Artykuły

Sen o granatowym mundurze

Przyśniło mi się parę dni temu, że wszyscy aktorzy i wszystkie aktorki w Polsce występują na scenie w granatowych mundurach. Ruchy mają majestatyczne. I do tego wszyscy są kompletnie aseksualni - pisze w felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski.

Generalnie, sen dość męczący i śmiertelnie nudny. Mimo że aktorzy i aktorki wygłaszali myśli, jak mi się wydawało, bardzo słuszne, bardzo się z nimi zgadzałem. Ale też, o ile pamiętam, zgadzali się z nimi wszyscy widzowie, którzy w tym śnie byli widzami. I też chyba mieli granatowe mundury, a aktorom wręczali po spektaklu białe kwiaty.

I niby wszystko było w tym dziwnym teatrze, jak należy. Skupienie, wzajemna uwaga, bez rzucania papierkami po cukierkach, bez ekscesów. Nie było w nim jedynie życia. Dlaczego o tym piszę? Sen jak sen, w sumie dość głupi. Pomyślałem sobie jednak, że jakikolwiek format czy idea, najbardziej nawet perfekcyjne, błyskotliwe i spójne, w zasadzie nigdy nie przystają do rzeczywistości i do chwiejnej, pełnej wahań, natury ludzkiej. Pięknie opisywał to Leszek Kołakowski. Udawało mu się to zapewne również dlatego, że materiał do swoich rozważań czerpał nie z abstrakcyjnych konstrukcji, ale z własnego, pokrętnego życiorysu. Już sam ironiczny tytuł jego zbioru esejów - "Moje słuszne poglądy na wszystko" - wiele mówi i w sumie mógłby być jakimś mottem a rebours dla wszelkiej myśli krytycznej. I wszelkiego teatru krytycznego, unikającego jednocześnie moralistycznego zadęcia, wyrozumiałego dla zmienności ludzkich wyborów i starań.

Refleksja, zmiana zdania, rewizja poglądów. To one, a nie przyjmowana ogólnym potakiwaniem słuszność i mentorskie pokrzykiwania, są pokarmem dla teatru i to one dają mu energię. Szczególnie w czasie ciągłej produkcji, czy raczej nadprodukcji symboli. Jest jednak pewien problem. Jak rewidować sprawy i tematy po stokroć już zrewidowane, uładzone, wygodne, będące czasem jedynie pozorem sporu? W jaki sposób w teatrze oburzać się i sprzeczać w czasie, gdy oburzenie staje się jednym z czołowych haseł debaty publicznej? Ścigać się z tym zapewne nie ma sensu. Nie zauważać byłoby jeszcze większą niedorzecznością.

Prawdziwy, intensywny spór może stać się tworzywem dla znakomitego teatru. A dobry teatr może stać się punktem wyjścia do bogatej debaty. Żeby nie popierać tej tezy przykładami z polskiego podwórka, przywołam spektakl "Trzecia generacja" w reżyserii Yael Ronen z Schaubuhne w Berlinie. Po pokazie podczas Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi miałem okazję prowadzić spotkanie z aktorami. I po raz pierwszy przy takiej okazji miałem wrażenie, że spotkanie jest właściwie naturalną częścią spektaklu. Bo w projekcie brali udział młodzi aktorzy z Niemiec, Izraela i Palestyny - trzecie pokolenie po wojnie. I opowiadali o swoim stosunku do historii i do poczynań przodków - scenariusz w dużej mierze pisany był w czasie prób. Na scenie rzucali się sobie do gardeł - szczególnie Izraelczycy i Palestyńczycy. Spotkanie było więc naturalnym powodem do dalszej dyskusji i przerzucania się argumentami. A gdy jeszcze dołączył się do tego jakiś polski narodowiec - zrobiło się naprawdę ostro. Każda ze stron wypowiadała co prawda "swoje słuszne poglądy na wszystko", ale całość splatała się w wielogłos postaw i prób zrozumienia wyborów na poziomie narodowym czy rodzinnym.

Tego rodzaju żarliwości powinniśmy w teatrze szukać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji