Artykuły

Płomienne pożegnanie

Jedynym elementem, który rozczarowuje w inscenizacji, jest zakończenie - o spektaklu "W moim domu z papieru tworzę wiersze na płomieniu" w reż. Jerzego Moszkowicza z Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu, prezentowanym na V Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Współczesnych dla Dzieci i Młodzieży Kon-Teksty 2011 pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.

Czy można opowiadać o śmierci w pogodny i ciepły sposób? W sztuce Philippe Dorina "W moim domu z papieru tworzę wiersze na płomieniu" anioł śmierci przychodzi do starej kobiety pod postacią dobrodusznie wyglądającego mężczyzny w trampkach. Jej pożegnanie z życiem jest naturalne - to kolejny etap, przejście w inny stan świadomości. Zanim jednak ten rytuał się dopełni, kobieta dokona szybkiego podsumowania przeszłości. Zajmie jej to tylko chwilkę - spektakl to zbiór jej wspomnień i refleksji.

Próba rozliczenia z minionym życiem ukazana została tutaj w formie spotkania dwóch osób, odbywającego się poza czasem i przestrzenią. Bohaterkami są żegnająca się z życiem dojrzała kobieta i mała dziewczynka, która momentami może być odbierana jako swoiste dziecięce alter ego starszej pani. Ich relacja została naszkicowana poprzez krótkie, urywane, nieraz nie do końca powiązane ze sobą logicznie dialogi. Nie do końca wiemy, kim w zasadzie dla siebie są, skąd się znają, po co się spotkały. Dzięki niespiesznie wypowiadanym słowom i spokojnej skrzypcowej muzyce, pojawiają się przed naszymi oczami coraz to nowe obrazy. Na przykład bohaterki wspólnie liczą owce przez snem, wymyślają nowy dom dla dziewczynki albo bawią się z nieistniejącym braciszkiem. W tworzeniu tych iluzji niebagatelną rolę odgrywają rekwizyty: czerwony sznurek, czerwone trampki, papierowy domek, zapałki albo szmaciana laleczka. To one w subtelny, ale precyzyjny sposób budują przestrzeń tego spektaklu, tworzą pole gry z naszą wyobraźnią.

Spektakl utrzymany jest w baśniowym i jednocześnie lirycznym klimacie, adekwatnym do subtelnych sztuk Philippe Dorina. Jego oryginalne koncepcyjnie oraz precyzyjne literacko sztuki tworzone są z myślą o tym, żeby w prosty sposób opowiadać dzieciom o rzeczach najważniejszych, takich jak miłość, oraz ostatecznych, jak śmierć. Twórcy przedstawienia ani przez moment nie próbują oszukiwać młodych widzów: w pierwszych minutach spektaklu mężczyzna-wysłannik zaświatów mówi do kobiety: "umrzesz". W tej bezpośredniości i oswajaniu śmierci francuski dramaturg podobny jest do Andersena. "W moim domu..." można próbować odczytywać przez baśń "O dziewczynce z zapałkami". Podobieństwo tych dwóch utworów nie tkwi jednak w prostej analogii między elementami historii (samotność małej dziewczynki, starsza kobieta-babcia jako jej opiekunka), ale wyrażone zostało w symbolice śmierci, która przynosi ukojenie i wybawienie od samotności. Mała bohaterka - podobnie jak dziewczynka z baśni Andersena - wyobraża sobie wszystko to, czego jej brakuje w realnym życiu, symbolizowanym w jakimś sensie poprzez pustą scenę. W końcu i po nią przychodzi anioł śmierci i dopiero wtedy na jej twarzy zaczyna gościć uśmiech.

Jedynym elementem, który rozczarowuje w inscenizacji, jest zakończenie. Ostatnia scena w zasadzie podważa sens spektaklu, całą dotychczasową historię biorąc w wyraźny nawias sennego marzenia. Pusta scena zamienia się w pokój, w którym o poranku szczęśliwa rodzina spożywa śniadanie. Baśniowy czar pryska przygnieciony banalnością rodem z telenoweli. W taki sposób odbiera się dzieciom możliwość refleksji nad właśnie zobaczonym spektaklem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji