynił się do tego zachwiania proporcji wykonawca roli tytułowej. Monolog Konrada trzeba "gadać sercem", jak mówi Reżyser w "Wyzwoleniu". Tadeusz Białoszczyński miał za mało żaru i poetyckiego polotu, nie umiał "na tych strunach zagrać jak na harfie". Na premierze robił wrażenie flegmatycznego pana, który z niezmąconą równowagą ducha opędza się od Masek, jak od natrętnych much. Znacznie lepiej zagrał drugiego wieczoru. Miał większą nośność głosu, ruchy żywsze, energiczniejsze, a w lirycznym wierszu "Chcę, żeby w letni dzień..." brzmiały akcenty szczerego wzruszenia. Ale pomimo ogromnego i godnego szacunku wysiłku tego artysty o niemałej kulturze scenicznej stwierdzić muszę, że jego ogólne warunki nie odpowiadają wymaganiom, jakie stawia rola Konrada. Zaciążyło to na całym przedstawieniu. Na premierze pomiędzy dwoma efektownymi pod względem plastycznym "żywymi obrazami" powstała w sensie ekspresji scenicznej pustka i to właśnie w miejscu, które w tekście autorskim pulsuje krwią najgorętszą.

Czym jest "Wyzwolenie" bez wyrazistej dyskusji ideowej w akcie drugim? Kompozycją malarską, której historyczny sztafaż ma dziś dla nas może nieprzeciętne walory muzealne, nie potrafi jednak porwać, pobudzić do myślenia, do rozrachunku z sumieniem. Zresztą tej historyczno-tradycjonalistycznej, misteryjnej koncepcji Wilam Horzyca nie realizuje konsekwentnie. Szkoda np., że tak nieśmiało i ostrożnie ujął w akcie drugim obraz matki z dzieciątkiem; szkoda, że nie zdobi izby "drzewko oświetlone i ustrojone, zawieszone u stropu", jak chciał Wyspiański, a stylizowana kolęda jest anemiczna. Niepotrzebnie też usunął reżyser z modlitwy Konrada strofkę, zaczynającą się od słów: "Bożego Narodzenia ta noc jest dla nas święta". Te elementy obrazu składają się na jego swoisty koloryt.

Oczywiście można i należy dyskutować nad sprawą samego ujęcia inscenizacyjnego tego dramatu. Malarsko-misteryjne "Wyzwolenie" Horzycy zatraciło cechy politycznego pamfletu. Inscenizator wymazał z niego, a raczej, zamazał w nim wszystko, co mogłoby w naszych czasach brzmieć aktualnie. Niedawne doświadczenie krakowskie, które miało w Warszawie głośne echa, mówi, że utwór ten zadziwia aktualnością, skoro inscenizator wydobył jego nurt polemiczny; skoro uwypuklił walkę Konrada o uwolnienie narodu od mgieł mesjaniczno-romantycznych, o sprowadzenie go z obłoków na ziemię i budowanie państwa zwyczajnego, podobnego do innych w oparciu o realne warunki historyczne. Bo choć w "Wyzwoleniu" nie brak niejasności i niedomówień, jest ono dziełem człowieka, który genialną intuicją przenikał charakter narodu i potrafił stawiać niezwykle trafną diagnozę jego schorzeń duchowych, nie wyleczonych niestety do naszych czasów. Te przejmujące prawdy "Wyzwolenia" są dziś bardziej godne uwagi, niż jego młodopolskie nastroje.

Opracowane z pietyzmem dla wielkiego poety przedstawienie to ma niemałe walory estetyczne. W niektórych partiach znakomicie uwypuklono muzyczność i "czar rytmiczny" wierszy Wyspiańskiego. W tonie szlachetnego patosu wygłaszali je Kazimierz Wichniarz (Komentator) i Ewa Bonacka (Muza), która w pięknie udrapowanej szacie miała postawę bogini antycznej. Wydaje się, że Bonacka najlepiej zrozumiała i odczuła sens "Wyzwolenia". Władysław Kaczmarski w roli nadętego Karmazyna trafnie podkreślał rytm "poloneza granego dźwiękiem słów"; wtórował mu Zdzisław Salaburski (Hołysz). W ustach Małgorzaty Lorentowicz (Harfiarka) tekst Wyspiańskiego dźwięczał jak melodyjna pieśń. Mocne i wyraziste akcenty dramatyczne wydobyła z postaci Wróżki Danuta Wortyńska, wyróżniająca się doskonałą dykcją (grała także jedną z Erynii). Julian Składanek wzruszył widownię zwierzeniem Starego Aktora, Janusz Strachocki potrafił wyodrębnić postać Genusza z grona zwykłych śmiertelników, zachowując przy tym właściwy umiar. Duża plastyczność ruchów i gestów cechowała aktorów grających role Masek, Brak miejsca nie pozwala mi omówić gry wszystkich artystów, występujących w tym przedstawieniu. Wymienię jeszcze: Stanisława Kwaskowskiego (Reżyser), Jana Koechera (Prezes), Z. Maciejewskiego (Przodownik), J. Zardeckiego (Kaznodzieja), M. Plucińskiego (Prymas), T. Woźniaka (Mówca), J. Niczewską (Hestia).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji