Artykuły

"Bracia Karamazow" w Centrum Meyerholda

Świeże spojrzenie na wielką powieść chwilami wychodzi na korzyść. A chwilami wywołuje konsternację (Ałła Szewielowa). Niemal wszyscy aktorzy są dobrzy, dlatego nudna literackość spektaklu nie wydaje się przygnębiająca (Roman Dołżanskij) - rosyjscy krytycy po pokazie spektaklu lubelskiego Teatru Provisorium w Moskwie.

Dostojewski ograł Polaków

Ałła Szewielowa, gazeta "Izwiestija", 22. 11. 2011.

Bohaterowie lubelskiego spektaklu "Bracia Karamazow" owładnięci są nie miłością do Boga, tylko do siebie wzajemnie.

W ramach corocznych Spotkań Meyerholdowskich Teatr Provisorium z polskiego miasta Lublin zaprezentował rosyjskim widzom swoją premierę z 2011 roku - spektakl "Bracia Karamazow".

Wielbicieli Krystiana Lupy i Krzysztofa Warlikowskiego lubelska realizacja bez wątpienia rozczaruje. "Bracia Karamazow" to spektakl niemal tradycyjny, bez wyrafinowania inscenizacyjnego. Obrotowy krąg podzielony na sektory na wpół przeźroczystymi przegródkami, równolegle rozwijająca się za tymi przegródkami akcja - tego rodzaju reżyserskimi rozwiązaniami w ciągu ostatnich 100 lat nie da się zadziwić nawet zacofanego widza. Ale też wątpliwe, żeby taki cel stawiał sobie reżyser Janusz Opryński. On, jak mówił Iwan Karamazow, "przede wszystkim chciał rozstrzygnąć odwieczne problemy".

Twórcy "Braci Karamazow" świadomie odcięli intrygę kryminalną i skoncentrowali się, nazwijmy to tak, na motywach przestępstwa. Dlatego poza nawiasem pozostała noc zabójstwa, sąd i kara. W centrum uwagi stoją skomplikowane stosunki między postaciami, różnica w ich światopoglądach i natura karamazowowskich namiętności. Reżyser wyprowadził na proscenium bohaterów i pozwolił widzowi z maksymalnie bliskiej odległości przyjrzeć się każdemu.

A jest na co patrzeć. Wszystkie główne męskie postaci zostały zagrane ciekawie, wielowymiarowo (od flegmatycznego lokaja Smierdiakowa do namiętnego Aloszy). Kobiece obrazy zostały, niestety, nazbyt uproszczone. Historyczność Kateriny Iwanownej kompensować najprawdopodobniej miała ponętność Gruszeńki. Bez dwóch zdań, piękna jest polska Grusza, ale w Boga to ona nie wierzy i historia o cebulce "nie jest z jej repertuaru".

Dowiedziawszy się o śmierci starca Zosimy Grusza nie zeskakuje z kolan Aloszy, wręcz przeciwnie, natarczywie ściąga z młodego mężczyzny riasę. On jej zaś, zgodnie z literą powieści, dziękuje za to, że go pożałowała. Co nam to daje - pozostaje zagadką.

Zresztą, polska inscenizacja jest akurat pod tym względem interesująca, że akcenty w dobrze znanym nam tekście zostały w niej porozstawiane zupełnie nieoczekiwanie. Od czasów tragika Pawła Orlieniewa i podręcznikowej realizacji w MChAT Niemirowicza-Danczenki rosyjski teatr stoi twarzą w twarz z ostatnią powieścią Dostojewskiego. Zmysł percepcji się przytępił.

Dlatego wzruszająca miłość tatuśka Karamazowa do najmłodszego syna wydaje się odkryciem. Dokładnie tak samo, jak karamazowowskie cechy charakteru, prześlizgujące się w zachowaniu Aloszy. Albo uważne zainteresowanie Smierdiakowa najmłodszym bratem. Być może, w tej chwili, kiedy Alosza z rozpaczy wyrzekł się Boga, Smierdiakow zdecydował się na ojcobójstwo?

Świeże spojrzenie na wielką powieść chwilami wychodzi na korzyść. A chwilami wywołuje konsternację. Pod koniec spektaklu, zdaje się, że reżyser przekombinował, kiedy spróbował zmieszać "Wielkiego Inkwizytora" i rozmowę Iwana z diabłem czy też, kiedy starca Zosimę zamienił w Chrystusa.

Tylko scenicznej powieści Dostojewskiego wszystkie znaczeniowe i kompozycyjne usterki nic nie robią. Zaś po spektaklu w pamięci pozostaje olśniewający spór Iwana i Aloszy o Bogu, a zupełnie nie finałowy okrzyk Iwana: "Dlaczego, dlaczego wszystko na tym świecie jest takie głupie!"

***

Sąsiedzi z klasyki

Roman Dołżanskij, gazeta "Kommiersant", 25. 11. 2011.

W ramach tradycyjnych "Spotkań meyerholdowskich" na scenie Centrum Meyerholda Teatr Provisorium z polskiego Lublina pokazał swoją wersję "Braci Karamazow" Dostojewskiego.

Spotkania meyerholdowskie były utworzone pięć lat temu jako festiwal wielkich reżyserskich nazwisk. Zwykle każdy z bohaterów corocznego projektu pokazywał jedno ze swoich przedstawień, otrzymywał Nagrodę im. Meyerholda i stawał się bohaterem pokazów wideo i dyskusji. W tym roku o nagrodzie nic nie słychać, ale za to spektakli przywieziono aż cztery, do tego wszystkie z Polski. Zatem grupowym laureatem nagrody tym razem można ogłosić sam polski teatr, który w tym roku w Moskwie został zaprezentowany tak szeroko, jak nigdzie więcej poza granicami Polski.

W działalności Centrum Meyerholda zawsze był zauważalny "polski akcent" - były dyrektor artystyczny a obecny prezes Centrum Walery Fokin znany jest ze swej pasji do polskiego teatru. Zapewne nowy szef Centrum Meyerholda Wiktor Ryżakow podziela gust swojego poprzednika. W programie przyciąga uwagę już sam fakt, że zaprezentowane zostały teatry nie dwóch stolic kultury, Warszawy i Krakowa, tylko spektakle z Łodzi, Lublina i Wałbrzycha, zrealizowane nie przez trzy sławy polskiej reżyserii (Krystian Lupa, Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna), do których ustawiają się w kolejkach wszystkie najlepsze festiwale świata.

Premiera spektaklu "Bracia Karamazow" odbyła się całkiem niedawno, w czerwcu tego roku, ale wygląda on tak, jakby grany był już wiele, wiele lat. Rzecz nie w tym, że spektakl jest znoszony, ale znoszony jest właśnie język teatralny. Zresztą, w różnych klimatach kultury również języki teatralne starzeją się różnie - charakterystyczne dla polskiego teatru cierpkość, melancholijność i jakieś takie beznadziejne skupienie, zdaje się, są bardziej odporne na korozję, niż witalność albo psychologizm w innych tradycjach.

Teatr Provisorium narodził się w połowie lat siedemdziesiątych, jako grupa studencka i wkrótce stał się jednym z liderów polskiego ruchu teatrów alternatywnych. Kiedyś spektakle Provisorium były zakazywane, niektórzy aktorzy, podobno nawet siedzieli w więzieniu, a sam teatr nie raz stawał przed groźbą zamknięcia - co pozwala porównać go z legendarną Taganką Jurija Lubimowa.

W obecnych "Braciach Karamazow" reżysera Janusza Opryńskiego mało co przypomina o niebezpieczeństwach poprzedniej epoki. Powieść Dostojewskiego została przeczytana uważnie i dokładnie - oczywiście nie cała, reżyser skoncentrował się na historii trzech braci i zabójstwie Fiodora Pawłowicza Karamazowa. Cały świat tych "Karamazowych" - i sami bohaterowie, i rekwizyty - na początku spektaklu, niczym z magazynu, wydostaje brat Alosza z otwierającego się na oścież półprzeźroczystymi parawanami czarnego sześcianu, ustawionego na okrągłej obracającej się scenie, przypominającej wielki stół jadalniany.

Prawdę mówiąc, obracanie stołu jako chwyt zaczyna działać dopiero w drugiej połowie trwającego niemal trzy godziny bez przerwy spektaklu, a do tego czasu widzom zaofiarowano z pokorą śledzić dialogi i dokładnie przyglądać się bohaterom, z których większość po pierwsze wygląda (i została zagrana) dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy, że takimi ich właśnie zobaczymy, a po drugie, nawet ci, którzy nie uczestniczą w tej czy innej scenie bezpośrednio, widoczni są na drugim, czy trzecim planie. Rzadkie reżyserskie interwencje (w rodzaju utożsamienia starego Karamazowa z diabłem) nic nie zmieniają. Trzeba dodać, że niemal wszyscy aktorzy są dobrzy, dlatego nudna literackość spektaklu nie wydaje się przygnębiająca. Chyba tylko Smierdiakow jest nietypowy - krzepki, łysy, pewny siebie, niemal nie ruszający się z miejsca i przez to złowieszczy.

Stopniowo rytm narracji zmienia się, narasta, słusznie doprowadzając do wyrazistej sceny finałowej, kiedy krąg rozpędza się do takiej prędkości, że ma się wrażenie, że jeszcze chwila i rozpadnie się na kawałki albo zrzuci z siebie szybko, szybko przemykające w półmroku figurki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji