Artykuły

Getto opisane wrażliwością

- Opowiadamy o dziewczęcej, jasnej osobie, która tę jasność, pozytywne patrzenie i stosunek do innych przeciągnęła ze sobą przez najtrudniejsze momenty - rozmowa o premierze "Ali z elementarza" w Żydowskim Instytucie Historycznym.

W Żydowskim Instytucie Historycznym premiera monodramu Zuzanny Fijewskiej-Maleszy "Ala z elementarza" w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Spektakl zrealizowano na podstawie wspomnień Aliny Margolis-Edelman.

Alina Margolis-Edelman, wybitna lekarka pediatra i społecznik, była tą Alą, z tego "Elementarza". Marian Falski, autor najpopularniejszej polskiej czytanki, przyjaźnił się z jej matką. Spisane po latach wspomnienia opowiadają o sielankowym dzieciństwie w Łodzi przed wojną, jej wybuchu i dorastaniu w warszawskim getcie.

***

Rozmowa z Agnieszką Glińską i Zuzanną Fijewską-Maleszą

Beata Kęczkowska: Co jest w tym tekście, że tak panią do niego ciągnie?

Agnieszka Glińska: Żyję już z tym tekstem, z tą "Alą z elementarza" wiele lat. Czuję wewnętrzny obowiązek dzielenia się nim z innymi. Żeby jak najwięcej ludzi spotkało się z tą historią - stąd próby znalezienia właściwej formy, języka. Pracowałam nad tekstem Aliny Margolis ze studentami Akademii Teatralnej, niedawno przygotowałam próbę czytaną w Teatrze Żydowskim. Wcześniej jeszcze, gdy chodziłam na zajęcia do Szkoły Wajdy, przymierzałam się do napisania scenariusza krótkometrażowego filmu na podstawie tych wspomnień. Ale nie znalazłam na to właściwego języka filmowego. Jeszcze nie. Wcale jednak nie znaczy to, że te drzwi zamknęłam. Prawdopodobnie jeszcze do tego wrócę. To nie jest skończona historia, dlatego że mam z tym tekstem pewien rodzaj związku emocjonalnego, takiego wewnętrznego doświadczenia, które się nigdy we mnie nie wyczerpie.

Kiedy zetknęła się pani z nim po raz pierwszy?

A.G.: Z dziesięć lat temu, zupełnie przypadkowo. Ktoś ze znajomych opowiedział mi o istnieniu Aliny Margolis, ktoś, kto ją znał, kolegował się z nią, spędzał razem z nią wakacje. Dowiedziałam się też wtedy, że istnieje jej książka. Zaczęłam jej rozpaczliwie szukać. Trafiłam wreszcie na egzemplarz i kompletnie mnie zatkało. To było jak odnalezienie dziewczynki, która przerażającą, potworną i trudną nam do wyobrażenia rzeczywistość warszawskiego getta opisuje z wrażliwością i czystością nastolatki, bez tragizowania i bez martyrologii. Oczami nastolatki patrzy na piekło i żyje w nim, jakby na przekór losowi. Wiele razy rozmawiałam o tym z Andrzejem Wajdą i Krystyną Zachwatowicz...

...którzy namawiali Alinę Margolis-Edelemanową do spisania swoich wspomnień.

A.G.: Oni też później dużo mi o Alinie opowiadali. Ale to pierwsze zetknięcie było jak grom z jasnego nieba, takie spotkanie dziewczynek - tej, którą ja nosiłam w sobie, i tej, którą odnalazłam na kartach książki. Bo Alina napisała to, jakoś tak pomijając całe swoje późniejsze życie. Umiała wrócić do swojej dawnej mentalności, widzenia świata, z całą wrażliwością, naiwnością, nawet głupotą.

Chociaż w wywiadach mówiła, że nie potrafiła analizować tamtych przeżyć, że nie rozmawiała o nich z innymi ocalonymi z getta.

A.G.: Widać, że do tego nie wracała. Zafiksowała to w sobie głęboko, potem tylko przelała na papier. I to jest takie zachwycające, że nie ma tam martyrologii, nie ma ideologii, nie ma demagogii. Tylko tu i teraz, rejestracja dziewczęcego przeżycia tamtego czasu.

Spotkała pani Alinę, jak to tego doszło?

A.G.: Ktoś mi dał znak, że ona jest w Polsce. Zadzwoniłam, okropnie się ucieszyła, bo widziała mój spektakl "Bambini di Praga". Nie byłam dla niej anonimowa i ucieszyło ją też to, że ja się "Alą..." interesuję. Rozmawiałyśmy o dzieciach, o tym, czy można być jednocześnie matką i robić coś poza tym w swoim życiu. Długo mi tłumaczyła, że nie, że nasze zawody są pokrewne i że ja w taki sam sposób nie będę dla moich dzieci, jak ona nie była dla swoich. Rozmawiałyśmy o oddaniu się temu, co się robi, i wewnętrznym przymusie do robienia czegoś dla innych. O jej fundacji. Niezwykła rozmowa, w ciasnej kuchni, w mieszkaniu gdzieś na Batorego. Spotkałyśmy się po raz pierwszy i od razu została przełamana bariera, nastąpiła natychmiastowa komunikacja. Dziś pewnie pytałabym o inne rzeczy, rozmawiałybyśmy z mojej strony bardziej świadomie, więcej, mądrzej. Te jej oczy przez okulary zrobiły coś takiego, że ja się nigdy nie odkleję już od tej twarzy. Została ze mną i pewnie dlatego ja z nią zostaję, wracając ciągle do jej tekstu.

Co wybieracie z jej tekstu?

A.G.: Skupiamy się, żeby stworzyć portret. Odrzucamy wszystko to, co jest historią o kimś innym, by opowiedzieć o samej Ali od dzieciństwa, rodziców, przez getto, aż do końca wojny. Z całą naszą wiedzą o tym, co robiła później. Dzięki Zuzy dociekliwości i determinacji dzieci Aliny podarowały nam fantastyczne zdjęcia, pokażemy je w spektaklu.

Jaka będzie Alina w pani wykonaniu, o kim pani nam opowie?

Zuzanna Fijewska-Malesza: Agnieszko, pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Mówiłaś: "Wiesz, to jest ważny tekst, coś, co nas konstytuuje, co jest w nas cały czas". Czytając te wspomnienia, zdałam sobie sprawę z ogromnego ładunku prawdy, jaka jest w tych słowach. I do tego ta jej dziewczęcość, ciepło, zwyczajność opowiadania o tym, co się wtedy działo, jak ona żyła, jak starała się żyć. Bardzo chciałabym to ocalić, pokazać.

Podkreślacie obydwie dziewczęcość Aliny, ale ona była też twardą osobą, podejmującą trudne decyzje.

A.G.: To nie chodzi o decyzje, ale o rodzaj patrzenia na świat i zapisu pewnej chwili. W "Przekleństwach niewinności" Sofii Coppoli pada zdanie, że nie ma nic trudniejszego na świecie, niż być dorastającą dziewczynką. Każdy, kto przez to przeszedł, to wie. Niesamowite, że na kartach tej książki, która opisuje getto, przeżycia w naszej części świata ekstremalne, są dziewczynki. Czasem robią głupstwa, a czasem zwyczajnie cieszą się życiem. Jak trzeba wiedzieć, że był Janusz Korczak, że był Marek Edelman, tak trzeba wiedzieć, że była Alina Margolis-Edelman, która w getcie chodziła do szkoły pielęgniarskiej, a po wojnie leczyła dzieci w najgorszych z możliwych warunkach. Bardzo bym chciała, żeby jak najwięcej ludzi o niej wiedziało. Po prostu.

Zuza jest fantastycznym medium do przekazania tej osoby. My niczego nie odgrywamy, nie robimy wielkiego teatru. Najprościej na świecie chcemy opowiedzieć o pewnej osobie, postawie, przywołać jakiś świat.

Z.F.M.: Opowiadamy o dziewczęcej, jasnej osobie, która tę jasność, pozytywne patrzenie i stosunek do innych przeciągnęła ze sobą przez najtrudniejsze momenty. W niej nie ma ocen. Na samym końcu pisze, że lubi niemiecką piosenkę: "es geht alles voruber, es geht alles vorbei... nach jedem Dezember kommt immer ein Mai". Że to jest jedna z jej ulubionych. To zaskoczyło mnie jakoś dogłębnie, po tym, co przeżyła, można by się spodziewać, że nie znosiła niemieckiego. A ona cały czas przebija się z taką dużą jasnością.

A.G.: W tym jest jakaś nieprawdopodobna wiara w człowieka, która daje siłę i nadzieję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji