Artykuły

"Faust" w Pantomimie Wrocławskiej

Pantomima Wrocławska daje rzadko premiery. Kilka lat mija, zanim wygra swój repertuar w występach po całym świecie i musi przygotować coś nowego. "Odejście Fausta" ma zaledwie dwa miesiące. Dobrze, że tak szybko przywieziono je do Warszawy, szkoda, że tylko na trzy występy, bo zainteresowanie publiczności było ogromne. Wydaje mi się, że jest to najlepszy z dotychczasowych programów Henryka Tomaszewskiego, który potrafił stworzyć zespół naprawdę na najwyższym poziomie światowym. Jaka precyzyjna sprawność fizyczna, ile treści i wyrazu w każdym ruchu, pozie, układzie! Przedstawienie zachwyca scenami o niezwykłej piękności. Całość dowodzi ciągłych poszukiwań czegoś nowego w dziedzinie pantomimy, poszukiwań uwieńczonych kolejnym sukcesem.

"Odejście Fausta" ma wyraźny podkład literacki. Część I "Fausta" Goethego pokazana jest dość wiernie w głównych motywach akcji, z Części II zjawia się tu kilka elementów jak Helena Trojańska czy Homunkulus, sztuczny człowiek. Inną cechą tego przedstawienia jest zacieranie się granicy między pantomimą a baletem - oczywiście nie klasycznym ale czymś w stylu Bejarta. Być może, wpłynęło na to oparcie się na muzyce Berlioza, na jego "Potępieniu Fausta", legendzie dramatycznej ze śpiewami, które - choć podane w języku francuskim - stanowią dość niezwykły akcent objaśniający w pantomimie, sztuce zasadniczo nie posługującej się słowami. Ale trzeba pamiętać, że "Potępienie Fausta" to nie opera, i śpiew jest tam tylko jednym z czynników utworu symfonicznego. Utwór ten zapewne oddziałał także na układ scenariusza przedstawienia, stworzył jego ramy czy szkielet konstrukcyjny. Obok Berlioza mamy w "Odejściu Fausta" jeszcze pop-jazz, który, o dziwo!, całkiem nie razi w sąsiedztwie tamtej muzyki romantycznej, a jeżeli odzywa się dysonansem, to tłumaczy się to logiką poszczególnych scen.

Oczywiście, nie miałoby sensu przymierzać to widowisko do "Fausta" i wykazywać, o ile jest ono uboższe myślowo. Nie o to przecież idzie. Tomaszewski nazwał je "wizją pantomimiczną" i przedstawienie ma coś z wizji sennej na motywach "Fausta" o sugestywnej sile wyrazu. Zaczyna się to "Zabawą w dobro i zło": bawią się współcześni młodzi długowłosi i z tej zabawy wysnuwa się historia Fausta, w której dobro i zło przewija się obok siebie. Bardzo jasno pokazana scena w pracowni Fausta (Paweł Rouba), konflikt między myślą, religią i fascynacją młodości, pakt z Mefistem (Janusz Pieczuro). Potem tragedia Małgorzaty (Ewa Czekalska), śmierć Walentego (Andrzej Szczużewski), kilka scenek niemal rodzajowych i kapitalna Noc Walpurgii z chłopcami w roli czarownic na miotłach czy kierownicą motocyklową w rękach.

Na początku aktu drugiego - "Zabawa w siedem grzechów głównych". Bawi się nimi Faust i potem stacza się w grzechach aż do strącenia do piekła. Scena z Lilith jest mniej udana, za to duet miłosny Heleny (Danuta Kisiel-Drzewińsika) i Parysa (Stefan Niedziałkowski) prześliczny w swym liryzmie i subtelności. Widowisko kończy się narodzinami Homunkulusa, którego Faust stworzył w retorcie-kołysce, wyposażając go w piękno i doskonałość.

Wymieniłem po nazwisku tylko protagonistów, ale równe komplementy należą się wszystkim aktorom, z których każdy jest dobrze zauważalnym solistą a jednak nie wysuwa się naprzód spośród harmonijnie zdyscyplinowanego zespołu. Jak w dobrej orkiestrze symfonicznej. A po mistrzowsku dyryguje tą orkiestrą - Henryk Tomaszewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji