Artykuły

Zagrałabym faceta

Z Dorotą Kolak, aktorką Teatru Wybrzeże, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

- Zdaje się, że na aktorstwo byia pani skazana.

- Skazanie nie jest chyba najlepszym słowem. Ale to prawda, że od dziecka niemal żyłam teatrem. Poznawałam go od kulis. Tata był kierownikiem technicznym Teatru Starego w Krakowie. Dziadek i ciotka pracowali jako krawcy w teatrze nowohuckim. Mama zajmowała się choreografią.

- I pewnie w dzieciństwie przyrzekła sobie pani - będę aktorką.

- Tak właśnie było. Ale potem okazało się, że mam bardzo poważną wadę wymowy. Nie wymawiałam "r". I marzenia o aktorstwie zaczęły się oddalać. Nie dałam jednak za wygraną. Jako szesnastolatka rozpoczęłam walkę.

- Ćwiczyła pani z kamykami, jak pewien starożytny mówca?

- Nie (śmiech). Ale przez półtora roku naprawdę ciężko nad tą wadą pracowałam. I udało się. To nie była więc taka prosta droga do aktorstwa, jak pani widzi.

- Ale udało się do szkoły teatralnej zdać za pierwszym razem. A można było - jak wielki Zelwerowicz - zdawać siedem razy.

- Albo jak wielu wybitnych kolegów po cztery razy. Chociaż ja sama egzamin do szkoły teatralnej wspominam dość boleśnie. Jak dreszczowiec. Doszło do pewnego konfliktu. Jednej z pań zdecydowanie się podobałam, drugiemu panu zdecydowanie nie. Czułam, że jestem obiektem przetargu. Z niechęcią wracam do tego wspomnienia. Potem, pamiętam, jak mi na pierwszym roku tłumaczono, że jestem niezwykle grzeczna, porządna i dobrze ułożona. Więc pewnie ze mnie aktorki nie będzie. Po czym minęło trochę lat. I okazało się, że te role, które są dla mnie najważniejsze, to role wariatki albo kobiety nad przepaścią, kompletnie pokręconej w środku, szalonej, a nie grzecznej czy dobrze ułożonej. Jak widać, w aktorstwie niczego nie można przesądzać.

- Za co pani lubi swój zawód?

- Są takie momenty, kiedy podczas próby leżę sobie na scenie. Patrzę w górę. Na maszynownię, reflektory, sznurownię. Patrzę na ten swój teatr, bo po dwudziestu paru latach mogę powiedzieć, że on jest mój. I wtedy właśnie czuję, że spełniło się marzenie mojego życia. Jestem aktorką. To dziwne. Ale nie czuję tego, kiedy się kłaniam publiczności po spektaklu albo podczas grania. A za co lubię ten zawód? Za to, że mi nie przyniósł rozczarowania. Ja naprawdę dostałam wiele od teatru.

- I nie ma pani żalu, że jest aktorką w Gdańsku, a nie w Warszawie? Warszawa to sukces, pieniądze, jak mówią.

- Ja nie tęsknię za Warszawą. Jeżdżę tam ostatnio dość często. A to do serialu, a to do teatru telewizji. I powiem szczerze, że z przyjemnością stamtąd wracam. Ja tutaj mam swoją publiczność. Wiem, że są ludzie dla których jestem ważna. Którzy przychodzą do teatru dla mnie. Którzy czasem pukają mnie serdecznie po plecach w autobusie i mówią, że coś widzieli z moim udziałem.

- Ale popularność to film. Pani nie miała szczęścia ani do filmu, ani do wielkiej popularności.

- W czasach serialu "Radio Romans" przeżywałam namiastkę czegoś, co się nazywa popularnością. To było dziesięć, jedenaście lat temu. Był to jedyny serial w tamtym czasie. I rzeczywiście nas na ulicy rozpoznawano. Ale serial się skończył. I popularność też. Nie tęsknię za nią. Ani jej jakoś szczególnie nie pragnę.

- Teraz Juliusz Machulski zaproponował pani rolę w swoim filmie pod tytułem "Da Vinci".

- To nie jest duża rola. Za to charakterystyczna.

- Film jest kryminalny. Chodzi o to, że chcą ukraść "Damę z łasiczką" Leonarda da Vinci.

- A ja gram pewną, obrzydliwie bogatą Amerykankę, która także ma ochotę na ten obraz.

- To przyjemnie chyba grać kogoś obrzydliwie bogatego.

- Bardzo przyjemnie. Dostałam do ręki taki telefon komórkowy, z którym nie wiedziałam, co zrobić. Bo on ma w środku laptopa i jeszcze parę innych niespodzianek.

- Pani jest aktorką, mąż też. Jeszcze tylko córka się broni rękami i nogami...

- Już się nie broni. W tym roku zdaje do szkoły teatralnej.

- Nie próbowała pani wybić jej tego pomysłu z głowy?

- Próbowałam. Ale Kasia jest już zdecydowana. Mimo że zna ten zawód nie tylko od strony okładek, wywiadów i oklasków. Zna go od najboleśniejszej strony. Widziała nasze porażki i stresy. A mimo to, chce być aktorką. I trzeba to uszanować.

- Upływ czasu dla kobiety, aktorki to bolesna rzecz. Nie patrzy pani ze strachem w lustro?

- Jeżeli mi czegoś żal, to tylko tego, że mając czterdzieści parę lat pewnych ról już nie zagram. Bo w aktorze jest cały czas taka pazerność na pewne role.

- Chodzi o te Julie i Ofelie?

- Akurat Julię zagrałam. Podobnie jak Kasię z "Poskromienia złośnicy" czy Maszę z "Biesów" - role marzenia młodych aktorek. Więc nie mam czego żałować. Ale z drugiej strony myślę sobie, że role kobiet dojrzałych, są dużo bardziej skomplikowane i złożone, niż role amantek. To też jest przyjemność dostać, jak my to nazywamy taki kawałek prawdziwego mięsa do zagrania. I tak się pozmagać. Tak się trochę odkryć, obezwstydzić.

- A ta rola wymarzona na przyszłość?

- Powiem to pierwszy raz, ale powiem - faceta chciałabym zagrać (śmiech). Trzeba przyznać, że mężczyźni dostają znacznie więcej tego fajnego tortu, niż my, niestety.

Alfabet Doroty Kolak

D jak debiut

W wieku sześciu lat miała się aktorsko sprawdzić jako Kopciuszek w przedstawieniu dziecięcym. Ale niedoszły Kopciuszek się rozchorował. I debiut przesunął się o kolejnych parę lat. Jako dwunastolatka bowiem zagrała w "Błękitnym ptaku" na scenie Teatru Bagatela. Przedstawienie reżyserowała Maria Biliżanka, słynna reżyserka w Krakowie, która zajmowała się teatrem młodzieżowym. Ten dorosły już debiut aktorski miał miejsce w szkole teatralnej w Krakowie. Było to "Poskromienie złośnicy".

K jak kostium

Były zarówno najdziwniejsze kostiumy jak w "Balladynie" i najpiękniejsze jak w "Niebezpiecznych związkach", a także najzabawniejsze jak w bajce "O dwóch takich co ukradli księżyc". W tej bajce jako Jacek albo Placek (nie pamięta już dziś którego z braci grała) musiała sobie bandażować piersi i nosiła śmieszną rudą chłopięcą perukę. W "Balladynie" z kolei, jako Goplana, miała kostium, który się składał z plątaniny sznurków, które miały symbolizować wodorosty. Do tego była ogromna peruka z bardzo długimi, jasnymi włosami. To był bardzo trudny kostium. Jak się go założyło, to już nic nie można było w nim robić. Ani jeść ani pić ani siedzieć. Tylko grać.

N jak nagrody

Jest laureatką kilkunastu nagród, między innymi wyróżniono ją Nagrodą im. Wyspiańskiego za osiągnięcia aktorskie (1988 rok). Została też trzykrotnie nagrodzona za Lebiedkinę z "Biesów" (1993 rok). Za klasę aktorską potwierdzoną wieloma kreacjami w Teatrze Wybrzeże prezydent Gdańska uhonorował ją doroczną nagrodą (1998 rok). Za rolę Elwiry w "Ślubach panieńskich" otrzymała nagrody teatralne w Opolu i Szczecinie (2003 rok). A ostatnio została laureatką dorocznej nagrody artystycznej przyznawanej przez prezydenta Gdańska za rolę w "Matce" Witkacego [ w reż. Grzegorza Wiśniewskiego]. [Rolę Matki nagrodzono także na ostatnich Opolskich Konfrontacjach Teatralnych Klasyka Polska 2004].

P jak pedagogika

Prowadzi zajęcia na Wydziale Aktorskim w Akademii Muzycznej. Uczy przyszłych aktorów między innymi plastyki ruchu scenicznego. Bo na scenie trzeba mówić, śpiewać, grać, tańczyć, często równocześnie. A to nie jest takie łatwe. Ten przedmiot ma nauczyć ich tego, żeby ciało wykonało to, co pomyśli głowa. Kontakty ze studentami przywracają jej czystość obserwacji na etapie dziecka. Lubi to. Lubi patrzeć jak z młodego człowieka, który nic nie potrafi i ma przysłowiowe dwie lewe ręce, wyrasta aktor grający cudowne role.

R jak role

Zagrała około dziewięćdziesięciu różnych ról w teatrze i w serialach telewizyjnych. Ale tych najważniejszych, o których wie na pewno, że nie musi się wstydzić, jest może dziesięć. Wszystkie teatralne. Z sentymentem myśli między innymi o swojej Pannie Julii Strindberga, o Marii Liebiadkin w "Biesach" Dostojewskiego, o Maszy w "Trzech siostrach" Czechowa, o Solange w "Pokojówkach" Geneta, o Elwirze z "Męża i żony" Fredry, a ostatnio o matce z "Matki" Witkacego.

S jak seriale

Ten pierwszy i chyba najważniejszy do tej pory to "Radio Romans". Właśnie znowu go w telewizji powtarzają. Zagrała tam w towarzystwie między innymi Małgorzaty Foremniak, Mirosława Baki, Krzysztofa Stelmaszyka. Wcieliła się w rolę dziennikarki radiowej. Potem był serial "Marzenia do spełnienia", który reżyserowała Magdalena Łazarkiewicz. Tam była matką chorego dziecka. A teraz zagrała w "Pensjonacie pod Różą" w nowym serialu Polsatu. Wystąpiła w jednym odcinku jako korektorka, która ma problem ze sobą, z alkoholem i z życiem. Jej zdaniem, dobrze jest sporadycznie grać w serialu. Gorzej, jeśli to jest sześćsetny odcinek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji