Artykuły

Bielsko-Biała. Dutkiewicz odchodzi

Narzucił nieznane dotąd na bielskiej scenie szaleńcze wręcz tempo: dziesięć i więcej premier w sezonie. Aktorzy, mając czasami po dwie próby dziennie i tyleż spektakli, narzekali że mieszkają w teatrze. To jednak on nie wytrzymał tempa...

Z Tomaszem Dutkiewiczem [na zdjęciu], który niespodziewanie, na rok przed upływem kontraktu postanowił rozstać się z fotelem dyrektora Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, rozmawia Tomasz Giżyński.

Jaki, obejmując sześć lat temu posadę dyrektora, zastał pan bielski teatr?

- Nie należę do ludzi, którzy przychodząc na nowe miejsce uważają, że przed nimi nic nie istniało, a po nich - istnieć nie będzie. Przede mną było wielu dyrektorów i zespół, dawali sobie radę. Nie mam zwyczaju opiniowania dokonań swoich poprzedników i artykułowania pod ich adresem wartościujących opinii. Nie dlatego, że miałbym do powiedzenia coś złego. Jest to po prostu niestosowne. Należy realizować swoją artystyczną wizję - na bazie określonego zespołu oraz możliwości, jakie stwarzają profil teatru i miejsce, czyli miasto, w którym jest teatr, ja to robiłem. W zupełnie odmienny od swego poprzednika sposób, co nie znaczy, że lepiej czy gorzej. Inaczej.

Z czym, z jakim dyrektorskim pomysłem, przyszedł pan do Bielska?

- Z wizją ciekawego teatru. Teatru, który będzie opowiadał śmieszne i smutne historie. Teatru, który będzie otwarty dla publiczności i będzie dawał dużo premier. Teatru, który jest teatrem miejskim. To podatnicy go utrzymują więc ma grać dla nich! Aktorzy mieli okazję sprawdzić się w różnorodnym repertuarze. Oczywiście, w różnym stopniu - zespół liczy ponad dwadzieścia osób i nie wszyscy są na równi utalentowani - lecz aktorzy nie czekali latami na jakąś większą rolę i nie ma wśród nich podziału na grających epizody "halabardników" oraz "ciągnących" sztukę liderów. Wiele rzeczy zmieniłem, głównie w sposobie patrzenia na sprawy teatru. Udało nam się zrealizować pięćdziesiąt dziewięć premier i był to bardzo różnorodny repertuar. Tych lat nie uważam za stracone, tak dla bielskiego teatru, jak i dla siebie, ale obiektywną ocenę zapewne przyniesie czas - i przyjmę ją z pokorą. Jednego jednak nie sposób podważyć już teraz - udało się przyciągnąć publiczność do teatru! I to od pierwszego mocnego uderzenia, jakim był "Weekend z Teatrem Polskim", po którym do końca sezonu daliśmy widzom piętnaście premier. Dzięki repertuarowej mozaice i obfitej ilości nowych sztuk bielski widz nie musiał czekać na coś dla siebie przez rok lub dłużej, lecz miał powód do częstszych wizyt w teatrze.

Na ile prowadzenie bielskiego teatru było ustępstwem wobec pańskich, czysto artystycznych, aspiracji?

- Sześć lat temu zawiesiłem na wieszaku osobiste ambicje reżyserskie i "dyrektorskie" w sensie: "co ja chciałbym realizować na scenie". Przyjąłem bowiem stanowisko dyrektora naczelnego i artystycznego teatru w konkretnym miejscu - w Bielsku-Białej, a nie w Warszawie, Londynie czy w Nowym Jorku. W teatrze, który jest finansowany z pieniędzy podatników tego miasta, wobec tego ma służyć wszystkim jego mieszkańcom. Oczywiście, w różnym stopniu. Nie wszyscy przecież chodzą do teatru, a i nie wszystkich udało się nam do niego przyciągnąć. Wstydzić się jednak nie mam czego. Na stronach internetowych teatru zanotowaliśmy wiele wypowiedzi w duchu: "przekonałem się, zacząłem chodzić na wasze sztuki". Na kompromis z moimi inklinacjami artystycznymi, co dotyczyło głównie wyboru tytułów sztuk, szedłem wielokrotnie. Ale nigdy przy ich jakościowej realizacji! Repertuar za mojej kadencji był w założeniu na wskroś eklektyczny. Musiały być farsy i komedie, więc pojawiły się "Szalone nożyczki", "Czego nie widać" i szereg utrzymanych w podobnej atmosferze spektakli. Ale z drugiej strony, dwa trzy razy w sezonie, wystawialiśmy sztuki naprawdę trudne. Nie jest możliwe, by podczas "Milczenia", "Prezydentek", "Ulicy Gagarina" czy "Jabłka" widownię zapełniał komplet i wszyscy cudownie się bawili... Jest sztuka wysoka, jest trochę niższa i każda z nich ma swojego widza. Tym się różnimy i temu właśnie służy teatr! Są przecież ci, którzy lubią ambitniejszy repertuar, a też płacą podatki... Siedząc przed telewizorem dzierży się w dłoni pilota i "lata" po kanałach. Przychodząc do teatru kupuje się bilet na konkretny tytuł. Udało się stworzyć szerokie spektrum, tak repertuarowe, jak i to na widowni, wśród odbiorców naszych sztuk. Mamy dwadzieścia cztery tytuły, które jesteśmy w stanie w każdej chwili zagrać. Co zresztą się dzieje! I z tego jestem dumny.

No i w tej dumie... opuszcza pan bielską scenę?

- Bo jeszcze silniej odczuwam zmęczenie - psychiczne i fizyczne. Na tyle silne, że czuję się absolutnie wypalony. Przez sześć lat pracowałem na pełnych obrotach i z poczuciem, że ani przez moment niczego nie odpuściłem. Nie mam już energii, która mi dotąd towarzyszyła, a świadomość, że mogę się obudzić jakiegoś ranka z poczuciem, że nie chce mi się iść do pracy, jest dla mnie przerażająca. Nie chcę więc zachowywać się jak facet przywiązany do stołka - zostać i udawać dyrektora teatru. Mnie nie interesuje bycie dyrektorem, ja chcę robić teatr! Wolę więc w ten sposób zawieść publiczność, jeśli w ogóle mieć to będzie miejsce, niż zrobić to w sposób rzeczywisty, odwalając chałturę na scenie.

Walkower?

- Nie, przestaję tylko być trenerem...

Na jak długo? "Dobrze poinformowane źródła" donoszą, że na dyrektora Dutkiewicza czeka fotel w jednym z warszawskich teatrów...

- Te "źródła" są aktywne już od czterech lat, kiedy to po raz pierwszy zastanawiałem się czy już nie nadszedł czas na zmiany dla mnie i Teatru Polskiego. Nie idę do żadnego innego teatru! Marzę o długim odpoczynku, jeśli mi się uda - wyjadę na kilka miesięcy za granicę. Nie wykluczam, że jeszcze w tym sezonie podejmę się wyreżyserowania jednej lub dwu sztuk. Wróciły bowiem propozycje, których nie byłem w stanie przyjąć w czasie pracy w Bielsku. Przygoda z Teatrem Polskim stała s się dla mnie czymś niezwykłym. Uważam, że byłem odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku. Pewnie za jakiś czas tęsknota za takim miejscem w teatrze powróci... Nie zarzekam się, że już nie będę się ubiegał o stanowisko dyrektora, a jeśli mi zostanie zaproponowane w którymś z warszawskich teatrów - że się nie zdecyduję. Na razie nie ma jednak o tym mowy. Nie myślę o tym i w najbliższym sezonie na pewno nic takiego się nie wydarzy! Złożyłem rezygnację i są dwa możliwe scenariusze. Chciałbym odejść ostatniego sierpnia, bo wówczas kończy się mój przedostatni rok kontraktu. Mam jednak świadomość trudności wyboru następcy, więc jeśli z jakichkolwiek przyczyn nie obejmie on teatru od września - jestem do dyspozycji do października czy nawet do początku listopada. Jestem w stanie uruchomić sezon, spowodować realizację jednej czy dwu premier, może nawet "Weekendu z Teatrem Polskim". Ten teatr jest dobrze zarządzany, więc nic nie zawali się z dnia na dzień. Jesteśmy chwilę po kompleksowej kontroli z miasta i życzyłbym wszystkim dyrektorom nie tylko bielskich instytucji kulturalnych, takiej cenzurki, jaka została wystawiona naszemu teatrowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji