Artykuły

Kolacja

SPEKTAKL odbywa się w niewielkiej sali studyjnej. Po jednej stronie trzy rzędy krzeseł kilkudziesięciu widzów, po drugiej rozległy salon mieszczański. Stwarza natychmiast dość specyficzną atmosferę jedności miejsca, czasu i zdarzenia. Wszyscy - i ci na scenie, i ci na widowni - czujemy się współuczestnikami swoistej "psychodramy", która rozgrywa się nie tylko na naszych oczach, ale także wśród nas.

Najpierw jednak udaje się nam zachować coś w rodzaju dystansu. Zwłaszcza, że w głębi tego niby pokoju, wokół przytłaczająco obficie zastawionego stołu, toczy się drażniąco banalna rozmowa. I o tym, że ktoś kogoś kompromituje, i o tym, że ów jest kiepskim artystą, a tamten zapoznanym geniuszem bo choć nie ma szkoły, to przecież ma wnętrze i wyobraźnię. Wulgarne "kto z kim" miesza się z wysublimowaną dyskusją filozoficzną na temat współczesnych uniwersaliów. Spór o kryteria wartości co chwilę ociera się o plotkę. Symultaniczności sytuacji towarzyszy nakładanie się rozmów aż do zupełnego chaosu.

Powoli jednak ten towarzyski melanż przekształca się w projekcję koszmaru. Tuż obok - na naszych oczach i w zasięgu naszej ręki - tworzy się sytuacja poniekąd kafkowska. Uczestnicy tego inteligencko-artystycznego konwektylu dostają się we władanie Profesora, a jeden z nich, Neurastenik, zapada w rodzaj snu hipnotycznego i staje się przedmiotem okrutnych eksperymentów psychicznych. Niczym Józef K. z "Procesu" traci wolę i dostaje się w pułapkę, z której właściwie nie ma wyjścia.

Sądzicie, że tego rodzaju repetytorium z historii literatury nie może przynieść nic dobrego. Też tak uważam, a jednak...

"Kolacja" od spektaklu nieomal konwencjonalnego w sposób niepostrzeżony ewoluuje w stronę pozornego happeningu. Pozornego? Tak, bo na dnie tej niby improwizacji kryje się precyzyjnie wyliczony rachunek psychologicznego prawdopodobieństwa. Krystian Lupa nie waha się stosować środków ostrych, jaskrawych, lecz ani na moment nie przekracza granic dobrego smaku, choć bezlitośnie łamie fałszywe o nim wyobrażenia. Oddziałuje na wszystkie zmysły, więcej, wywiera presję nie tylko na wyobraźnię, ale też na czysto fizjologiczną konstytucję odbiorcy, spektakl bowiem ma w sobie coś z trudnego do zniesienia klimatu kafkowskiej "Przemiany". Z drugiej jednak strony wszystko to zostało jakby przefiltrowane przez plastyczną wyobraźnię Lupy. Każda scena ma w sobie coś z pastiszu, co zresztą znajduje całkiem szczera odbicie w nazwach poszczególnych części widowiska: "Pieta", "Szał", "Rozbicie kompozycji". Właśnie.

Jest to bowiem - poza wszystkim innym - także spektakl o groźbie dezintegracji i rozpadzie wartości. O pozornych wartościach i prawdziwych niebezpieczeństwach wartości fałszywych. Krystian Lupa przenikliwie obnaża pseudofilozoficzny bełkot i ukazuje nicość słów, ale zarazem demonstruje niszczycielską siłę zbyt daleko posuniętych zależności. Jest to w gruncie rzeczy widowisko o prawie człowieka do wewnętrznej autonomii.

Dodajmy: w moim głębokim przekonaniu spektakl jest znakomicie zrobiony i godny uwagi, jeśli nawet nie jako kategoria filozoficzna, to z całą pewnością jako wyraz niespokojnej wyobraźni reżysera. Krystian Lupa umie po prostu komponować sceny o niezwykłej przejrzystości plastycznej i zgęszczonej atmosferze. Potrafi też uruchomić aktora, uczynić zeń nie tylko określoną kategorię psychologiczną, ale również element czysto plastycznego porządku widowiska. Najlepiej w tej właśnie funkcji znaleźli się: Bohdan Grzybowicz (Profesor), Krzysztof Bień (Neurastenik), Jolanta Biela (Julia) i Maria Górecka (Mecenas sztuki).

Można się ze spektaklami Lupy nie zgadzać, ale trudno obok nich przejść obojętnie. I w tym także tkwi ich siła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji