Artykuły

Nie wyszydzajmy bawiących się!

"BAWMY się z wyszydzania, ale i nie wyszydzajmy bawiących się!" - apeluje w wydrukowanym słowie do widzów współautor inscenizacji i jeden z bohaterów "Cnotliwej Zuzanny" J. Gilberta w Operetce Wrocławskiej, Daniel Kustosik. Brzmi to jak asekuracja. Choć może też być odczytane jak kokieteria. Nie ma obawy. Reakcje publiczności są pod tym względem raczej jednoznaczne. Może niegdyś taki cel przyświecał twórcom tej historyjki o hipokryzji i drobnomieszczańskiej moralności - ukazanej na scenie i zapewne panoszącej się na widowni. Ale dzisiaj? Zresztą "ponadczasowe prawdy" tej operetki są wystarczająco abstrakcyjne byśmy mogli wobec nich zachować pełny dystans. Liczy się natomiast żywa akcja, zgrabna muzyczka, galeria barwnych postaci, legendarny "Moulin Rouge" i obowiązkowe fikanie gołych nóżek...

Właśnie czystość przekazu dzieła, w takim jak wyżej ujęciu sztuki operetkowej, uznąłbym za główny i najcenniejszy dzisiaj atut tego spektaklu - bez aktualizowania na siłę, bez pseudoaluzji i bez robienia oka do publiczności. Oczywiście, nie napiszę, że jest to już przedstawienie doskonałe, że nic mu nie brakuje. Jest jednak z pewnością jednym z lepszych osiągnięć Wrocławskiej Operetki. Przede wszystkim, obok głównej, wymienionej już zalety, dobre wrażenie sprawia obsada wykonawcza (widziałem, tylko spektakl premierowy). Na miejsce generacji, która przez wiele lat nadawała ton i styl w tym teatrze, już definitywnie wchodzą niedawni debiutanci, z autentyczną młodością na twarzach, ze świeżą jeszcze wiarą w możliwości operetki i nierzadko ze znacznie lepszym przygotowaniem aktorskim. Tworzy się interesujący zespół, któremu z pewnością jeszcze tego czy owego nie dostaje (jak choćby reprezentacyjnego tenora), ale z którym dyrektor i reżyser Leon Langer może i potrafi zdziałać całkiem wiele.

Owej młodzieży przewodzi tym razem Alicja Sagadyn (Zuzanna), która niczym Barbra Streisand, z pozoru bez olśniewającej urody, ze sceny na scenę budzi jednak coraz większą sympatię, ujmuje wdziękiem, wyczuciem granicy dobrego smaku i niezłym głosem. Z rosnącą satysfakcją ogląda się i słucha Ewę Klaniecką (Jacqueline). Całą gamę możliwości prezentują panowie: brylujący swobodą i osobistym czarem Daniel Kustosik (Renę), uśmiechnięty, bezpośredni i jak zawsze bardzo pilnie realizujący swe muzyczne i aktorskie zadania, Krzysztof Pajączkowski (Hubert), wreszcie - nadspodziewanie sugestywny parodysta, Marian Ogorzelec (Aleksy). Obrazu dopełniają "nigdy nie starzejący się" bohaterowie ról charakterystycznych, jak Henryk Teichert (Baron), Zdzisław Skorek (Pomarel), Zbigniew Gocman (Charancey), Ewa Kamberska (Delfina). Chociaż tu, nie wskazując palcem, z samym poziomem wokalnym jest różnie.

Ogólny poziom przygotowania muzycznego spektaklu jest jednak zadowalający. Maria Oraczewska-Skorek prowadzi całość pewną ręką. Orkiestra brzmi dobrze, a chór, choć potraktowany dość schematycznie i ubrany raczej na miarę kryzysu, nie mąci ogólnego wrażenia. Balet, mając wprawdzie zadania niezbyt wyszukane, wypełnia je (wg wskazówek Henryki Komorowskiej) ze znawstwem i wdziękiem. Scenografia Barbary Gutekunst prezentuje się dość skromnie, ale jest funkcjonalna. Polecałbym natomiast do szerszej publikacji dowcipne rysunki Czesława Smoleńskiego z drukowanego programu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji