Artykuły

Ich freue mich auf meinen tod

Pokój był naprawdę przezroczysty. Pokój, pokoik raczej, sześcian z białych rurek, bez ścian, za to z drzwiami i oknem. Ustawiony pośrodku sceny - drzwi i okno były kopią prawdziwych drzwi i okna Sceny Studyjnej jeleniogórskiego teatru; za scenicznymi drzwiami i oknem widoczne były te prawdziwe. Rzeczywistość i jej powtórzenie, rzeczywistość i kopia to jeden z tematów Przezroczystego pokoju.

Biała podłoga podzielona liniami na kwadraty; matematyczna przestrzeń sprzyjająca skupieniu, obserwacji, uchwyceniu ludzkiego ciała w siatkę linii. Jak przy malowaniu kopii obrazu, kiedy dzieli się płaszczyznę na kwadraty. W tamtych czasach Krystian Lupa lubił rysować na papierze milimetrowym, jakby chciał przyszpilić kiełkujące myśli na temat obrazu, przestrzeni, aktora w przestrzeni. Przyszpilić, uporządkować i poddać analizującemu spojrzeniu. Wykrojenie z większej, chaotycznej, odsłaniającej realną przestrzeń teatru przestrzeni geometrycznego sześcianu pokoju, stabilnego lub jeżdżącego po scenie - to powtarzający się motyw scenografii Lupy. Nie zawsze stosowany, na jakiś czas porzucony; powrócił nieoczekiwanie w Factory 2.

W pokoiku białe metalowe łóżko, stół, krzesło, kółka do ćwiczeń gimnastycznych, książki i papiery. I gramofon na czarne płyty. Muzyka była jednym z motorów spektaklu: pobudzała bohatera do działania, towarzyszyła jego samotności, nadawała pęd gościom seansu, wreszcie przywoływała śmierć. Po latach w Rodzeństwie Ritter powie: "nadużyliśmy muzyki" - w tych słowach pobrzmiewa głos Lupy, któremu już aż tyle muzyki nie jest potrzebne.

Skromny pokoik wyobraźni (jak u Kantora), wyobrażeń, duchowych i międzyludzkich eksperymentów. W późniejszych o dwa lata Pragmatystach podobny pokój nazwany został "laboratorium sekretnych cierpień". I podobnie jak w Pragmatystach, bohaterami Przezroczystego pokoju byli mężczyzna i kobieta, eksperymentator i jego obiekt, medium, druga niezbędna połowa. On (Piotr Skiba), bezimienny, młody, neurotyczny, chłopięcy, w białej koszuli i spodniach. Ona (Maria Maj), nosząca archetypowe imię Ewa, niewiele starsza, ale zdecydowanie kobieca, nie dziewczęca, w czarnej sukni, eleganckich czółenkach na obcasach i ze sznurkiem pereł na szyi.

Na czym polegały eksperymenty bohatera? Nie był to eksperyment naukowy o ściśle określonym celu. Raczej chałupnicze, po omacku poszukiwanie prawdy, którą po witkacowsku można nazwać Tajemnicą Istnienia. To poszukiwanie momentu unaoczniającego istnienie, momentu zatrzymanego w taki sposób, który umożliwia przyjrzenie mu się, wytrącenie ze strumienia nieuchronnie płynącego czasu.

"Nie jesteśmy w stanie do końca zgłębić dziwności chwili, kiedy czas ukazuje szczelinę, pęknięcie, za które można wejść... bo chwila następna usuwa nieubłaganie to pęknięcie, tę szczelinę w przeszłość, dopóki istniejemy. Skazani jesteśmy na to, że czas przez nas przepływa. Kiedy umieramy... może wtedy, kiedy nie ma już następnej chwili, świadomość uczepia się myśli ostatniej i ulatuje wraz z nią" - to fragment monologu bohatera, objawienia wywołanego tym, że siedzącej na krześle Ewie ześlizguje się z kolana łokieć. I ta sztuczna poza na moment odsłania poszukiwaną tajemnicę istnienia.

Łapczywość bohatera na takie momenty, jego uporczywość poszukiwań, pracowite i gorączkowe analizowanie przebiegu i mechanizmów sytuacji, wahań i załamań chwilowych objawień, sztuczne ich wywoływanie, wreszcie symbiotyczne połączenie z drugą osobą, której obecność pozwala projektować na zewnątrz jego obsesyjnej i bardzo osobistą filozofię - to wszystko odnajdziemy później w Kalkwerku. I podobnie jak Konradowa w Kalkwerku, Ewa nie była bezwolną ofiarą eksperymentu. Przy całej miłości do bohatera i gotowości do podejmowania wyzwań, Ewa reprezentowała życie, rzeczywistość spoza przezroczystego pokoju, wprowadzała też perspektywę etyczną. To od niej dowiadywaliśmy się o niejasnych ekscesach bohatera, jego skłonności do krzywdzenia innych. To ona uświadamiała bohaterowi, że jest w stanie popełnić morderstwo (albo samobójstwo), byleby tylko eksperyment się powiódł. "Moja Ewa, w przeciwieństwie do bohaterki Kalkwerku, wykazała zdrowy rozsądek, zbuntowała się przeciwko tyranii swojego partnera i opuściła go" - pisała Maria Maj w poświęconym Lupie "Notatniku Teatralnym".

Odejście Ewy spowodowało zapaść, zapaść kuszącą dla bohatera, który przecież od początku przejawiał skłonności do autodestrukcji, do zanurzania się w ciemne rejony własnej psychiki. Ucieczka przed realnym światem, ale i ciekawość badacza, ryzykującego rozpad osobowości, ale niecofającego się przed wciągającą, wydobytą z własnej jaźni nową rzeczywistością.

Ewa wracała - ale w tej nowej rzeczywistości, wykolejonej, agresywnej, wulgarnej. Kolejne wariacje scen z pierwszej części przedstawienia wykrzywiały się i potworniały. Oddzielona od świata pustelnia nieustannie nawiedzana była przez gości. Mordercę, kuszącego perspektywą lotu - skoku przez okno. Uczestników seansu spirytystycznego o nieokreślonym celu, groźnych, groteskowych postaci, rozpleniających się w pokoju bohatera, agresywnie narzucających się mu swoimi komediancko - ekshibicjonistycznymi cierpieniami. Wreszcie Sobowtóra, którego bohater uczył - jak w lustrzanym odbiciu - własnych zachowań, by ten, wraz z przywołanym fantomem Ewy, odegrał scenę z ręką. Przyjrzenie się z zewnątrz powtórzonemu w sztucznej sytuacji mechanizmowi objawienia nie powiodło się - fantomy nie chciały słuchać bohatera, scena zakończyła się kompromitującą oczekiwania kopulacją Ewy i Sobowtóra. Spektakl kończył się samobójstwem bohatera, który nastawił przyniesioną przez Mordercę płytę z kantatą Bacha Ich habe genug - i po wysłuchaniu fragmentu Ich freue mich auf meinen Tod (Cieszę się na swoją śmierć), rozebrał się do naga, pedantycznie ułożył ubranie, wszedł na krzesło - i pofrunął. Tak, jak kusił go morderca. Obraz wirującego w powietrzu ciała to ostatni obraz spektaklu. Samobójstwo - ale i lot. Mimo wszystko było w tym coś optymistycznego.

Przezroczysty pokój trwał trzy i pół godziny. Z przerwą, zapowiadaną płynącym z głośników stanowczym komunikatem odreżyserskim: "Przerwa. Proszę wyjść na przerwę". Był to pierwszy autorski spektakl Lupy, i pierwszy, w którego programie znalazła się informacja: "Scenariusz: Krystian Lupa oraz kreacja zbiorowa zespołu aktorskiego". W programie znalazł się również tekst Lupy Kim jest bohater? oraz fragment scenariusza z manifestem-objawieniem teatru trwania: "Stałaś się aktorem. AKTOREM TEATRU TRWANIA. Ten gest oświetlony, na scenie, sztuczny, trwający gest unaocznia twoje istnienie. Istnienie człowieka. Fenomen poznawalny tego, że istniejesz. Aktor teatru trwania zatrzymuje chwilę. I zbliża poznanie istnienia i poznanie śmierci. Zatrzymana chwila dotyka śmiercią istnienie aktora i dlatego przybliża poznaniu jego tajemnicę. Bo tajemnica jest na wąskiej granicy istnienia i śmierci, którą przekraczamy zazwyczaj nieświadomie i tragicznie jednorazowo. AKTOR TEATRU TRWANIA kołysze się na tej granicy - przekracza ją wielokrotnie w tę i tamtą stronę".

To pierwszy z tekstów-manifestów Lupy, wypełniających programy spektakli (później zastąpionych fragmentami dzienników); widzom - tym, którzy zainteresowali się przedstawieniem - nie tyle daje wskazówki, ile dzieli się z nimi swoim rozumieniem wystawianego tekstu i swoim rozumieniem teatru.

Fragmenty przedstawienia Przezroczysty pokój w formacie audio można przesłuchać na stronie internetowej Gazety Teatralnej "Didaskalia" pod adresem: www.didaskalia.pl/pokoj.

(Nagranie zarejestrowane zostało na magnetofonie kasetowym podczas gościnnych występów Przezroczystego pokoju w krakowskim klubie Rotunda 31 stycznia 1980 roku.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji