Artykuły

Szalona lokomotywa

Zaczęło się dwa lata temu na festiwalu w Opolu, kiedy to na swoim recitalu Marek Grechuta zaśpiewał kilka piosenek do słów Witkacego z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza.

- Zauważyłem, że ludzi to interesuje - mówił potem. - Nie pozostawało nic innego, jak iść za ciosem.

I rzeczywiście, miał dobre wyczucie: na tegorocznym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu staliśmy się, świadkami triumfu piosenki "Hop-szklanka piwa". Miała to być próba sprawdzianu Witkacego - jak się okazało szczęśliwa - przed szerszą widownią.

Wkrótce potem w Krakowie przy ulicy Rydla rozbito ogromny namiot cyrkowy z wbudowaną weń monstrualnej wielkości rzeźbą kobiety o kilkumetrowej głowie, spoglądającej oczodołami na widzów. Rzeźba sprawiała wrażenie, jakby zakopano ją w cyrkowym piachu. Na jej tułowiu położono tor kolejowy prowadzący z tunelu do budki dróżnika.

Od sierpnia rozpoczęły się przedstawienia musicalu pt. "Szalona lokomotywa", opartego na motywach utworów Witkacego: "Sonaty Belzebuba", "Szewców", "Gjubala Wachazara", "622 upadków Bunga" oraz "Wariata i zakonnicy". Scenariusz napisali Krzysztof Jasiński i Marek Grechuta: na dwa głosy, chór, pięcioro bohaterów, a ponadto białą lokomotywę, ze skrzydłami, drezynę, jeżdżący po szynach fortepian i trzy rowerony.

W zapadłej miejscowości (chyba gdzieś na Węgrzech), mieszka Dróżnik Istvan, mający ogrom na ambicje artystyczne. Znając jego pragnienia, Matka opowiada mu miejscową legendę o muzyku, który chciał stworzyć sonatę Belzebuba, przewyższającą swoją genialnością wszystkie utwory świata i który w końcu zwariował i powiesił się.

Historia zaczęła się powtarzać. Wkrótce przed Istvanem zjawił się Belzebub, grany przez Marka Grechutę. Obiecywał mu spełnienie pragnień twórczych, skomponowanie sonaty. Wprawdzie chętnie sam stworzyłby takie dzieło, ale przyznał, że jest nieudanym pianistą. A jednak sonata Belzebuba musi być stworzona! Za prawo do jej ojcostwa Istvan ma zrezygnować z miłości do Rozalki (kreowanej przez Halinę Wyrodek) - towarzyszki jego życia na tym odludziu - "wiejskiej dziewuchy doznającej metafizycznych wstrząsów". Za to otrzyma Hildę - "wcielenie kobiecej dziwności w najdzikszej transformacji środka współrzędnych czystego zła", graną przez Marylą Rodowicz. Istvan począł się wahać. Z jednej strony złorzeczył swemu losowi i szarej egzystencji, z drugiej - pragnął pozostać tym, kim jest, i wieść spokojne życie. Potem jednak zdecydował się. Zabił Rozalkę, ponieważ postanowił zerwać i przeszłością. Hilda zwabiła go śpiewem: "Chodź do mnie - ja nauczę cię być sobą. Będziesz mój i zginiesz przez to, jak i wszyscy, ale inaczej: razem stworzymy piekielne dzieła, o których marzyć będą samotne szatany w bezsenne noce, śniąc o niebyłych nigdy szatanicach".

Banalne w gruncie rzeczy libretto uszlachetnia scenografia-Michaiła Czernaewa, Bułgara, ucznia Szajny, niesamowita i groteskowa zarazem, obfitująca w rekwizyty, stanowiące karykaturę różnych urządzeń, jak chociażby wspomniane już rowerony, czy drezyna przypominająca bardziej secesyjne ślubne łoże na kółkach niż pojazd używany przez kolejarzy. Następnie muzyka: nieprawdopodobnie rytmiczna, zwariowana, ale sugestywna, niezwykle melodyjna, wpadająca w ucho, skomponowana przez Jana Kantego Pawluśkiewicza, znakomicie stopiona z poezją słów Witkacego, poszerzająca ich znaczenie, zresztą również za sprawą Maryli Rodowicz, Marka Grechuty, Haliny Wyrodek, Włodzimierza Jasińskiego, Jerzego Stuhra i innych wykonawców. Trzeba tu szczególnie zwrócić uwagę na niezrównany duet Grechuta-Rodowicz. Ten pierwszy - dystyngowany, w nienagannie skrojonym białym garniturze, świetny kusiciel potrafiący nagle zrzucić maskę "nieudanego pianisty" i przemienić się w groźnego, potężnego władcę piekieł. Maryla, to prawdziwy demon ruchu, tańcząca i śpiewająca niemal pełne dwie godziny, przeistaczająca się z bachantki w przewiewnym stroju, w kasku strażackim na głowie - w niewinną z pozoru, ale wyrafinowaną w istocie wampirzycę w ślubnym welonie, aby na końcu stoczyć się do roli płaszczącej się przed Belzebubem dziwki. - "O mój Książę Ciemności! Ciebie tylko kocham jednego. Nie odtrącisz mnie teraz. Tu jest jakieś rondo na dwa fortepiany - będziemy je grać razem!" - prosi.

Udział w "Szalonej lokomotywie" w pewnym sensie, jest nową szansą dla wykonawców, którą dał im Teatr STU. Każdy z nich tutaj coś zyskał. Maryla Rodowicz miała okazję zabłysnąć w nowym wcieleniu, ukazać talent aktorski. Marek Grechuta, którego znużyła "samotność piosenkarza" i zapragnął śpiewać w innej konwencji, mógł wyjść poza status zwykłego (mimo iż znakomitego) odtwarzacza tekstów. Włodzimierz Jasiński dobrze wypadł w roli Istvana, doskonale wczuwając się w rolę "potwornego, obrzydliwego chłopczyka". Jerzy Stuhr (jego zmiennik), uciekający od zdefiniowania własnej osobowości aktorskiej i szukający nowych form wypowiedzi na scenie dostał się w zaczarowany krąg cyrku i mógł znowu odnaleźć siebie. Zyskała nawet Zofia Niwińska, zasłużona artystka sceny polskiej, obchodząca właśnie jubileusz 50-lecia pracy aktorskiej. - Matkowałam niegdyś temu teatrowi - mówiła. - Był zawsze świeży, coś odkrywał, załatwiał ważne sprawy. Dlatego, gdy Krzysiu zwrócił się do mnie z propozycją zagrania roli Matki, sprawił mi dużą przyjemność. Cieszę się, że mogłam się im przydać, że moje życie sceniczne jeszcze się nie zakończyło.

Pozostało jeszcze pytanie: dlaczego Krzysztof Jasiński, dyrektor Teatru STU, znany ze swoich cennych dokonań w zupełnie innej dziedzinie teatru, zdecydował się na musical. Otóż wydaje się, że marzył on zawsze o teatrze powszechnym, dostępnym dla wszystkich, a jednocześnie mogącym zaofiarować widzowi coś więcej niż to co ogląda się na tradycyjnych estradach.

- Nie chcemy powielać swoich osiągnięć - oświadczył. - Ciągle szukamy czegoś nowego. A poza tym stabilizujemy się i gwałtownie szukamy wielkiej widowni. Udało się to nam za granicą, gdzie oglądało nas nieraz 7 tys. widzów. Teraz chcemy w kraju. Namiot cyrkowy dał nam 500 miejsc. "Szalona lokomotywa" zakończyła etap naszego szamotania się między teatrem studenckim a zawodowym. Teraz zamierzamy przystąpić do nowej sprawy, zrezygnować z wszystkiego, co robiliśmy dotychczas. I znowu odnaleźć się...

"Szalona lokomotywa" pojechała do Warszawy. Tam Teatr STU występował w cyrku "Intersalto", przed widownią na 2500 miejsc. Mimo to od kasy odchodziły - podobnie jak w Krakowie - tłumy, nie otrzymawszy biletu. Spektakl stał się sensacją artystyczną stolicy, kto wie, czy nie przebojem roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji