Artykuły

Elektra

Kiedy Cacoyannis kręcił "Elektrę" - posłużył się Eurypidesem. Właśnie dlatego, że jest on najbliższy człowiekowi współczesnemu. Kto oglądał ten film, pamięta jak wspaniale poradził sobie reżyser z chórem, jak współgrała piękność antycznej formy z gorejącą treścią.

Nie chcę porównywać Adama Hanuszkiewicza z Cacoyannisem, Zofii Kucówny z Ireną Papas, przedstawienia telewizyjnego z filmem. Są to widowiska zupełnie innego rodzaju, o innych możliwościach i innych rozwiązaniach. Ale recenzując "Elektrę", napisaną przez Eurypidesa i pokazaną w telewizji przez Hanuszkiewicza, postaram się uzasadnić, dlaczego uważam przedstawienie za nieudane.

Elektra jest główną osobą tragedii; przez nią i wokół niej dzieją się wszystkie sprawy. Elektra jest siłą i słabością, nienawiścią i nieszczęściem. Zazdrością także. Mści się nie tylko za śmierć ojca i tułaczkę brata. To również jej zemsta osobista. Zemsta już nie córki, ale kobiety; za nędzę i upokarzające małżeństwo, za brak szczęścia i miłości; za brak tego, czego nie otrzymała jako dziecko, jako dziewczyna i czego pragnie jako kobieta.

Czy przedstawienie telewizyjne przekazało te uczucia? W grze Kucówny był wyraźny niedosyt. Kiedy zaczynała kwestię, kiedy tekst brzmiał już coraz pełniej, kiedy czuło się napięte nerwy i tłumioną pasję - nagle następował koniec; włączała się inna osoba.

Elektra w telewizyjnym spektaklu była jedną z wielu postaci. Taka koncepcja reżyserska wydaje mi się krzywdząca. Należało raczej zrezygnować ze wszystkiego, co mogło przysłaniać jej dramat, skasować niepotrzebne osoby i ozdoby, zrezygnować z chóru i pozwolić Elektrze wygrać się do końca. Najbardziej podobała mi się scena, gdy, Starzec szuka Elektry: "Gdzie to moja jasna chowa się panienka?" Kucówna siedzi cicho na ławie i lekko się uśmiecha. W tej małej scence, w tym uśmiechu jest wszystko: wspomnienie dobrych chwil w pałacu ojcowskim, bezbronność, pragnienie czułości, psotliwość dziecka i niefrasobliwość. To krótki moment oddechu nieszczęśliwej mścicielki.

Na przedstawieniu zaciążył napuszony, drętwy styl. Wyjątkowo dziwaczne było potraktowanie chóru; anielskie pienia doprowadzały chwilami do rozpaczy. Nie można wymagać, abyśmy żyli i grali jak Grecy, ale nie można z greckiego teatru robić polskiej szopki; chyba że na prima aprilis. Muzyka powinna być oparta na wyrazistych motywach greckich, a jeśli dla Edwarda Pałłasza nie było to możliwe, należało chyba sięgać do Theodorakisa, który zna się co nieco na rzeczy.

Dekoracja była prosta i skromna; dobry pomysł z oknem, przez co uzyskało się dwuplanowość sceny. Wątpliwym elementem dekoracyjnym (?) była jednak kukła na noszach. Kostiumy nie rzucały się w oczy, prawie niezauważalne, poza rzymską - zdaje się - togą Gońca (a może to pallium?)

Na ogół każde przedstawienie robione przez Hanuszkiewicza nabiera cech indywidualnych. Cech jego reżyserskiej indywidualności. Przy tym Hanuszkiewicz jest reżyserem, który rozumie specyfikę telewizyjną. Ba, nie tylko rozumie, ale również ją tworzy. Jego przedstawienia są często kontrowersyjne, ale zawsze pozostają Hanuszkiewiczowskie. Natomiast "Elektra" była spektaklem dziwnym. Nie przemyślanym i obojętnym. Wolę Hanuszkiewicza jak najbardziej kontrowersyjnego i konsekwentnego, niż obojętnego. A takim właśnie wydał mi się teraz.

Eurypides jest za dobrym autorem, Hanuszkiewicz za dobrym reżyserem, Kucówna za dobrą aktorką, by przedstawienie było tak chłodne i beznamiętne. Nie przemówiło do uczuć i wyobraźni, nie stało się niezapomnianym przeżyciem artystycznym. Szkoda.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji